Kluczowa przemiana Guardioli. Teraz nie popełni kosztownych błędów? "Poskromił własną naturę"
Stabilny skład Manchesteru City? Tego nie grali od dawna, ale wreszcie Pep Guardiola znalazł jedenastkę, która wygląda na ugruntowany pierwszy garnitur. U Katalończyka zaszła kluczowa zmiana. Możliwe, że dzięki niej uniknie błędów popełnianych wcześniej w kluczowych fazach Ligi Mistrzów.
W poprzednich latach kilkukrotnie mogliśmy usłyszeć opinie, że Pep Guardiola “przekombinował” w kluczowych meczach sezonu. Zaskakujące decyzje taktyczne i personalne Hiszpana umożliwiały przechytrzenie rywali, ale nie zawsze przynosiły oczekiwane skutki - na przykład w finale Ligi Mistrzów z 2021 roku. Teraz “Obywatele” znowu mogą marzyć o zdobyciu potrójnej korony. Tym razem wydaje się jednak, że menedżer City nie będzie szalał, jeśli chodzi o ustawienie. 52-latek znalazł chyba system i zestawienie personalne, które wreszcie satysfakcjonują jego manię perfekcji. Już od kilku miesięcy skład “The Citizens” jest łatwiejszy do przewidzenia niż zwykle. I żadna to wada.
“Dlaczego?”
Ostatnie lata Manchesteru City w Lidze Mistrzów to gros trudnych doświadczeń. W trzech poprzednich edycjach wielkie nadzieje na triumf spalały na panewce. I o ile zeszłoroczna porażka z Realem Madryt wynikała raczej z zapaści angielskiej drużyny w samej końcówce rewanżu, o tyle finisze dwóch poprzednich europejskich kampanii budziły istotne pytania.
Zarówno przegrana w ćwierćfinale z 2020 roku przeciwko Olympique Lyon, jak i porażka z Chelsea w finale kolejnej edycji sprawiły, że kibice “Obywateli” zachodzili w głowę: “Dlaczego Guardiola postawił akurat na taki skład?”. Katalończyk w obu przypadkach chciał zaskoczyć rywali, a, w pewnym sensie, sam się przechytrzył. Z Francuzami postawił na dość defensywne zestawienie, po raz pierwszy w rozgrywkach Champions League desygnując aż pięciu obrońców w podstawowej jedenastce i sadzając na ławce Bernardo Silvę, Phila Fodena, Riyada Mahreza oraz Davida Silvę. Choć “The Citizens” ostatecznie przegrali w dużej mierze przez własną nieskuteczność, zmiana systemu taktycznego zupełnie im nie pomogła, a nawet zdawała się komplikować zadanie. Guardiola na pytania o swą decyzję odparł, że “w tych rozgrywkach taktyka nie jest najważniejszą sprawą”.
Rok później City dotarło już do finału, gdzie spotkało się z Chelsea. Pep ponownie postanowił namieszać i zrezygnował z Rodriego oraz Fernandinho, stawiając na zawodników bardziej kreatywnych i pozbawiając środek pola zabezpieczenia. “The Blues” wygrali 1:0 i sięgnęli po trofeum, a Guardiola spotkał się z opiniami, że “znowu przekombinował”. Bo faktycznie, jego decyzje wyglądały na przeprowadzane na siłę zmiany w dobrze naoliwionej maszynie. Wydawać by się mogło, że doświadczony trener zafiksował się na punkcie próby zaskoczenia przeciwników, aby wreszcie sięgnąć po trzeci Puchar Europy w karierze. Choć szaleństwo i taktyczny pedantyzm uczyniły z niego jednego z największych menedżerów w historii futbolu, w tych przypadkach okazywały się kulą u nogi. Lepsze było wrogiem dobrego.
Kluczowa zmiana
Sposób zarządzania kadrą przez Pepa Guardiolę jest powszechnie znany. Hiszpan to wyznawca regularnej rotacji, przez lata przyzwyczaił kibiców do częstych rotacji. Powstały już nawet memy ze słynnym “kołem rotacji”, losującym skład na poszczególne mecze. W poprzednich latach były one jak najbardziej uzasadnione. Od kilku miesięcy sytuacja uległa jednak zmianie. Zimą utytułowany menedżer zaproponował nowy system taktyczny. Jego podopieczni w fazie posiadania piłki ustawiają się w formacji 3-2-4-1, dzięki przesunięciu wyżej jednego z obrońców. Początkowo w roli tej występował młody Rico Lewis, teraz podstawowym wyborem jest John Stones. Dzięki temu za kreatywną linią pomocy ustawia się duet pomagający w rozegraniu i kontrolowaniu sytuacji w środkowej strefie boiska.

