Koszmar Serbii trwa. Niewiarygodny zjazd w rankingu UEFA, Polska bije ich na głowę

Koszmar Serbii trwa. Niewiarygodny zjazd w rankingu UEFA, Polska bije ich na głowę
Michal Kosc / pressfocus
Adam - Kowalczyk
Adam KowalczykWczoraj · 09:00
Po usłyszeniu nazwy Crvena zvezda Belgrad niejednemu kibicowi błyśnie coś w głowie. Młodsi przypomną sobie sezon 2018/19 i szokującą wygraną z późniejszym zwycięzcą Ligi Mistrzów, Liverpoolem (2:0). Starsi - 1991 rok i sensacyjny triumf w finale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych. Cały czas jest to marka, która nawet po czasach swojej świetności regularnie pojawia się w najbardziej prestiżowych rozgrywkach Starego Kontynentu. Na sezon, w którym Crveny zabraknie w fazie grupowej Ligi Mistrzów lub Ligi Europy, czekamy od ośmiu lat. Z roku na rok o taki sukces jest jej jednak coraz trudniej.
Liga serbska topnieje w europejskiej piłce. I to w bardzo szybkim tempie. Porównując krajowy ranking UEFA z 2022 roku do obecnego, można zauważyć, że Serbowie w przeciągu trzech lat zjechali z 11. na 23. lokatę. Polacy w tym czasie odnotowali wzrost aż o 15 pozycji, zaczynając od 28. miejsca. Dziś liga serbska może nam służyć za przykład tego, jak nie chcielibyśmy, żeby rozwijała się nasza Ekstraklasa (grafika: rankinguefa.pl).
Dalsza część tekstu pod wideo
Rank UEFA 05.08
RANKINGUEFA.PL

Boisko dla hegemonów

Futbol klubowy w Serbii dwoma gigantami stoi od lat. W XXI wieku w lidze serbskiej nie triumfowały żadne inne drużyny niż Crvena zvezda i Partizan Belgrad. Ci pierwsi mają w gablocie 36 tytułów mistrzowskich, drudzy - 24. Także w Europie widać, że to te kluby kształtowały silną pozycję ligi na tle innych krajów Starego Kontynentu. Zespoły poza duopolem nie potrafiły i nadal nie potrafią tego zrobić. Widzieliśmy jak rok temu przeciwko Legii i Jagiellonii wyglądała TSC Backa Topola, widzieliśmy też ostatnio, jak z tą samą Jagiellonią grał FK Novi Pazar. Czwarta siła serbskiej ekstraklasy, FK Radnicki 1923, okazała się z kolei gorsza od mistrza Wysp Owczych, Klaksvik, a sezon wcześniej od razu dała się ograć czarnogórskiemu Mornarowi Bar.
Do 2023 roku 5.000 punktów w rankingu UEFA było planem minimum i standardem dla serbskich klubów. To, co jednak zaczęło się dziać później, to absolutna katastrofa. Sezon 2023/24 to marne 1.400 punktów - wynik horrendalny, 46. wśród wszystkich krajów europejskich. Między innymi pod Andorą, Białorusią, Albanią i Kosowem.
Następna kampania była już nieco lepsza i trudno się dziwić, bo przebicie skali poprzedniej kompromitacji graniczyło z cudem. 3.000 “oczek” to natomiast wciąż potężne rozczarowanie. Tym razem Serbia znalazła się za plecami Łotwy, Bośni i Hercegowiny, Armenii czy Islandii.
Obecny sezon zapowiada trzecie nieudane europejskie puchary z rzędu. Z rywalizacji już zdążyły odpaść dwa z czterech biorących udział w eliminacjach klubów. Punkty mogą porządnie “nabić” tylko dwie wielkie marki z Belgradu. Innej opcji nigdy nie było. Dlaczego? I co się dzieje, że nawet one przestają dawać radę?

Gdy duopol staje się monopolem

Powszechną diagnozą dla tak drastycznych rankingowych przesunięć zdaje się być pojawienie się Ligi Konferencji. W kontekście współczynnika ligi serbskiej to nie do końca prawda. Ba, sezon 2021/22, w którym nowe rozgrywki zadebiutowały, był najlepszym w historii, jeśli chodzi o zdobyte punkty do rankingu (9.500). Dzieje się jednak bardzo źle z tymi, którzy od zawsze większość tych punktów zdobywali.
Cofnijmy się do 2017 roku. To wtedy Partizan Belgrad ostatni raz zdobywał mistrzostwo Serbii. Od tej pory osiem razy z rzędu ligę wygrywała Crvena zvezda, w niektórych sezonach robiąc to wręcz z monstrualną przewagą. W ostatnim, dla przykładu, aż 27 punktów.
Jeszcze nigdy w historii liga nie była tak bardzo zdominowana przez jeden zespół. Co więcej, będący jedynym klubem z aspiracjami na przerwanie hegemonii Partizan popadł w marazm. W ostatnich latach miał problemy nie tylko z dorównaniem odwiecznemu rywalowi, ale nawet z zakończeniem rozgrywek w pierwszej trójce tabeli. Szczytem kryzysu był 2023 rok - klub zajął w lidze czwarte, najgorsze w historii, miejsce i zaczął masowo tracić piłkarzy. W letnim okienku z czarno-białej części Belgradu zdążyło się wtedy wyprowadzić aż 23 zawodników, w tym postacie takie jak Fousseni Diabate, Slobodan Urosević, Ljubomir Fejsa, czy największy gwiazdor klubu, Ricardo Gomes.
W efekcie następne dwa sezony w pucharach były dla Partizana koszmarne. 2023/24? Sromotna porażka 0:6 z Nordsjaelland w dwumeczu o awans do grupy Ligi Konferencji. 2024/25? Trzy dwumecze, wszystkie przegrane. Najpierw 0:3 i 2:6 z Dynamem Kijów w kwalifikacjach Ligi Mistrzów, później odpadnięcie z Lugano (0:1, 2:2) w III rundzie eliminacji Ligi Europy. Z kolei w play-offie o Ligę Konferencji lepszy okazał się Gent (0:1, 0:1).

