Historyczny klub na dnie. Nie pomógł trener znany z Ekstraklasy, szokująco go zwolnili

Historyczny klub na dnie. Nie pomógł trener znany z Ekstraklasy, szokująco go zwolnili
Pro Shots Photo Agency / pressfocus
Piotrek - Przyborowski
Piotrek PrzyborowskiDzisiaj · 19:00
Chcieli zdetronizować holenderską “wielką trójkę”. Marzyły im się puchary, najlepiej Liga Mistrzów, ale w pewnym momencie musieli pogodzić się z łatką “Chelsea B”. Niemniej, Vitesse przez ponad dekadę należało do czołówki Eredivisie. Kiedy jednak do klubu wkradła się geopolityka, pojawiły się też problemy. I te dławią upadłą, drugoligową obecnie ekipę z Arnhem aż do dzisiaj.
Nigdy nie sięgnęli po mistrzostwo Holandii. Kilkukrotnie kończyli rywalizację na drugim miejscu, ale po raz ostatni miało to miejsce równe sto lat temu. W sumie w całej swojej historii zdobyli zaledwie jeden tytuł - krajowy puchar w 2017 roku. Ale mimo braku spektakularnych sukcesów, Vitesse wciąż należy traktować jako jeden z najbardziej historycznych klubów w kraju tulipanów. Starsza jest jedynie Sparta Rotterdam. Nic więc dziwnego, że jego upadek zabolał tak wielu również tych neutralnych obserwatorów. Niedawno minął rok od spadku drużyny z Arnhem z Eredivisie. I jak na razie niewiele wskazuje, by w najbliższym czasie miała powrócić do ligowej elity.
Dalsza część tekstu pod wideo

Od “kupna” do Europy

A przecież jeszcze niedawno Vitesse miało iście mocarstwowe plany. Napędziło je przejęcie klubu latem 2010 roku przez byłego gruzińskiego piłkarza, Meraba Jordanię. Od początku pojawiały się plotki, że transakcji towarzyszyło “błogosławieństwo” ze strony ówczesnego właściciela Chelsea, Romana Abramowicza. Początek nowego rozdania wcale nie był łatwy. W pierwszym sezonie ery Jordanii cudem udało się uniknąć gry w barażach o utrzymanie. Na efekty trzeba było poczekać nieco dłużej, aż wreszcie Vitesse zaczęło nawiązywać do złotej ery z lat 90., kiedy to seryjnie ocierało się o ligowe podium, które ostatecznie udało mu się osiągnąć raz - w sezonie 1997/98.
- Kiedy Jordania “kupił” klub, przyszedł z wieloma obietnicami i ogromnymi ambicjami. Ściągnął też od razu kilku ważnych zawodników, wśród których był np. Nemanja Matić. Później do drużyny dołączył też Wilfried Bony i to był pierwszy wielki transfer nowych władz - tłumaczy nam Martijn Koedam, dziennikarz RTV Connect i Voetbalflitsen. - A rzeczywisty rozkwit tego projektu nastąpił dopiero dwa lata później. W sezonie 2012/13 zespół zajął czwarte miejsce, a Bony z 32 bramkami został wtedy królem strzelców. Od tego momentu drużyna dołączyła na nieco dłużej do ligowej czołówki i co sezon walczyła z takimi ekipami jak FC Utrecht czy AZ Alkmaar o udział w europejskich pucharach. Na GelreDome nigdy nie było jednak na tyle wielkich pieniędzy, aby wskoczyć na poziom Ajaksu, Feyenoordu czy PSV. To było prawie niemożliwe.
Choć szturm na “wielką trójkę” okazał się nieskuteczny, Vitesse post-2010 potrafiło dać swoim kibicom sporo radości. Stały meldunek w ligowej czołówce został wsparty przez wywalczenie wspomnianego Pucharu Holandii oraz powrót do europejskich pucharów. W sezonie 2017/18 drużyna mierzyła się w fazie grupowej Ligi Europy, a trzy lata później 2020/21 dotarła do 1/16 finału Ligi Konferencji, w której musiała uznać wyższość ostatecznego triumfatora, Romy. O te wszystkie sukcesy pewnie byłoby trudniej, gdyby klub nie mógł korzystać z szerokich zasobów “The Blues”.