City w takim ustawieniu jeszcze nie przegrało, a w międzyczasie chyba po raz pierwszy za kadencji Guardioli na Etihad wyklarowała się stosunkowo łatwa do wytypowania jedenastka (o ile wszyscy są zdrowi). Jedyną wątpliwość stanowi właściwie tylko obsada prawego skrzydła, gdzie konkurują Bernardo Silva i Riyad Mahrez, choć w ostatnim czasie rywalizację zdaje się wygrywać Portugalczyk, wykorzystywany zwłaszcza w spotkaniach z teoretycznie mocniejszymi rywalami.
Menedżer, widząc, jak dobrze spisują się jego podopieczni, przestał kombinować i szukać sposobów na zaskoczenie oponentów. W ostatnich tygodniach zbiera tego owoce. Drużyna notuje kolejne zwycięstwa, zniwelowała stratę w Premier League do Arsenalu i objęła fotel lidera, zameldowała się w półfinale Ligi Mistrzów i finale FA Cup. Niewymuszone zmiany wynikają raczej z dbania o dyspozycję fizyczną piłkarzy, a nie chęci urozmaicenia rozwiązań taktycznych.
Poskromiona natura
- Ciężko jest nie dawać grać części piłkarzy, to bolesne. Nie wiedzą o tym. Pewnego dnia któryś z nich zostanie trenerem i pozna to uczucie. Nie jest łatwo z tym żyć, ale jeśli chcesz walczyć na czterech frontach, nie możesz mieć tylko dwóch dobrych środkowych obrońców. Potrzebujesz czterech na światowym poziomie - cytował cztery lata temu słowa menedżera Manchesteru City portal “Fotmob”.
Ta wypowiedź jednoznacznie sugerowała, że częste roszady personalne to w jego postrzeganiu raczej smutna konieczność. Przez lata się z nią godził, nawet przy okazji najważniejszych meczów. W obecnych rozgrywkach zmienił jednak podejście.
- Rotacja będzie ważna, ale nie tak jak we wrześniu, październiku czy listopadzie. Dobrze spisujący się, pewni siebie chłopacy będą grać. Takie jest moje przeczucie - stwierdził na początku marca, gdy rozpoczynała się kluczowa faza sezonu.
Katalończyk w początkowej fazie kampanii odpowiednio szafował siłami zawodników, by teraz, po zidentyfikowaniu najlepszego zestawienia, móc z niego korzystać z większą swobodą. Dlatego też rzadziej szuka usilnych, niesztampowych urozmaiceń, choć oczywiście nie stroni od nich całkowicie. Jeden taki ruch już jednak nie wypalił. Przy okazji meczu z Arsenalem na Emirates ustawił Bernardo Silvę na lewej obronie, lecz wycofał się z tego pomysłu po godzinie gry. Choć udało się wygrać, “Kanonierzy” długo prezentowali się naprawdę dobrze na tle broniących tytułu mistrzów. Po końcowym gwizdku przyznał, że wpadł na “katastrofalny pomysł” i drużyna dopiero po przerwie wyglądała tak, jak powinna.
- Czasem się powstrzymywałem [od zmian]. To rzadkie, ale robię to w ważnych meczach, bo jeśli pójdzie nie tak, to ludzie mnie zabiją, więc wystawiam największe gwiazdy. To kwestia odpowiedzialności - tłumaczył potem Guardiola.
Sygnał ostrzegawczy z pierwszego starcia z głównymi rywalami w walce o mistrzostwo podziałał na 52-latka. Od tamtej pory miesza jedynie, jeśli chodzi o kosmetykę. Przykładowo w kolejnej konfrontacji z “The Gunners” City częściej wykorzystywało zejścia Erlinga Haalanda niżej, żeby otworzyć przestrzeń dla ataków Kevina de Bruyne z drugiej linii. Dało to świetne efekty. Niemniej, wielkiego “udziwniania” już nie ma.
W nadchodzącym dwumeczu półfinału Ligi Mistrzów z Realem Madryt nie należy się spodziewać kolejnego zaskakującego ustawienia czy wyjścia bez defensywnego pomocnika. “Obywatele” aktualnie funkcjonują jak fenomenalnie naoliwiona maszyna. Nie ma co w niej grzebać na siłę. Pep chyba poskromił swoją naturę, którą jeszcze w poprzednich sezonach tracił kontrolę. Wreszcie wybór najmocniejszego składu City nie jest sprawą kontrowersyjną. A zatrzymanie ich to i tak szalenie trudne zadanie.