Koszmar klubu, który oczarował świat. "Najgorszy trener" doszczętnie się skompromitował

Oczarowali piłkarski świat, kiedy w baśniowym stylu wrócili do elity. Historia na miarę filmu nie musi jednak doczekać się happy endu. Real Oviedo znów zmierza w kierunku przepaści.
Na strzelenie gola czekają od października. Wybiło im ponad osiem godzin spędzonych na murawie bez zdobycia bramki. Ostatnie zwycięstwo odnieśli we wrześniu, jeszcze pod wodzą przedostatniego trenera. Piłkarze Realu Oviedo zaczynają boleśnie odstawać od hiszpańskiej ekstraklasy. Dla ekipy z Estadio Carlos Tartiere sam powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej był historyczną chwilą. Dowodem na to, że nie ma takiego “bagna”, z którego nie da się wyjść na powierzchnię. Problem pojawił się w momencie, kiedy trzeba było zarządzić tym sukcesem.
Kopciuszek powstał z kolan
Na oficjalnej stronie Realu Oviedo znajduje się artykuł zatytułowany idealnymi słowami: “Walka o przetrwanie (2001-2012)”. 24 lata temu zespół “Los Azules” zleciał z pierwszej ligi, co zapoczątkowało niemal niekończącą się spiralę problemów. Po spadku okazało się, że klub żył na kredyt. Zawodnicy przestali dostawać pensje i masowo złożyli pozwy, domagając się należnych im wypłat. Drużyna zaliczyła kolejny spadek, a ze względu na ogromne długi od razu zdegradowano ją do czwartej ligi. W 2003 roku ogłoszono upadłość i pożegnano tak zdolnych piłkarzy, jak m.in. Juan Mata i Santi Cazorla. Nie było zawodników, pieniędzy i perspektyw na przyszłość. W klubowych biurach odcięto nawet prąd, bo nie było z czego zapłacić za rachunki.
Władze miasta chciały stworzyć wówczas nową drużynę - Oviedo ACF. Kibice Realu nie pozwolili jednak na zaprzepaszczenie historii sięgającej 1926 roku. Masowo wykupili karnety po zawyżonych cenach, aby uratować tragiczną sytuację. Fani postanowili na własną rękę zadbać też o drobną renowację stadionu, który zaczynał popadać w ruinę. Zaangażowanie lokalnej społeczności pozwoliło przetrwać, jednak po pewnym czasie w oczy znów zajrzało widmo bankructwa. Kolejni włodarze nie robili zbyt wiele w celu poprawienia chybotliwej kondycji finansowej. W 2012 roku doszło do kolejnego zrywu ludzi kochających drużynę z Asturii. Aby Real Oviedo mógł dalej funkcjonować, sprzedano prawie 37 000 akcji, uzyskując łącznie dwa miliony euro. W akcję zaangażowały się inne kluby - choćby Real Madryt, a także dziennikarze z zasięgami - m.in. Sid Lowe z The Guardian. Zbiórka funduszy zakończyła się sukcesem, co pozwoliło kontynuować walkę o marzenia.
W ostatnich latach Asturyjczykom ciągle czegoś brakowało do awansu. W sezonie 2021/22 nie weszli do strefy barażowej z powodu różnicy jednego gola względem szóstej w tabeli Girony. W 2024 roku przeszli do finałów baraży i wygrali pierwszy mecz z Espanyolem 1:0 po golu Alemao. W rewanżu barcelońskie “Papużki” triumfowały jednak 2:0. W końcu 21 czerwca 2025 roku na Estadio Tartiere zapanowało prawdziwe święto. Real Oviedo pokonał Mirandes 3:1, dzięki czemu po 24 latach męki wrócił do La Liga. Santi Cazorla, symbol tego sukcesu i zawodnik, który wrócił, zgadzając się na najniższą możliwą pensję, powiedział, że drużyna dosłownie wydostała się z błota. Jak określił sam klub - to historia ludzi, którzy nigdy się nie poddali.
Papierowa wdzięczność
Jednym z architektów awansu był Veljko Paunović, który w marcu objął zespół. Historia Serba stanowiła bardzo ładną klamrę. Jako zawodnik w 2001 roku był częścią Realu Oviedo, który po raz ostatni grał w pierwszej lidze. Po ponad dwóch dekadach już jako trener wprowadził drużynę na salony. Nie mógł jednak zbyt długo nacieszyć się tym osiągnięciem. Wystarczyło osiem kolejek, aby włodarze zwolnili 48-latka. W tym czasie jego podopieczni zdobyli sześć punktów, pokonując Real Sociedad i Valencię. Potrafili też postraszyć Barcelonę, z którą do przerwy prowadzili 1:0, aby finalnie przegrać 1:3.
- Może jestem naiwny, pewnie były wcześniej jakieś sygnały ze strony klubu, które przeoczyłem. Oczywiście, że jestem rozczarowany, moi bliscy zareagowali jeszcze mocniej. Ale przede wszystkim chcę podziękować kibicom, klubowi, miastu i wszystkim ludziom, którzy pozwolili mi doświadczyć tego wszystkiego. Wiem, że w piłce nożnej czasami wiele rzeczy dzieje się w pośpiechu. Może czasami byłem zbyt intensywny, ale przepraszam, jestem trenerem. Chcę wygrywać - ocenił Paunović w rozmowie z dziennikiem Marca.
