Kiedyś Real Madryt, dziś polska okręgówka? "Polacy złożyli bardzo dobrą ofertę"

Kiedyś Real Madryt, dziś polska okręgówka? "Polacy złożyli bardzo dobrą ofertę"
screen youtube/HITC Sevens
Kiedyś obwołali go nowym Roberto Carlosem, teraz dostał ofertę od polskiego klubu z okręgówki. I, jak możemy usłyszeć w samym źródle - ofertę bardzo korzystną. Royston Drenthe faktycznie mógł podpisać kontrakt z występującą na szóstym szczeblu rozgrywkowym Victorią Cisek. - Chcieliśmy pozyskać wartościowego zawodnika - mówi nam rzecznik prasowy klubu z województwa opolskiego.
Kariera Roystona Drenthe to materiał na naprawdę niezłą historię o zmarnowanym talencie. Holendrowi kilkanaście lat temu przepowiadano wielką przyszłość, ale liczne błędy i pozaboiskowe wyskoki całkowicie przekreśliły jego marzenia. 33-letni dziś były piłkarz Realu Madryt najpierw jednak stracił zapał do futbolu, a następnie próbował sił w muzyce i kinematografii. Teraz znów zrobiło się o nim głośno w mediach. Tym razem z powodu negocjacji z Victorią Cisek. Klubem grającym w opolskiej klasie okręgowej.
Dalsza część tekstu pod wideo
Mamy już w niższych ligach naszego kraju niespełnionego następcę Cristiano Ronaldo, Fabio Paima, o którym więcej przeczytacie tutaj. Drenthe okazałby się jednak zdecydowanie większym szaleństwem. W końcu Holender rozegrał 65 meczów dla “Los Blancos”. Jak to się stało, że wychowanek Feyenoordu Rotterdam przeszedł drogę od wartego 14 mln euro transferu na Santiago Bernabeu aż po negocjacje z ekipą z półtoratysięcznego Ciska?

Młodość

Drenthe nie miał łatwego dzieciństwa. I to bardzo delikatnie mówiąc. Gdy był trzylatkiem, stracił ojca, którego zamordowano. Mały “Roy” wychowywał się w bardzo niebezpiecznej dzielnicy Rotterdamu.
- Oczywiście, nie było łatwo. Mama starała się chronić mnie, bym nie cierpiał jako dziecko. Starała się, bym nie był przestraszony lub słaby. (...) Chciała mnie chronić, bo pochodzę z Rotterdamu, z jego ulic, a tam trzeba być twardym. Stałem się mężczyzną w bardzo młodym wieku, trzeba tam walczyć - podkreślał w rozmowie z hiszpańską “Marką”.
Młody chłopak odskocznie znalazł w świecie piłki nożnej. Dołączył do szkółki Feyenoordu, ale z powodu problemów wychowawczych trener Marcel Bout stracił do niego zaufanie. Royston musiał więc odejść do innego lokalnego klubu - Excelsioru. Do “Feye” wrócił po kilku latach. Nastolatek wykorzystał drugą szansę i postawił pierwszy krok ku wielkiej karierze, wdzierając się do podstawowego składu ekipy z De Kuip.

Wymarzony transfer

W 2007 r. Drenthe wziął udział w młodzieżowym Euro. Przebojowy, lewonożny, widowiskowy talent poprowadził reprezentację Holandii do zwycięstwa w całym turnieju, dodatkowo rozgrywanym na niderlandzkiej ziemi. Roy sięgnął po tytuł najlepszego zawodnika imprezy. Świetne występy podczas ME U-21 sprawiły, że znalazł się na celowniku największych zespołów na świecie.
- Wtedy słyszałem, że chciało mnie 16 klubów - opowiadał na łamach “Four Four Two”. - Rozmawiałem z prezydentem Barcelony, Joanem Laportą i Predragiem Mijatoviciem, dyrektorem sportowym Realu Madryt. (...) Gdy usłyszałem o zainteresowaniu “Królewskich”, od razu podjąłem decyzję. Jako chłopiec byłem całkowicie zafascynowany wszystkim, co związane z tym klubem. Otoczka Realu, coś takiego, co można zobaczyć w filmie “Goal!” - chciałem zostać tego częścią.
“Królewscy” zapłacili za niego 14 milionów euro. Wówczas - naprawdę sporo. Drenthe został zaprezentowany wraz z rodakiem, Wesleyem Sneijderem. Były wielkie oczekiwania, ale Holender miał całkiem solidny początek w nowych barwach. Już w debiucie z Sevillą w meczu o Superpuchar Hiszpanii popisał się cudowną bramką z dystansu.
Szybko złapał też kontakt z kolegami z zespołu. Wspominał, że został bardzo ciepło przyjęty przez Gutiego. Znalazł również wspólny język z Robinho, chociaż Brazylijczyk to raczej nienajlepszy przykład do naśladowania. Holender wspominał, że odwiedzał czasem “mini klub ze striptizem” w jego piwnicy. Dał się też wciągnąć w nocne życie stolicy Hiszpanii.
- Często musiałem wychodzić w tajemnicy, bo czas nie był odpowiedni - to też słowa z wywiadu dla “Marki”. - Niełatwo jednak mówić “nie” co noc. Graczy “Los Blancos” otacza wiele rzeczy. Madryt to świetne miasto. Masa restauracji, imprez, dziewczyn, a ty jesteś młody, jesteś zawodnikiem Realu. Masz wiele pokus, a ja nie byłem odpowiednio skupiony.

