Jak przegrać wielką karierę przez własną głupotę. Nie tylko futbol ma swoich "Balotellich"

Jak przegrać wielką karierę przez własną głupotę. Nie tylko futbol ma swoich "Balotellich"
screen youtube
Utalentowany, młody zawodnik o wielkich umiejętnościach i jeszcze większym ego oraz braku odpowiedzialności. Futbol ma swojego stereotypowego Mario Balotellego, a motorsport ma Daniela Ticktuma. Chłopaka szalenie szybkiego, ale i nierozłącznie kojarzonego z idiotycznym zachowaniami.
Wydaje się, że 22-latek, pomimo ogromnego potencjału, sam zamknął sobie drzwi do królowej sportów motorowych. Już sześć lat temu, po próbie bezpośredniego wyrządzenia krzywdy rywalowi na torze, wiele osób mogło sądzić, że przekreślił swą przyszłość. Los jednak się do niego uśmiechnął i dostał drugą szansę. Teraz sam zmarnował ją w sposób tak idiotyczny, że aż trudno w to uwierzyć. Poznajcie historię człowieka, który zrobił wszystko, by samemu pozbawić się marzeń - i to wcale nie takich nierealnych.
Dalsza część tekstu pod wideo

Niezaprzeczalny talent

Sporty motorowe to bezlitosny biznes. To, że jesteś szybki, nie może ci w nim bowiem zagwarantować udanej kariery. Wszystkim rządzą pieniądze i wielkie firmy, które przygarniają utalentowanych młodych zawodników pod swoje skrzydła. Niemniej, ci bardziej zdolni stanowią oczywiście bardziej łakomy kąsek dla sponsorów, gotowych finansować ich starty. Właśnie do takiego grona zaliczał się Dan Ticktum. Brytyjczyk w seriach juniorskich błyszczał tempem, bezkompromisowym stylem jazdy i świetnymi wynikami.
Sukcesy w kartingu, wicemistrzostwo mocno obsadzonej Europejskiej Formuły 3 w 2018 roku oraz dwie wygrane w prestiżowym Grand Prix Makau (2017 i 2018) to imponujące wpisy w wyścigowym CV, które zrobią wrażenie na niemal każdym entuzjaście motorsportu. Dlatego też nie może dziwić, że Ticktuma w 2016 roku przygarnął do swojego programu juniorskiego Red Bull. Stajnia spod znaku czerwonego byka ma chyba najbardziej rozbudowaną i najmocniej obsadzoną siatkę młodzików w świecie wyścigów. Przynależność do grona wspieranych przez nich zawodników to olbrzymia nobilitacja i życiowa szansa. Dość powiedzieć, że mają dwa zespoły w stawce F1, a z 20 obecnych kierowców Formuły 1 aż sześciu to “produkty” ich programu.
Anglik początkowo był jedynie wspierany przez austriacki koncern, a w grono Red Bulla definitywnie został włączony już po pierwszym kuriozalnym incydencie, który postawił jego karierę kierowcy wyścigowego pod znakiem zapytania.