Czy dorobek dwóch zwycięstw w ośmiu meczach jest imponujący? No nie. Ale trzeba brać pod uwagę, że Real Oviedo nie zrobił wiele, aby nagle stać się kandydatem choćby do walki o środek tabeli La Liga. Latem dokonano tylko dwóch transferów gotówkowych, sprowadzając Lukę Ilicia i Ilyasa Chairę. Bez płacenia kwoty odstępnego wzięto Erika Bailly’ego, Leandra Dendonckera i Josipa Brekalo. Nazwiska znane, podobnie jak sprowadzonych wcześniej Santiego Cazorli czy Salomona Rondona. Umówmy się jednak, to nie są zawodnicy, którzy nagle na przestrzeni całego sezonu będą wymiatać w topowej lidze. Wiadomo było, że Real Oviedo co najwyżej może bić się o utrzymanie. Rzeczywistość zderzyła się z nieco zbyt ambitnymi planami włodarzy.
Znienawidzony trener
Samo zwolnienie Paunovicia jeszcze dało się zrozumieć. Sęk w tym, że klub wybrał prawdopodobnie najgorszego możliwego następcę. W październiku drużynę objął Luis Carrion, który na Estadio Tartiere dorobił się statusu persona non grata. A to z prostego powodu. W zeszłym roku poprowadził Real Oviedo do finałów baraży, które przegrał z Espanyolem. I choć tuż po dwumeczu trener sugerował, że chce kontynuować budowę tego projektu, to za plecami dogadywał się z Las Palmas. Wątpliwości zostały rozwiane, kiedy Miguel Angel Ramirez, prezes klubu z Wysp Kanaryjskich, zamieścił wpis: “Keep calm and carry on", decydując się na małą grę słów. Niedługo potem Carrion oficjalnie objął LP.
Carrion wytrwał na stanowisku dziewięć meczów. Pod jego wodzą Las Palmas zanotowało trzy remisy i sześć porażek przy bilansie bramkowym 9:17. Następnie trenerowi pokazano drzwi wyjściowe. Niemal równo rok później wrócił do klubu, który zostawił, aby sprawdzić się w pierwszej lidze. Kibice tego nie zapomnieli. W ponownym debiucie w Oviedo nazwisko 46-latka zostało hucznie wygwizdane.
- Luis Carrion nikogo nie zabił. Już kilka miesięcy temu przeprosił mnie za to, co zrobił. Wiem, że są ludzie, którzy go nie popierają, ale wielu również przyjęło przeprosiny trenera. To ja podjąłem decyzję o zmianie. To kwestia sportowa. Zdobyliśmy sześć punktów na 24 możliwe. Ta drużyna nie jest stworzona do tego, by być w strefie spadkowej. Zbudowaliśmy świetny zespół, na jaki zasługują kibice. Musimy być bardziej zjednoczeni niż kiedykolwiek - tłumaczył Jesus Martinez, właściciel klubu, cytowany przez ElDesmarque. - Popełniłem błąd. Nigdy nie powinienem opuszczać Oviedo - kajał się sam trener.
Pierwszy mecz Carriona? Porażka 0:2 z Levante, czyli bezpośrednim konkurentem w walce o utrzymanie. Drugie spotkanie? Remis 3:3 z Gironą uratowany w 97. minucie. Następnie ekipa z Asturii skompromitowała się w Pucharze Króla, odpadając z trzecioligowym Ourense CF. Zamiast efektu nowej miotły zapanowało prawdziwe pandemonium. Aby choćby delikatnie załagodzić sytuację, klub zorganizował spotkanie z grupą Fondo Norte, czyli najbardziej zagorzałymi kibicami. Głównym punktem negocjacji była prośba o zaprzestanie gwizdów w kierunku menedżera.
- Wciąż nie zgadzamy się z decyzją dotyczącą zmiany trenera i jasno wyraziliśmy to podczas spotkania z klubem. Ale przede wszystkim chcemy, żeby Real Oviedo wygrywał mecze. Nie będziemy świętować zwycięstw z trenerem, a on z nami, ale chcemy, aby zespół triumfował. Będziemy wspierać drużynę, ponieważ łączy nas przede wszystkim miłość i szacunek do klubu oraz jego historii. Biorąc pod uwagę warunki, cel jest jasny: utrzymanie - ogłosili ultrasi.
Najgorszy w historii
Mijają tygodnie, a Oviedo tonie w marazmie. Po kompromitującym odpadnięciu z Copa del Rey zespół rozegrał sześć kolejek ligowych, w których nie strzelił ani jednego gola. Za to Carrion zapisał się w historii. Jest pierwszym trenerem, który nie wygrał żadnego z pierwszych 16 spotkań poprowadzonych na poziomie hiszpańskiej ekstraklasy. Przebił rekord Alvaro Cervery, który wykręcił 14 meczów bez zwycięstwa, prowadząc Racing Santander i Cadiz. Na razie Carrion nie będzie mógł śrubować tej statystyki, bo został już wyrzucony z pracy.
