Katastrofalne okienko Realu Madryt. Jeden kopał się po czole, innych łamał wiatr

Są takie chwile w życiu każdego człowieka, że nic nie wychodzi. Za to wszystko się psuje. Podobne sytuacje przechodzą na funkcjonowanie drużyn sportowych. Nawet tych najlepszych. Real Madryt sześć lat temu postanowił rozbić bank, kupując kilku zawodników do pierwszej jedenastki i kilka talentów. Ten czas przeszedł do historii jako najgorsze inwestycji klubu od momentu jego założenia.
Lato 2019 roku. “Królewscy” liżą rany po absolutnie dewastującym sezonie. W marcu stracili szansę na zdobycie jakiegokolwiek trofeum, odliczając Klubowe Mistrzostwa Świata, gdzie europejska drużyna zazwyczaj “skazana” jest na tytuł. Na innych frontach pozostały tylko trupy. Real przegrał ligę nie tylko z Barceloną (skandaliczna strata 19 punktów), ale też z Atletico Madryt. W Pucharze Hiszpanii, podobnie jak w rozgrywkach ligowych, otrzymał łomot od Dumy Katalonii, a w Lidze Mistrzów w 1/8 finału skompromitował się na Santiago Bernabeu przyjmując 1:4 od Ajaksu Amsterdam.
To był pierwszy sezon bez Cristiano Ronaldo, siły napędowej “Los Blancos” przez niemal całą dekadę. Działacze bardzo szybko, już po kilku miesiącach, utwierdzili się w przekonaniu, że gole Portugalczyka nie rozłożą się na pozostały skład. Madrytczycy fatalnie wyglądali w ataku i jeszcze bardziej nieporadnie w obronie. Po odejściu Zinedine’a Zidane’a nowy trener Julen Lopetegui nie potrafił wskrzesić energii w piłkarzach, którzy dopiero co zdobyli kolejny tytuł Ligi Mistrzów. Florentino Perez szybko się go pozbył, jednocześnie planując okienko transferowe. Miało być rekordowe pod względem wydanych pieniędzy i dostarczanej jakości.
Cóż, zrealizował tylko to pierwsze.
Dwa wyjątki?
Czas więc na personalia. Przybyli: Eden Hazard, Luka Jović, Eder Militao, Ferland Mendy, Rodrygo, Reinier, Alberto Soro i Alphonse Areola. Skrótowo przedstawię historię dwóch ostatnich. Francuski bramkarz był jedynie opcją zapasową dla Thibaut Courtois, który, uczciwie mówiąc, zaliczył mocno średni debiutancki sezon na Bernabeu, gdy jego znakiem rozpoznawczym były piłki puszczane między nogami. Areola miał go zmotywować i podkręcić rywalizację. Finalnie roczne wypożyczenie wyszło na korzyść, bo Belg poprawił się na tyle, że nikt w Madrycie nie szukał mu później konkurencji.
Alberto Soro natomiast był jedynie krótką anegdotką. Real za “aragońską perełkę” zapłacił tylko 2,5 miliona euro z myślą o przyszłości. Przyszłość trwała dokładnie rok, choć w rzeczywistości nawet się nie zaczęła. Piłkarz ten od razu został bowiem wypożyczony do Realu Saragossa, a po tym okresie wytransferowany do Granady. Dokładnie za tę samą kwotę, za jaką przybył do stolicy Hiszpanii. Ot, taka ciekawostka, nieudany eksperyment, ale przynajmniej bez finansowej straty.
Bardziej na plus niż na minus można oceniać kadencje dwóch kolejnych nabytków z Class 2019. Rodrygo był bezcennym graczem przez co najmniej trzy z sześciu sezonów. To on strzelał decydujące gole w pięknych wieczorach z Ligą Mistrzów. Trafień przeciwko Manchesterowi City nikt mu nie zapomni, jakkolwiek i kiedykolwiek skończy się jego przygoda z białą koszulką. Pozostanie też dyskusja, czy gdyby nie było Viniciusa, a Rodrygo grałby na swojej ulubionej pozycji, czyli lewym skrzydle, to jego kariera nie rozwinęłaby się zupełnie inaczej.
I jeszcze Eder Militao, z którym można mieć największe problemy do oceny. Sześć lat temu przechodził z FC Porto za 50 milionów euro, dziś, według Transfermarkt, jest wyceniany na 30. W międzyczasie dwa razy zrywał więzadła krzyżowe w obu kolanach, ale kiedy był zdrowy - zazwyczaj wyglądał najlepiej spośród dwójki środkowych obrońców. Co z tego, skoro nie można w pełni korzystać z jego usług. Łącznie w trakcie sześciu kampanii pozostawał poza kadrą przez ponad 600 dni. I nie wiadomo, czy po obecnym urazie wróci do pełnej sprawności.