Inni zazdrościli

Szczególnie że w późniejszych latach klub wędrował w ręce kolejnych partnerów biznesowych Abramowicza, najpierw Aleksandra Czigirinskiego, aż wreszcie Walerija Ojfa. Ten ostatni pełnił wcześniej funkcje dyrektorskie w takich spółkach jak Rosneft czy Gazprom. Pracował także dla firmy, która zarządzała majątkiem oligarchy. Powiązania na linii Arnhem - Londyn, z uwzględnieniem odgałęzienia w postaci Moskwy, były więc aż nadto oczywiste, choć nigdy nie zostały oficjalnie potwierdzone. Mimo tego w pewnym momencie kibice “Żółto-czarnych” musieli pogodzić się z łatką “Chelsea B”, nadaną ich zespołowi przez fanów ligowych rywali oraz zagraniczne, zwłaszcza angielskie media.
- Wiele holenderskich klubów patrzyło na tę współpracę z zazdrością, ponieważ Vitesse pozyskiwało dzięki niej dużo dobrych zawodników i to na zasadzie wypożyczeń. Komisja licencyjna KNVB też była bardzo nieprzychylnie nastawiona do tego typu działań. Od początku dużo mówiło się o zaangażowaniu w cały projekt Romana Abramowicza, ale nikt nie potrafił tego udowodnić, co doprowadzało związkowe władze do sporej frustracji. I tak przez kilka sezonów wszyscy wiedzieli, że Chelsea jest w to zamieszania, lecz brakowało dowodów. Kibice byli jednak raczej zadowoleni z tamtego Vitesse, ponieważ przez klub przewinęło się sporo wielkich talentów - opowiada nasz rozmówca.
W ciągu trwającej kilka lat współpracy londyński gigant wypożyczył do Arnhem w sumie 29 piłkarzy. Nie wszyscy zrobili potem wielkie kariery, ale pojawiło się kilku ciekawych graczy: Nemanja Matić, Patrick van Aanholt, Gael Kakuta, Lucas Piazon, nieodżałowany Christian Atsu, Bertrand Traore, Dominic Solanke, Mason Mount czy Armando Broja. Albańczyk był zresztą ostatnim zawodnikiem, który przebył tę drogę. Wraz z końcem sezonu 2020/21 nastąpił kres wypożyczeń z ekipy “The Blues”. A po kilku miesiącach Vitesse musiało zmierzyć się ze znacznie większym problemem niż oskarżenia o bycie klubem satelickim Anglików.
- Kłopoty zaczęły się w lutym 2022 roku, wraz z pełnoskalową rosyjską inwazją na Ukrainę. W tym czasie właścicielem Vitesse był Walerij Ojf, Rosjanin urodzony w Odessie, który od razu postanowił sprzedać klub. Jesienią tego samego roku przejęcie ogłosił Coley Parry, ale na jego drodze do objęcia władzy stanęło KNVB, które zablokowało całą transakcję. Dopiero w lutym 2024 roku wydano werdykt - okazało się, że gwarancje finansowe Amerykanina nie były wystarczające, by był właścicielem klubu. Chwilę potem za wszelkie nieprawidłowości Vitesse odjęto 18 punktów, co przyczyniło się do jego spadku z Eredivisie - przypomina Koedam.

Nie na to się umawiali

Degradacja była dla wszystkich w Arnhem prawdziwym koszmarem. Klub występował przecież w najwyższej klasie rozgrywkowej nieprzerwanie od 35 lat, a przez ostatnią dekadę ani razu nie wypadł nawet z czołowej dziesiątki tabeli. W ubiegłym sezonie nie pomógł Phillip Cocu, który przecież na początku swojej trenerskiej drogi zdobył trzy mistrzostwa z PSV. Były gracz Barcelony z funkcji szkoleniowca został zwolniony jeszcze w listopadzie 2023 roku, a pod wodzą klubowej legendy, Edwarda Sturinga, Vitesse jedynie dograło sezon i z hukiem opuściło holenderską elitę. Wydawało się jednak, że nawet pogrążone w kompletnym chaosie, będzie chciało jak najszybciej powrócić na salony. Szczególnie że latem drużynę objęła inna lokalna legenda, doskonale znany w Polsce John van den Brom.
- Powrócił do Vitesse, aby wspomóc go w trudnych czasach. Jest postacią bardzo lubianą przez kibiców. Chciał przywrócić klub na należyte mu miejsce, a ten obiecał mu budżet na piłkarzy na poziomie 4,3 miliona euro. Później ta kwota została zmniejszona do 2,2 miliona, a kiedy Vitesse wreszcie dostało licencję, nie było już szans na pozyskanie zawodników, których wcześniej chciał trener. Dlatego sezon rozpoczął przy wsparciu młodych piłkarzy z klubowej akademii. I początkowo wykonywał dobrą robotę, ale po nałożeniu pierwszej kary punktowej drużyna zaczęła przegrywać - opisuje Koedam.
We wrześniu odezwały się zaś demony z przeszłości. KNVB nałożyło karę minus sześciu punktów za złamanie zasad przy procesie licencyjnym. Do tego momentu zespół rzeczywiście radził sobie solidnie, przegrał jedynie na inaugurację z Telstarem. Po informacji o pierwszej karze drużyna od końca września do początku lutego wygrała jednak zaledwie dwukrotnie. W międzyczasie nad klubem gromadziły się tylko kolejne czarne chmury, a najgorsze miało dopiero nastąpić.
- W obecnym sezonie Vitesse zostało bowiem ostatecznie pozbawione aż 39 punktów, na co nałożył się szereg kar ze strony KNVB. Wśród nich była np. kwestia sprawozdania finansowego, które każdy holenderski klub musi przedstawić raz w roku, a klub z Arnhem nie był w stanie tego zrobić w odpowiednim terminie w ciągu dwóch ostatnich lat. Do tego wrócono do kilku naruszeń z przeszłości, a kolejne oczka odjęto ze względu na najróżniejsze opóźnienia i braki w dokumentacji - tłumaczy holenderski dziennikarz.