Problemy w Madrycie

Młody zawodnik zaczął więc pokazywać złą, krnąbrną stronę. Naginał granice coraz częściej. W jednym z wywiadów przyznał się m.in. do jazdy swoim Ferrari pod wpływem alkoholu. Zresztą w późniejszych latach wpadał na “podwójnym gazie”. Zdarzyło mu się również skasować radiowóz. Utrzymywał, że udział w imprezach i hulaszczy styl życia nie miały wpływu na jego boiskową formę, ale na dobrą sprawę nigdy nie zrobił spodziewanych postępów.
Na lewej obronie fenomenalnie spisywał się młody jeszcze Marcelo. W pomocy trenerzy stawiali na innych. W efekcie Drenthe tak naprawdę nigdy nie stał się graczem podstawowego składu. A potem pojawił się jeszcze Cristiano Ronaldo, kompletnie zamykając mu drogę do jedenastki. Przyjście Jose Mourinho okazało się końcem “Roya” w białej koszulce. Ostatniego dnia letniego okienka transferowego 2010 Portugalczyk przekazał podopiecznemu, że ten musi poszukać sobie nowego klubu.
Holender odszedł na wypożyczenie do Herculesa Alicante, z którym spadł z La Ligi. Rok później dostał ofertę z Evertonu. Tam spisywał się nieźle, zaliczył bardzo udany start rozgrywek. Nazwał ten okres nawet “najlepszym w karierze”. Wszystko przekreślił jednak idiotycznym wyskokiem. Spóźnił się na odprawę przed półfinałem Pucharu Anglii z Liverpoolem, przy okazji podskakując menedżerowi, Davidowi Moyesowi.
- Czekałem przed pokojem, a powinienem chyba raczej wejść po cichu i zająć swoje miejsce. Gdy wszedłem już po wszystkim, Moyes kazał mi “wypie****lać”. Zamiast to zaakceptować, odpowiedziałem: “Chłopie, jak wypie****lać? Sam wypie****laj”. Potem pojechałem do Holandii i już nie wróciłem - wspominał były reprezentant “Oranje”.
W efekcie skrzydłowy nie dostał nowej umowy od “Los Blancos”. Po pięciu latach został w stolicy Hiszpanii został puszczony wolno i odszedł za darmo, a kolejnego pracodawcy szukał aż pół roku.

Stracił miłość do futbolu

Przygarnęła go rosyjska Ałanija Władykaukaz. Długo tam nie zabawił. Potem wylądował w Championship, gdzie podpisał umowę z Reading. Zaliczył też przygodę w Sheffield Wednesday, a także tureckim Kayserisporze i Baniyas w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Coraz bardziej znikał z radarów. W wieku 29 lat, po opuszczeniu Bliskiego Wschodu, zakończył profesjonalną karierę. Tułaczka po piłkarskim świecie całkowicie wyleczyła go z miłości do piłki nożnej. Chciał spróbować czegoś innego. No i to zrobił.
Najpierw muzyka - konkretnie rap. Nagrywał pod pseudonimem “Roya2Faces”. Wypuścił cztery kawałki, a debiutancki singiel, “Paranoia”, ma ponad 300 tysięcy wyświetleń na Youtube. - Zawsze lubiłem muzykę. Słucham jej, gdy jestem szczęśliwy, słucham, gdy jestem smutny. Zawsze sprawia, że czuję się dobrze. Nagrywałem, ale trudno powiedzieć, że skupiałem się na jednej rzeczy. Zajmowałem się kilkoma sprawami - opowiadał o życiu po futbolu w rozmowie z “BBC Sport”.
Potem szukał szczęścia na ekranie. W tym roku zagrał w serialu “Mocro Mafia”, opowiadającym o działalności gangów w Amsterdamie. Na tym jednak skończyła się jego kariera filmowa. Dał się za to skusić do powrotu na boisko. W 2018 roku próbował swoich sił w amatorskim Xerxes DZB Zondag, ale niedługo potem pojawiła się oferta z “poważnych rozgrywek”. Przyjęła go drugoligowa Sparta Rotterdam. Powrót do rodzinnego miasta okazał się udany. Drenthe wyglądał naprawdę dobrze, pomagając klubowi w wywalczeniu awansu do Eredivisie. A choć nie dostał nowej umowy, to chęć gry w piłkę w nim odżyła. Dlatego przystał na ofertę z trzecioligowego Kozakken Boys.