Kosztowny moment szaleństwa

Urodzony w Londynie 22-latek karierę w bolidach wyścigowych rozpoczął od startów w Brytyjskiej Formule 4 w 2015 roku. Już jako debiutant bił się o czołowe pozycje, m.in. z obecnym kierowcą zespołu F1 McLarena, Lando Norrisem. Wtedy dał też jednak poznać się ze swojej ciemnej strony. Tego, co zrobił, nie sposób uzasadnić. Podczas przedostatniej rundy sezonu, rozgrywanej na torze Silverstone, Ticktum zaliczył kontakt z rywalem ze ścisłej czołówki, Rickym Collardem. Obrócił się i spadł na koniec stawki, lecz los się do niego uśmiechnął. Z powodu innego incydentu na tor wyjechał samochód bezpieczeństwa. Kierowcy mieli okrążać tor, jadąc za nim, podczas gdy służby porządkowe sprzątały po wypadku. Poszczególne kółka pokonuje się wówczas powolnym tempem, a wyprzedzanie jest zabronione.
Tymczasem sfrustrowany nastolatek postanowił odegrać się na przeciwniku, który - w jego opinii - ponosił winę za wcześniejszy kontakt. Podczas neutralizacji minął 10 rywali i z premedytacją uderzył w Collarda, wykluczając go z wyścigu. Haniebne zachowanie rzecz jasna przyniosło poważne konsekwencje. Młodzian dostał roczny zakaz startów oraz kolejny rok w zawieszeniu. A, powiedzmy sobie szczerze, zapewne dałoby się to nawet podciągnąć pod próbę celowego uszkodzenia ciała i znaleźć na to paragraf w kodeksie karnym. Krótko mówiąc: kara wcale nie była surowa, bo dożywotnia dyskwalifikacja raczej nikogo by nie zdziwiła.
Tego incydentu nikt Brytyjczykowi nie zapomni - bo jakże by było można? Na torze wyścigowym zawodnicy ryzykują swoje zdrowie i życie oraz chcą wierzyć, że ich rywale nie zamierzają narażać go na szwank. Gdy robisz coś takiego, sprawiasz, że na zawsze pozostanie to z tobą. Zwłaszcza, że tutaj nie mieliśmy miejsca na żadne dyskusje. Staranowanie rywala podczas neutralizacji to ruch absurdalnie niebezpieczny, niegodny dojrzałego człowieka. Anglik posypał głowę popiołem, a w oświadczeniu, opublikowanym na łamach “Autosportu”, napisał, że “zachował się jak głupek i zamierza wyciągnąć wnioski”. Nie robiło to jednak na nikim wrażenia.
A Red Bull i tak postanowił przygarnąć Ticktuma, gdy tylko skończyło się jego zawieszenie. Fakt, że dostał drugą szansę, to dowód na to, jak wysoko go ceniono.

Druga szansa - na raty

Wsparcie finansowe Dietricha Mateschitza pozwoliło mu na wspomniane już bardzo udane starty w Formule 3. Odpowiadający za zarządzanie młodymi talentami spod znaku czerwonego byka Helmut Marko był pod takim wrażeniem występów Anglika, że ułożył plan, mający na celu jak najszybsze wprowadzenie Dana go do Formuły 1.
Pomysł nie wypalił - brak tytułu w Euroserii F3 oznaczał, że zdobycie punktów superlicencji, wymaganych do startów w królowej motorsportu (przyznawanych na podstawie wyników kierowcy), w zakładanym terminie okazało się niemożliwe. Brytyjczyk powędrował więc do Azji, gdzie miał podbić swoje konto startami w cenionej Super Formula.
I tutaj dał o sobie znać temperament Marko. Bezlitosny Austriak słynie z bardzo bezpośredniego traktowania swoich podopiecznych. Wystarczy tylko wspomnieć o losach Daniła Kwiata oraz Pierre’a Gasly’ego, zdegradowanych z Red Bull Racing do siostrzanego Toro Rosso w trakcie sezonu, po kilku rozczarowujących wynikach. W przypadku Ticktuma wystarczyły trzy słabe starty w japońskiej serii (chociaż spekulowano, że na decyzję wpływ miały również jego komentarze dotyczące mistrza Formuły 3 Micka Schumachera, sugerujące, że jego zespół oszukiwał). Anglik stracił wsparcie austriackiego koncernu oraz fotel, na którym zasiadał.
Wydawało się, że druga szansa przepadła, lecz przed sezonem 2020 los znowu się do niego uśmiechnął. Williams postanowił zatrudnić młodego zawodnika w roli kierowcy rozwojowego. Brytyjski zespół w pakiecie załatwił Ticktumowi od razu fotel w Formule 2 - przedsionku wyścigowego raju. Wydawało się, że wcześniejsze turbulencje zostały już dawno z tyłu, a “ziemia obiecana” wcale nie jest bardzo odległa.