Strategia pozbawiona legendy

Van den Brom musiałby użyć magii, aby w takiej sytuacji powalczyć o awans. Vitesse zakończyło rywalizację w Eerste Divisie na ostatnim miejscu, oficjalnie z dorobkiem pięciu punktów, jednak niżej już nie spadnie, bo aktualnie w Holandii istnieją tylko dwie profesjonalne ligi. Na boisku wywalczyło realnie 44 oczka. To wciąż nie za dużo, taki dorobek też nie pozwoliłbym marzyć o choćby barażach. Ale biorąc pod uwagę organizacyjny chaos i tanią jak barszcz, opartą w dużej mierze o juniorów kadrę, na pracę byłego trenera Lecha Poznań należy spojrzeć znacznie przychylniejszym okiem. Zresztą kibice nie wyobrażali sobie, że ich zespół w przyszłym sezonie poprowadzi ktoś inny. Dlatego tak dużym szokiem była dla nich wszystkich decyzja klubu, którą usłyszeli na początku maja.
- 8 maja, czyli dzień przed ostatnim meczem sezonu z FC Den Bosch, Van den Brom został poinformowany, że jego wygasający w czerwcu kontrakt nie zostanie przedłużony. Kiedy fani usłyszeli tę wiadomość, wściekli się. Nowi właściciele chcą trenera, który potrafi rozwijać młodych zawodników, a przecież to właśnie robił dotychczasowy szkoleniowiec przez cały ten sezon. Kibice nie potrafili zrozumieć tej decyzji. Komentowałem ten pożegnalny mecz Van den Broma i na stadionie wszyscy intonowali przyśpiewki na jego temat i mocno go wsparli. Widać, że był mocno wzruszony, czego nie ukrywał nawet już w pomeczowym wywiadzie - opowiada Koedam.
Emocjonalnemu pożegnaniu 58-latka towarzyszył też mocny wywiad, w którym wyznał, że kompletnie nie rozumie decyzji zarządu. Od stycznia klubem dowodzi nowa grupa inwestorów. Dwóch Amerykanów: Dane Murphy (w przeszłości piłkarz VfL Osnabruck) i Flint Reilly (pracował w Liverpoolu); dwóch Niemców: Timo Raasch i Leon Muller; oraz Włoch Bryan Mornaghi postanowili wspólnie przywrócić “Żółto-czarnym” dawny blask. Podjęli się też ciężkiej misji uratowania klubowych finansów, bo długi w momencie przejęcia wynosiły 17 milionów euro. Ze względu na to, że żaden z nich nie posiada powyżej 25 procent udziałów, KNVB nie musiało ich prześwietlać przed dopięciem transakcji. I choć przez ten mały szczegół niektórzy w Arnhem mają pewne wątpliwości co do przyszłości klubu, gorzej być już chyba nie może.
- Oczywiście jest nadzieja dla Vitesse. Nie zapominajmy, że to klub, który posiada sporą bazę kibicowską, ma duży i wspaniały stadion, a także bardzo nowoczesny kompleks treningowe. Tyle że nowi właściciele chcą wprowadzić swoją strategię, grać energiczny futbol i postawić w jeszcze większym stopniu na młodzież. Planują sprowadzić niemieckich piłkarzy i trenera. Aby to wszystko zdało egzamin, w klubie musi jednak zapanować spokój. Nie ma już miejsca na zamieszanie w zarządzie. Vitesse powinno wytyczyć jasny plan, jeśli chce w przyszłym sezonie powalczyć o awans. Gdyby to ode mnie zależało, przedłużyłbym współpracę z Van den Bromem. To człowiek z doświadczeniem, który prowadził ten zespół w Eredivisie. Ale jak widać, właściciele chcą czegoś innego - podsumowuje nasz rozmówca.

Przeczytaj również