Influencerzy zainwestowali w znany klub i polegli. Kryzys postępuje

Influencerzy zainwestowali w znany klub i polegli. Kryzys postępuje
IMAGO / pressfocus
Piotrek - Przyborowski
Piotrek PrzyborowskiDzisiaj · 10:35
W sezonie 2008/2009 niewiele zespołów potrafiło postawić się Manchesterowi United. Jednym z nich był Aalborg, który zanotował wtedy swój najlepszy występ w europejskich pucharach. Spory wkład w ten sukces miał Marek Saganowski, który po latach żałuje, że nie został w Danii na dłużej. A tamtejsi kibice mogą dziś tylko z łezką w oku wspominać złoty okres w dziejach ich klubu.
Jutlandia znana jest przede wszystkim jako najbardziej położony na północ skrawek Danii, a w tamtejszym Billundzie mieści się światowa stolica klocków - Legoland. 17 lat temu wizytówką regionu stał się jednak AaB, na świecie znany powszechnie jako Aalborg BK. Klub wywodzący się z miasta, które w ostatnich latach było raczej stolicą duńskiej piłki ręcznej, napisał wówczas przepiękną historię w europejskich pucharach, stawiając czoła m.in. późniejszemu finaliście Ligi Mistrzów, Manchesterowi United. Ważną rolę w tamtym zespole odegrał Marek Saganowski, który do Danii trafił dzięki wizji gry w tych elitarnych rozgrywkach. Problem w tym, że dziś w Aalborgu mogą jedynie pomarzyć o takiej przygodzie, a teraźniejszość jest znacznie bardziej ponura.
Dalsza część tekstu pod wideo

Liga Mistrzów zadziałała jak magnes

Tej pięknej europejskiej przygody nie byłoby bez trzeciego w dziejach AaB mistrzostwa kraju, którego jednym z architektów był trener Erik Hamren. Szwed po zdobyciu tytułu latem 2008 roku związał się jednak z Rosenborgiem, a jego następcą w Aalborgu został Bruce Rioch. Wybór Anglika nie był pozbawiony sensu. Poza sporym doświadczeniem z ojczyzny, gdzie pracował m.in. w Arsenalu na krótko przed objęciem “Kanonierów” przed Arsene’a Wengera, Rioch miał też okazję prowadzić Odense, więc był dobrze zaznajomiony z duńskim futbolem. To jemu powierzono misję wprowadzenia zespołu do Ligi Mistrzów, a Anglik uznał, że do realizacji tego celu niezbędny będzie Marek Saganowski.
- Na Aalborg namówił mnie mój ówczesny menedżer, Jarek Kołakowski. W swoim zespole bardzo chciał mnie też trener Rioch. Pamiętał moje występy z Championship i potrzebował zawodnika do przodu. Sam nie za bardzo chciałem ruszać się z Anglii, ale magnesem okazała się wizja gry w Lidze Mistrzów. Aalborg kojarzyłem bardziej z piłką ręczną, zresztą to do dziś jest mocny ośrodek tego sportu. Kiedy trafiłem już do AaB, okazało się, że to był wówczas bardzo dobrze poukładany klub, a do tego oczywiście ówczesny mistrz kraju. Wszystko było tam na naprawdę dobrym poziomie - wspomina 35-krotny reprezentant Polski.
Aalborg w eliminacjach Ligi Mistrzów miał trochę szczęścia. W drugiej rundzie bez problemów rozprawił się z mistrzem Bośni i Hercegowiny, Modricą Maximą. Na tym samym etapie FBK Kaunas niespodziewanie wyeliminowało Glasgow Rangers i tym samym przejęło współczynnik Szkotów. Wówczas eliminacje składały się tylko z trzech rund, więc to mistrz Litwy był rywalem Duńczyków w bezpośrednim dwumeczu o awans do fazy grupowej. AaB nie miał w nich większych problemów i oba mecze wygrał po 2:0, a Saganowski odegrał w nich istotną rolę. W nagrodę Polak wraz z kolegami mógł zacierać ręce na starcia z najlepszymi piłkarskimi markami.
- Wylosowaliśmy wtedy naprawdę mocną i ciekawą grupę: Manchester United, Villarreal i Celtic. Wiadomo, że najmocniej zapamiętałem mecz z “Żółtą łodzią podwodną”, ponieważ zdobyłem w nim swoją pierwszą i, jak się potem okazało, jedyną bramkę w Lidze Mistrzów. Dobrze wspominam też oczywiście starcia z Celtikiem, w których mogłem stanąć naprzeciwko Artura Boruca. Oczywiście ogromne wrażenie zrobiły również na mnie spotkania z Manchesterem United, szczególnie to na Old Trafford - opowiada “Sagan”.