Oferta życia?

W zespole z Werkendam gra już prawie półtora roku, chociaż w obecnych rozgrywkach nie pojawił się ani razu na murawie. Wydaje się, że jego kariera znowu stanęła na zakręcie, a do tego doszły kolejne problemy pozaboiskowe. Dopiero co został ogłoszony bankrutem. Jak utrzymuje, werdykt nie jest ostateczny, gdyż sprawą zajmie się jeszcze jego prawnik. Według doniesień “Daily Mail” dotychczas tego nie zrobił, bo… przebywa na urlopie.
Trudno stwierdzić, czy niespełnionemu talentowi uda się skutecznie odwołać od wyroku sądu, ale nadarzającą się szansę postanowiła wykorzystać Victoria Cisek. Klub z opolskiej okręgówki ogłosił za pośrednictwem mediów społecznościowych, że planuje ściągnąć eks-zawodnika Realu Madryt do Polski
- W okręgówce grają już interesujące nazwiska, jak Dzikamai Gwaze, Takesure Chinyama czy Dawid Janczyk. Pomysł ściągnięcia Roystona Drenthe wcale nie był więc czymś abstrakcyjnym - mówi nam rzecznik prasowy Victorii Cisek, Maciej Nowak. - Nie chodziło nam tylko o suchy rozgłos. Chcieliśmy pozyskać wartościowego zawodnika. Priorytetem nie było to, by ludzie usłyszeli o naszym klubie.
Jak dowiedzieliśmy się od agenta zawodnika, Andy’ego Francy, rozmowy zaczeły się wyjątkowo kuriozalnie. - Przedstawiciele Victorii najpierw skontaktowali się omyłkowo z ludźmi z czwartej drużyny Kozakken Boys. Ci postanowili ich wkręcić, sugerując, że Royston jest chętny do przenosin. W końcu zorientowali się, że to podpucha i odezwali się do mnie - opowiada Franca.
Odważny plan niestety nie wypalił. Choć Victoria faktycznie rozmawiała z piłkarzem, nie udało się jednak osiągnąć porozumienia. - Rozmawialiśmy z Royem i jego agentem, niestety nie dogadaliśmy się co do kwestii finansowych - wyjaśnia nam Maciej Nowak.
Informacje z polskiego klubu potwierdza Andy Franca: - Złożyli bardzo dobrą ofertę, jak na standardy klubu z szóstego poziomu rozgrywkowego. Trzeba przyznać, że naprawdę dobrą. Nie była ona jednak na tyle wysoka, aby skusić Roystona do przeprowadzki - uważa agent Holendra.
Historia kariery Drenthe, pełna zawirowań, to kawał ciekawej opowieści. Opowieści, która jej bohaterowi wcale nie daje powodów do smutku. Holender przede wszystkim cieszy się, że może być sobą.
- Niczego nie żałuję. Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Nie żałuję niczego, bo jestem szczęśliwy tu, gdzie jestem i cieszę się z tego, gdzie się pojawiłem - możemy przeczytać na portalu “Goal” jego słowa sprzed roku. - Po prostu żyję po swojemu. Jestem Royston, czaicie? Po prostu płynę z prądem.
Co dalej? Agent zawodnika informuje, że Drenthe póki co czuje się dobrze w obecnym zespole: - Royston nigdzie się nie wybiera. Czuje się świetnie w Kozakken Boys i klub dobrze go traktuje. Nie dostaliśmy też żadnej innej oferty, więc na razie nie ma tematu przenosin.
Jak więc się okazało, nie zobaczymy Holendra w Victorii Cisek. Za to znany dotychczas jedynie w regionie klub pojawiał się w ostatnich dniach w nagłówkach niemal wszystkich portali sportowych.
A jeśli nie on, to może ktoś inny? - Nie chciałbym powiedzieć “pomidor”, mogę jedynie dodać, że postaramy się jeszcze zaskoczyć kibiców - podsumowuje rzecznik prasowy zespołu z południa kraju.
Cała ta szalona sytuacja pokazała, że chociaż Royston Drenthe zniknął ostatnio z radarów, wciąż jest głośnym, medialnym nazwiskiem. A sprawa niedoszłego transferu do Polski to kolejny rozdział barwnej historii z 33-latkiem w roli głównej. Tak samo wyłamującej się z ram, jak on sam.

Przeczytaj również