Asturyjski Real strzelił zaledwie siedem goli w tym sezonie, co jest najgorszym wynikiem w pięciu topowych ligach. Zespół zajmuje ostatnie miejsce w La Liga, jeśli chodzi o liczbę oddanych strzałów i przedostatnie w statystyce oczekiwanych goli. Jest najgorszy pod względem dopuszczania rywali do uderzeń w światło bramki. Tak słabego startu w Hiszpanii nie widziano od czasów Xerez, które w sezonie 2009/10 miało sześć zdobytych bramek po 15 kolejkach. Słowo “kryzys” byłoby eufemizmem w przypadku oceny stanu Oviedo.
- Musimy zmienić negatywną dynamikę. Nie wiem, czy to strach czy coś innego, ale musimy się rozluźnić, być może presja źle na nas wpływa. Myślę, że gramy wystarczająco dobrze, aby osiągnąć więcej, generujemy wystarczająco wiele okazji, aby wygrywać. Łatwo teraz popadać w pesymizm, ale nie można tego zrobić. Ja jako trener najbardziej pragnę zwycięstw, będziemy nadal pracować nad budowaniem pewności siebie. Nie możemy ulegać defetyzmowi - apelował kilka tygodni temu Carrion.
- Zasługujemy na więcej, ale czasami piłka po prostu nie chce wpaść do bramki. Potrzebujemy zwycięstwa, żeby oczyścić głowy - mówił Cazorla na antenie Movistar. - Rozgrywamy dobre spotkania, jednak w najważniejszych momentach brakuje precyzji. Musimy dalej pracować, aby to odwrócić. Wszyscy wiedzą, jaka jest sytuacja, jednak najważniejsze będzie to, gdzie znajdziemy się w maju - wtórował Alberto Reina, pomocnik “Los Azules”.
Wszyscy mogą powtarzać, że po jednej wygranej los odmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Po pierwsze jest to jednak myślenie życzeniowe, ponieważ nic nie wskazuje na to, aby nawet jeden komplet punktów zapoczątkował serię lepszych wyników. Po drugie i najważniejsze, najpierw trzeba to zwycięstwo odnieść. A nie da się tego zrobić bez zdobywania bramek. Trudno zachować optymizm, kiedy 36-letni Salomon Rondon jest najlepszym strzelcem drużyny z zawrotnym bilansem dwóch goli.
Rosnąca frustracja
Ostatnie tygodnie są bardzo trudne dla Oviedo. Narastająca frustracja uwidoczniła się przy okazji niedawnego remisu 0:0 z Mallorką. W końcówce spotkania z boiska wylecieli Santi Cazorla i Federico Vinas. Szczególnie zaskakujące było zachowanie 41-latka, który agresywnym wślizgiem “skasował” Vedata Muriqiego. Opta wyliczyła, że weteran dopiero po raz drugi w karierze obejrzał czerwoną kartkę. Poprzednia miała miejsce 426 występów wcześniej, konkretnie w 2015 roku przy okazji derbowego starcia Arsenalu z Chelsea.
- Przepraszam. Czuję się winny, ponieważ osłabiłem drużynę. Trzeba jednak wyciągnąć wnioski i podnieść się. Będziemy walczyć do końca, aby okazać wdzięczność naszym wspaniałym kibicom - napisał 41-latek w mediach społecznościowych.
Beniaminek raczej nie wyciągnął odpowiednich wniosków. W ostatnią niedzielę został rozjechany 0:4 przez Sevillę i ponownie kończył mecz w osłabieniu. Tym razem czerwoną kartkę obejrzał David Carmo. W ciągu kilkudziesięciu sekund zarobił dwie żółte i został odesłany do szatni. Po blamażu Carriona zwolniono, a wracający do Asturii były już trener musiał jeszcze zmierzyć się pod ośrodkiem klubowym z agresją słowną kibiców. Rozwścieczony lud domagał się głów.
Oczywiście nie można pogrzebywać szans Oviedo na utrzymanie. Strata pięciu oczek do bezpiecznej strefy nie jest żadną tragedią. Warto jednak pamiętać, że ponad połowę dorobku punktowego Realu ugrał Veljko Paunović, którego od 9 października nie ma w klubie. I trzeba zaznaczyć, że raczej w najbliższym czasie nie wróci na Tartiere, ponieważ został już selekcjonerem Serbii. Włodarze nawarzyli piwa i muszą wypić je jednym duszkiem. Ich kolejnym wybrańcem na ławce trenerskiej został Guillermo Almada, który od lipca do grudnia tego roku pracował w Realu Valladolid. Wygrał sześć z 19 meczów i to na drugim poziomie rozgrywkowym. Wygląda to jak podlewanie pożaru benzyną.
Jeśli nawet Real Oviedo spadnie, co z każdym tygodniem staje się bardziej prawdopodobne, jedno pozostaje pewne. Ten klub nie zginie. Kibice mu na to nie pozwolą.