Asystent na wagę awansu

Nastroje w klubie po trzech pierwszych kolejkach w grupie E były jednak dalekie od pozytywnych. Co prawda Aalborg na inaugurację bezbramkowo zremisował na wyjeździe z Celtikiem, ale w dwóch kolejnych meczach poniósł dotkliwe porażki z United (0:3) i Villarrealem (3:6). Szczególnie to drugie spotkanie wywołało spore kontrowersje, ponieważ Rioch - na znak protestu przeciwko niewystarczającym wzmocnieniom kadry - nie dokonał w trakcie spotkania ani jednej zmiany. Dla władz klubu tego było za wiele, szczególnie że drużyna słabo prezentowała się też w Superlidze, w której spośród dziesięciu pierwszych meczów wygrała tylko dwa. Dwa dni po porażce na El Madrigal Anglik został zwolniony.
- W Hiszpanii do przerwy prezentowaliśmy się bardzo dobrze i prowadziliśmy z Villarrealem wyrównaną walkę, a przecież to już wtedy był naprawdę mocny zespół. Nie jestem pewny, dlaczego trener nie zdecydował się w tym spotkaniu na jakąkolwiek zmianę. Pamiętam natomiast, że po ostatnim gwizdku władze klubu chciały wejść do szatni, a trener Rioch się na to nie zgodził. Tam dochodziło też do starć z dyrektorem sportowym i to również był jeden z powodów, dla których klub zdecydował się rozstać z trenerem - przytacza Saganowski.
Tymczasowym następcą Anglika został wtedy jego dotychczasowy asystent, Alan Kuhn, który doskonale znał klub, a przede wszystkim pracował w nim również podczas mistrzowskiego sezonu 2007/2008. Duńczyk postanowił więc wrócić do taktyki, która z powodzeniem sprawdziła się w poprzednich rozgrywkach. Efektem była bardzo udana końcówka roku w wykonaniu AaB, który pod wodzą Kuna zremisował w rewanżowym spotkaniu 2:2 z Villarrealem, a także pokonał 2:1 Celtic i zanotował podział punktów (2:2) z United na Old Trafford.
- Po odejściu Riocha piłkarze poczuli się komfortowo i odetchnęli z ulgą, że pozbyli się Anglika. Chociaż Kuhn poprowadził AaB do 12 meczów bez porażki jako główny trener, kierownictwo nie uznało go za trwałe rozwiązanie. Zamiast tego zdecydowano się na niedoświadczonego Szweda Magnusa Pehrssona, który początkowo, w pierwszych tygodniach nowego roku utrzymał dobrą passę, ale gdy sytuacja się ustabilizowała, zabrakło mu zarówno umiejętności, jak i doświadczenia, aby odnieść sukces w AaB - tłumaczy nam Jens Otto Barsoe z duńskiego dziennika Nordjyske.

Nie przestraszyli się Ronaldo

Wszyscy ci trzej trenerzy dysponowali w tamtym sezonie kadrą złożoną w dużej mierze z rodzimych zawodników. Gwiazdami zespołu byli wówczas kapitan Thomas Augustinussen, który w trakcie sezonu został przesunięty z ataku na środek pomocy, a także defensywny pomocnik Kasper Risgard. Choćby w meczu z United, tym zremisowanym 2:2 na Old Trafford, Saganowski był jednym z zaledwie trzech obcokrajowców w wyjściowej jedenastce. Polak dobrze zaaklimatyzował się w Danii i nie czuł aż takiej różnicy w porównaniu z grą w Championship.
- Byłem naprawdę pod wrażeniem podejścia mentalnego Duńczyków. Na początku każdy mocno ekscytował się tam, że czekają ich pojedynki z Ronaldo, który grał wtedy w United czy Robertem Piresem, wówczas zawodnikiem Villarrealu. Te pierwsze mecze faktycznie nie poszły po naszej myśli, ale każdy w zespole podchodził do kolejnych spotkań bardzo profesjonalnie i z taką chłodną głową. Zdarzało się, że dzień przed meczem lub nawet jeszcze tuż przed wyjściem na rozgrzewkę potrafili dyskutować na temat gwiazd, z jakimi zaraz się zmierzą, ale potem wychodzili na boisko i po prostu robili swoje. I dlatego ostatecznie udało nam się zająć w tej grupie trzecie miejsce - przyznaje.
“Sagan” swój udział w pucharach zakończył na Old Trafford. Wraz z końcem roku powrócił z wypożyczenia i ponownie przywdział koszulkę Southampton. Miał wtedy 28 lat i choć sam mógł poniekąd przeczuwać, że to ostatni dzwonek, aby zagrać w Lidze Mistrzów, pewnie nie spodziewał się, że jego mecze w barwach Aalborgu będą jedynymi w tych elitarnych rozgrywkach. Choć polski napastnik na przestrzeni ponad 20 lat kariery występował w wielu krajach, bo nie tylko w Anglii, ale również w Niemczech, Francji czy Portugalii, pobyt w Danii wspomina jako wyjątkowy okres swojej bogatej kariery.
- Na początku nastawiłem się, że idę tam tylko na pół roku, ale z perspektywy czasu szkoda, że nie zostałem w Danii na dłużej. Bardzo lubiłem jednak Championship i podobało mi się w Southampton. Początki w Danii rzeczywiście miałem różne, ale końcówkę mogę zaliczyć do udanych i pamiętam, że władze Aalborga też żałowały tego, że podpisały mnie tylko na to pół roku. Takie są te koleje losu, ale ja mam przynajmniej dzisiaj satysfakcję, że udało mi się doświadczyć gry w Lidze Mistrzów - mówi.