Już szło dobrze…

Inna sprawa, że Ticktum wciąż miał opinię “zawadiaki”. I nie chodziło tylko o pamiętny incydent z Silverstone. Choć Brytyjczyk był szybki, regularnie wpadał w tarapaty na torze przez agresywny, bezkompromisowy i momentami niebezpieczny styl jazdy oraz aroganckie podejście. Żył zgodnie ze słynną sentencją Ayrtona Senny: “Jeśli widzisz miejsce do ataku i nie atakujesz, to nie jesteś kierowcą wyścigowym”. No i z tego powodu często “rozrabiał”. Niemniej, pierwszy sezon zakończył na przyzwoitym, 11. miejscu w klasyfikacji generalnej, notując trzy podia i wygraną.
W tym roku wyglądał jeszcze lepiej. Po 12 z 24 wyścigów miał już na koncie zwycięstwo w Monako oraz cztery finisze w pierwszej trójce. 22-latek aktualnie plasuje się na czwartym miejscu w mistrzostwach, a plotki o awansie George’a Russella do zespołu Mercedesa sprawiają, że widać perspektywy na wakat w zespole Formuły 1 Williamsa. Ticktum oczywiście byłbym mocnym kandydatem do zajęcia miejsca rodaka, lecz… znowu sam sobie nabruździł.
Na początku ostatniego tygodnia brytyjski zespół poinformował o zakończeniu współpracy z londyńczykiem. Decyzja zapadła niedługo po kontrowersyjnym streamie kierowcy na platformie “Twitch”. Chociaż w oficjalnym komunikacie tego nie napisano, to właśnie jego zachowanie podczas transmisji na żywo doprowadziło do takiego ruchu.

…ale Ticktum zachował się jak idiota

Nie można inaczej określić tego, co zrobił Anglik. Niedługo po udanym dla byłej stajni Roberta Kubicy Grand Prix Węgier, zakończonego pierwszą od dwóch lat zdobyczą punktową, postanowił… skrytykować drugiego kierowcę Williamsa w F1, Nicholasa Latifiego. I to nie w sposób merytoryczny. Podczas gry w “Call of Duty: Warzone”, połączonej z interakcją z kibicami, śpiewał: “Scooby Dooby Doo, Latifi is poo” (Latifi jest gówniany) oraz sugerował, że Latifi otrzymał miejsce w “królowej motorsportu” tylko z powodu pieniędzy.
Z jego ust padło jeszcze kilka uszczypliwych zdań, w tym sugestia, że lepiej być najlepszym zawodnikiem w F2, niż najgorszym w F1. Tego typu wypowiedzi na forum publicznym oczywiście nie mogły przejść bez echa. Sam zainteresowany twierdził na Instagramie, że rozstanie z Williamsem nastąpiło już wcześniej, lecz nie zostało ogłoszone oficjalnie. Jakkolwiek sytuacja nie wyglądała naprawdę - Ticktum tym wybrykiem zupełnie przegrał swoją karierę. Marzenia o Formule 1 to już niemal na pewno przeszłość, a nawet aktualne miejsce na jej zapleczu może być zagrożone. Jeżeli stajnia z Grove wycofa swoje wsparcie finansowe już teraz, Anglik może nie ukończyć sezonu. Z opinią problematycznego bad boya oraz historią z Silverstone i feralnym streamem w CV, trudno będzie mu o kolejną szansę na najwyższych szczeblach motorsportu.
W tym biznesie bowiem młody kierowca niemal w stu procentach polega na sponsorach. Wspinanie się po kolejnych szczeblach kariery generuje ogromne koszty, a zarabia się dopiero po wejściu na sam szczyt. Kto będzie chciał wspierać Ticktuma po jego wybrykach? Zainteresowanych nie znajdzie się zbyt wielu. W końcu wyścigi to również sport zespołowy, polegający na budowaniu odpowiednich relacji z właściwymi ludźmi. A on swoimi komentarzami kolejny raz zszargał sobie wizerunek. Co z tego, że jest szybki i umiejętności naprawdę go bronią? Drugi tak głośny incydent przekreślił sen o Formule 1. Druga szansa po wypadku z Collardem to był wielki dar od losu, bo nie powinien jej otrzymać. I jeszcze zmarnował ją przez własny idiotyzm.
Danielu Charlesie Anthony Ticktumie, sam jesteś sobie winien. I jakoś trudno ci współczuć.

Przeczytaj również