Bez talentu i bez zdrowia
Kolejnych na liście trzeba ocenić już jednoznacznie jako nietrafione transfery, mniejsze bądź większe rozczarowania. Zacznijmy od piłkarza, którego trzeba zaliczyć do miana reprezentanta-ducha Realu Madryt. Funkcjonował na liście płac “Królewskich” przez sześć lat, nie zaliczając debiutu, nawet okazjonalnych minut w pierwszej drużynie. Chodzi o Reiniera Jesusa. Brazylijski pomocnik po powrocie z czwartego wypożyczenia dołączył właśnie do Atletico Mineiro bez żadnej opłaty transferowej. “Los Blancos” wydali za niego w podczas tego feralnego okienka w 2019 roku aż 30 milionów euro. Kasa, która została w pełni przepalona.
To pierwsza tak spektakularna ofiara Florentino Pereza i jego syndromu “utraty Neymara”. Po przyjściu Viniciusa Jr. i Rodrygo, zakontraktowanie Reiniera, utalentowanej “dziesiątki”, było częścią jasnej strategii Realu, mającej na celu przyciągnięcie najlepszych młodych brazylijskich talentów. Niestety, w przeciwieństwie do powyższej dwójki, Reinier okazał się totalnym niewypałem i nie potrafił zaistnieć w kolejnych miejscach, do których go wypożyczano. W Dortmundzie, Gironie, Frosinone i ostatnio w Granadzie. Teraz karierę rozpocznie praktycznie od zera, w ojczyźnie.
Czas na następne rozczarowanie. Ferland Mendy nigdy nie sprostał wyzwaniu, pomimo rozgłosu, jaki spadł na niego w momencie przyjścia do Madrytu. Lewy obrońca spędził więcej czasu w gabinetach lekarskich niż na boisku, a mimo to sukcesy drużynowe i pojedyncze niezłe występy pozwoliły mu zostać w klubie do dzisiaj. Mało tego, we wrześniu zeszłego roku wynegocjował podwyżkę i przedłużenie umowy na kolejne trzy lata. Przedziwna decyzja działaczy, biorąc pod uwagę stan zdrowia francuskiego defensora i jego coraz mniejszy wpływ na postawę drużyny. W klubowej hierarchii przed zbliżającym się sezonem okupuje trzecią lokatę, za nowym nabytkiem Alvaro Carrerasem i podnoszącym się z kolan Franem Garcią.
O nich nie da się zapomnieć
Czas najwyższy na transferowe porażki, których sztab sportowy Realu pewnie do dzisiaj nie może przeboleć. Eden Hazard obecnie jest oceniany już nie tylko jako największy flop tego klubu, ale ogólnie najbardziej nieudana piłkarska inwestycja w historii dyscypliny. Najpierw trzeba wyjaśnić kontekst. Latem 2019 roku Real dostrzegł, że całą drużyną nie da się zastąpić dorobku strzeleckiego Cristiano Ronaldo i potrzebny będzie duży transfer. Kibice chcieli prawdziwego “cracka” i swoje pragnienia kierowali w stronę belgijskiego napastnika, robiącego furorę na Wyspach Brytyjskich.
Hazardowi kończył się kontrakt w kolejnym sezonie i teoretycznie Madryt mógł poczekać 12 miesięcy, by zgarnąć superstrzelca za darmo. W budynkach Valdebebas stwierdzono jednak, że szkoda stracić rok i można wreszcie pokazać ekonomiczną siłę. Kwota za kupno Belga zamknęła się w okolicach 120 milionów euro, co rozłożyło się na 17 milionów za każdego strzelonego gola w klubie. Hazard w ciągu czterech kampanii zdobył bowiem cztery bramki. I można tylko spekulować, czy byłby w stanie się spłacić, gdyby na początku jego drogi w Realu do kontuzji nie doprowadził go rodak, Thomas Meunier. Lub gdyby po prostu trzymał się sportowego trybu życia.
I pozostał ten ostatni. Luka Jović. Serb wypłynął na fali spektakularnych talentów Eintrachtu Frankfurt, a już po roku stał się dowodem na błędną politykę transferową, której Real nie chciał już w przyszłości powtarzać. Napastnik sprowadzony za 63 mln euro zyskał opinię leniwego, nieskorego do nauki hiszpańskiego i w ogóle mało komunikatywnego. Do historii przejdzie scena z jednego z meczów, gdy Zinedine Zidane próbował przekazać mu wskazówki przed wpuszczeniem na boisku, ale z twarzy Jovicia dało się wyczytać nic innego, jak pustkę. Kadencję w Madrycie zakończył na ledwie trzech trafieniach, a obecnie nadal podróżuje po Europie w poszukiwaniu stałego pracodawcy. Kampanię 2025/26 rozpocznie w barwach AEK-u Ateny.
Z tych wszystkich nieudanych ruchów “Królewscy”, wydaje się, wyciągnęli odpowiednie wnioski. Unikają paniki na rynku. Raczej wyszukują okazji, niż wchodzą w wielomilionowe aukcje z finansowymi potęgami z Anglii czy Paryża. Ukształtowanych piłkarzy przed trzydziestką starają się ściągać za darmo, natomiast są bardziej skorzy do sięgnięcia głębiej do portfela, kiedy chodzi o młode, potencjalne gwiazdy. Real ma jednak to do siebie, że często zmienia politykę transferową. Obecna na razie działa poprawnie. Pytanie, jak długo.