Na ratunek influencerzy

Aalborg, już bez Saganowskiego w składzie, ale za to ze wspomnianym trenerem Pehrssonem na ławce napisał całkiem niezłą historię również w Pucharze UEFA. W 1/32 finału bez problemu rozprawił się w dwumeczu aż 6:1 z Deportivo La Coruna. W kolejnej rundzie Duńczyków czekała ponowna wizyta w Manchesterze, tym razem na spotkanie z dopiero co budującym swoje piłkarskie imperium City. W pierwszym meczu w Anglii to “The Citizens” wygrali 2:0, ale w rewanżu mistrz Danii odrobił straty i doprowadził do rzutów w karnych, w których ostatecznie musiał uznać wyższość przedstawiciela Premier League. Od tamtego czasu losy obu klubów znacznie się rozminęły.
- W Aalborgu podjęto po prostu zbyt wiele złych decyzji, które od 2009 roku kosztowały klub około 50 milionów euro. Przecież jeszcze w sezonie 2013/2014 Aalborg sięgnął po mistrzostwo i puchar, ale nie zdołał wykorzystać tego sukcesu do osiągnięcia długoterminowych celów. Zamiast tego pozwolono odejść kluczowym zawodnikom w dużej części za darmo, a przeciętni lub wręcz słabi zagraniczni gracze dostali sowite kontrakty. Klub nie potrafił obrać żadnego kursu - ani sportowego, ani komercyjnego. W ostatniej dekadzie FC Kopenhaga, Midtjylland, Brondby czy Aarhus znacznie odjechały AaB praktycznie pod każdym względem - mówi Barsoe.
Zmienić taki stan rzeczy zapragnęła grupa niemieckich inwestorów, która wiosną 2023 roku przejęła udziały w klubie. Wśród nich znalazł się m.in. były reprezentant Niemiec, Thomas Hitzlsperger, czy grupa influencerów tworząca piłkarskie treści wideo. Niestety ich inwestycje raczej średnio się zwróciły. Aalborg w ciągu ostatnich trzech sezonów dwukrotnie spadł z Superligi, a pozostający w ogniu krytyki Niemcy tej wiosny wycofali się z projektu. Aktualnie Aalborg występuje na zapleczu duńskiej elity i na razie nie ma zbyt wielu przesłanek ku temu, by miało się to zmienić. Na cztery kolejki przed końcem sezonu zasadniczego zespół z Jutlandii Północnej balansuje na granicy grupy mistrzowskiej i spadkowej. Zajmuje siódmą lokatę (ostatnią, która pozwala potem grać o najwyższe cele), ale ma tyle samo punktów co ósme Kolding, zespół prowadzony przez Alberta Rudego, byłego szkoleniowca Wisły Kraków.
- Niemieccy właściciele mieli ambitny plan rozwoju AaB, ale brakowało im kompetencji i odpowiedniego kapitału. Jeśli klub będzie trzymał się jasnej strategii i stopniowo się odbudowywał, może znów stać się jedną z sześciu najlepszych ekip w Danii. Istnieją solidne podstawy, aby tak się stało, szczególnie biorąc pod uwagę potencjał w zakresie pozyskiwania sponsorów i kibiców czy rozwijania młodych talentów w akademii. Aalborg pozostaje dużym klubem w samej Jutlandii. Nie sądzę jednak, aby AaB jeszcze kiedykolwiek zagrało w Lidze Mistrzów. Nawet na arenie krajowej pozostaje aktualnie daleko za innymi klubami i potrzeba wielu lat, aby ponownie zbliżyć się do tej czołówki. Na szczęście nam wszystkim pozostają wspomnienia i te wspaniałe chwile - podsumowuje Bersoe.

Przeczytaj również