Kolejny wychowanek United skreślony przez Amorima? "Cios w serce każdego kibica"

Był jednym z najjaśniejszych punktów kadencji Erika ten Haga. Paul Scholes porównywał go do Zinedine'a Zidane'a. Dziś Kobbie Mainoo nie podnosi się z ławki i jest gotów odejść z Manchesteru United. Razem z nim odejść może historyczny rekord "Czerwonych Diabłów".
W Manchesterze United nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Z nowymi gwiazdami ataku, nowiutkim ośrodkiem treningowym i po obiecujących wynikach w okresie przygotowawczym klub z Old Trafford chciał oddzielić grubą kreską ostatni - najgorszy od pół wieku sezon - i z czystą kartą zacząć rozwój "projektu" pod wodzą Rubena Amorima.
Po dwóch kolejkach sezonu 2025/26 United mają jednak tylko jeden punkt, a niezłą, choć przegraną inaugurację z Arsenalem (0:1) przykrył rozczarowujący występ z Fulham. Liczby są dla Amorima bezlitosne - w 29 ligowych spotkaniach jego MU zdobył tylko 28 punktów. Wygrał tylko siedem meczów, nigdy dwóch z rzędu.
Jakby tego było mało, poza boiskiem rozkręca się właśnie kolejna "drama". Po starciu z Fulham Amorim został zapytany, czemu w dwóch pierwszych kolejkach nawet na minutę na boisko nie wszedł 20-letni Kobbie Mainoo, uwielbiany przez kibiców wychowanek.
- Walczy o jedno miejsce z Bruno Fernandesem, więc musi sobie wywalczyć szansę. Właśnie tak jak powinno to być w Manchesterze United - odpowiedział Portugalczyk.
(Kolejna) ofiara rewolucji?
W systemie 3-4-2-1 Amorima trzy miejsca z przodu są na razie zarezerwowane dla nowych nabytków - Bryana Mbeumo i Matheusa Cunhy - oraz Masona Mounta. A przecież jest jeszcze nowy snajper - Benjamin Sesko - który na razie wchodzi z ławki, ale któremu miejsca w kadrze ustąpić musiał Rasmus Hojlund. Dlatego Bruno - kapitan, lider i największa gwiazda United - przesunięty został niżej, do środka pola. Ogranicza to nieco ofensywny wkład Portugalczyka, ale dzięki temu najlepszy piłkarz MU częściej ma piłkę przy nodze i może dyktować tempo akcji.
Czas pokaże, czy wyjdzie to z korzyścią dla drużyny i dla samego Bruno. Na razie mógł bardziej bezpośrednio przyłożyć się do korzystnego wyniku z Fulham, lecz zmarnował rzut karny. Na pewno nie służy to Mainoo. Miejsce obok Bruno należy na razie do Casemiro, a jego zmiennikiem jest Manuel Ugarte. Amorim woli więc graczy bardziej jednoznacznie defensywnych. Tłumaczy, że młodszemu Anglikowi brakuje atutów fizycznych.
Dlatego wychowanek, który przebił się do składu Man Utd już dwa lata temu, rozważa odejście, co we wtorek kolejny raz potwierdził świetnie poinformowany David Ornstein z The Athletic. The Sun to już nie jest tak rzetelne źródło, ale pisze o zainteresowaniu nawet dziesięciu klubów Premier League. Młody, ale już doświadczony pomocnik (50 meczów w PL, dziesięć w reprezentacji), którego potencjał Paul Scholes porównał parę lat temu do Zinedine'a Zidane'a, miał wpaść w oko nawet Realowi i Atletico Madryt.
- Finał mistrzostw Europy i gol w finale Pucharu Anglii przykryła już gruba warstwa kurzu. Mainoo nie potrafi znaleźć dla siebie miejsca w składzie, nie potrafi go znaleźć też Ruben Amorim. Portugalczyk dość szybko "poznał się" na młodym talencie – na wiosnę grał głównie w pucharach, w lidze był graczem do rotacji - mówi nam Adrian Olek, dziennikarz i sympatyk MU.
- Anglik niby rywalizuje o miejsce w składzie z Bruno Fernandesem, ale rywalizacja to nadużycie. Piłkarz o takich cechach fizycznych nie przetrwa na tej pozycji, w tym systemie. Jeśli do klubu wpłynie satysfakcjonująca oferta, będą skłonni rozważyć sprzedaż wychowanka. A to cios w serce każdego kibica - dodaje.
Coraz mniejszy powód do dumy
Jeśli Mainoo odejdzie, w zapomnienie może też odejść niesamowity rekord, który Manchester United dumnie śrubuje od października 1937 roku. Od tego czasu w każdym kolejnym spotkaniu klub z północy Anglii miał w kadrze meczowej przynajmniej jednego wychowanka. Seria liczy już 4323 mecze. Wisi jednak na coraz cieńszym włosku po tym jak z United pożegnali się już Marcus Rashford, wcześniej Scott McTominay, a w "Klubie Kokosa" wylądował Alejandro Garnacho.
W dwóch pierwszych kolejkach wychowankowie siedzieli na ławce (Mainoo, Tyler Fredricson i 39-letni trzeci bramkarz Tom Heaton), ale żaden nie zagrał ani minuty. Taka sytuacja ostatni raz zdarzyła się przed II Wojną Światową. Duma z wychowanków akademii Carrington to jedna z rzeczy, które najmocniej łączą fanów United. Potencjalne przerwanie 88-letniej serii na pewno nie pomoże Amorimowi budować z nimi dobrej relacji.
Ale przede wszystkim należy zastanowić się, czy Mainoo, którego pamiętamy z poprzednich sezonów, sportowo byłby gorszy od Casemiro i Ugarte. I czy aby na pewno nie może grać obok Bruno Fernandesa. A jeśli rzeczywiście nie może, to czy należy poświęcać kolejnego zawodnika w imię trwania przy taktyce, która na razie, delikatnie mówiąc, nie okazuje się wartą tych poświęceń.
W tle jest jeszcze istotna kwestia kontraktu, który wygasa w 2027 roku i który gwarantuje Mainoo zaledwie 25 tysięcy funtów tygodniowo. To jedna z najniższych pensji w zespole i 20-latek nie ukrywa, że oczekuje podwyżki, która lepiej odzwierciedlałaby jego znaczenie i wkład. Przynajmniej te sprzed kilku miesięcy.
Na razie musi też uporać się z małymi, ale nawracającymi urazami i uzbroić się w cierpliwość. Szansę występu w pierwszym składzie ma dostać w środę, w starciu drugiej rundy Pucharu Ligi z czwartoligowym Grimsby Town. To w tych rozgrywkach, ponad dwa lata temu zadebiutował w pierwszym zespole MU, po czym zaliczył imponujący progres aż do pierwszej reprezentacji Anglii. Teraz wraca do punktu wyjścia.