Rozjazd w hierarchii

- W serbskiej piłce wszystko jest podporządkowane pod jeden klub, Crvenę. To oni ustalają reguły rozgrywek i zmieniają je w trakcie. Liczba rzutów karnych, jakie dostaje Crvena, jest największa w dziejach europejskiej piłki. Poza tym budżet mają niemal ograniczony, oczywiście finansowany przez państwo, co jest absurdem biorąc pod uwagę, że Serbia nie jest bogatym krajem - opisywał dwa lata temu sytuację na serbskim podwórku Aleksandar Vuković dla Przeglądu Sportowego.
Nie od dziś wiadomo, że były trener Legii Warszawa i Piasta Gliwice to wielki fan Partizana, jednak zarzuty o to, że Crvena zvezda jest wspierana przez państwo, pojawiają się na każdym kroku. Zjawisko to na kanale Meczyki wyjaśnił Przemysław Siemieniako, specjalista od serbskiej piłki, obserwator futbolu na Bałkanach.
- Crvena zvezda czerpie środki nie tylko ze sprzedaży piłkarzy i funduszy UEFA, ale również bezpośrednio od prezydenta Aleksandara Vučicia, który jest zagorzałym fanem klubu i przeznacza na niego znaczne środki - mówił.
Adresatem wszelkich zarzutów o “nierówne zasady” na boiskach serbskiej ekstraklasy jest właśnie prezydent Aleksandar Vucić, który pierwszą kadencję zaczął w 2017 roku, dokładnie dziesięć dni po tym, jak Partizan celebrował swoje ostatnie mistrzostwo. Głową państwa będzie jeszcze przez dwa lata i choć swoich sympatii klubowych się nie wypiera, to niejednokrotnie tracił cierpliwość, odnosząc się do zarzutów o ustawianie ligi.
- Tak, to prawda, spędziłem połowę życia na Marakanie [stadion Crveny zvezdy - przyp. red.], to nie jest tajemnica dla nikogo. Uczciwi ludzie nie ukrywają, komu kibicują - grzmiał na antenie RTS. - Jestem wściekły na zarząd Partizana za to, czego nie powie swoim kibicom. Zwracam się więc bezpośrednio do nich. Kto pomógł w większym stopniu waszej koszykarskiej sekcji niż Crveny zvezdy? Państwo serbskie i Aleksandar Vucić. [...] Dlaczego nie wyjdziecie teraz i nie powiecie, jak bardzo wam pomogłem? - tłumaczył, ironizując.

Transferowa potęga

Granica, która powstała między dwoma największymi serbskimi klubami po II wojnie światowej, kostnieje coraz bardziej. Podczas gdy błąkający się z długami Partizan łata dziury w składzie najbardziej utalentowanymi wychowankami swojej akademii, Crvena zvezda utrzymuje gwiazdy, wydaje miliony i próbuje przekonać do siebie coraz większe nazwiska. W lipcu dwuletnią umowę z klubem podpisał Marko Arnautović, legenda reprezentacji Austrii i zwycięzca Ligi Mistrzów z Interem Mediolan. W pierwszych dniach sierpnia oficjalnie sprowadzono Shavy’ego Babickę z Toulouse oraz Mahmudu Bajo z Dunajskiej Stredy - na obu wydano łącznie ponad sześć i pół miliona euro.
Co więcej, serbskie media od miesięcy rozpisywały się na temat ruchu, który w przypadku oficjalnego potwierdzenia niewątpliwie można by było okrzyknąć transferem XXI wieku w tamtejszym futbolu. Nowym piłkarzem Crvenej zvezdy miał zostać Dusan Tadić. Saga zdawała się nie mieć końca, ale według informacji portalu MozzartSport mistrzowie kraju rozmyślili się, bo sam zawodnik zbyt długo się zastanawiał. Ponadto sytuację utrudniała logistyka późniejszej rejestracji go do europejskich rozgrywek.
Wyobraźmy sobie, jak wielki byłby to ruch. Mówimy o 36-latku, który przez siedem ostatnich sezonów z rzędu - trzy w Fenerbahce, cztery w Ajaksie - kompletował ligowe “double-double”, więc mimo wieku spokojnie ma jeszcze papiery na grę w silnej, europejskiej lidze. Po drugie, to postać szanowana przez niemal wszystkich kibiców w kraju. Swoje zrobiło 111 meczów w reprezentacji, a także wyjątkowo rzadka dla piłkarza tej klasy cecha - brak powiązania z żadnym z belgradzkich hegemonów. Jedyny serbski klub, w jakim Tadić dotychczas występował, to Vojvodina Novi Sad.
Realizacja transferu z hukiem zaburzyłaby ten obraz. I choć działacze Crveny ostatecznie zrezygnowali z szalonego pomysłu, to nie zrobili tego bynajmniej z przyczyn finansowych. Tadić miał otrzymywać dwa miliony euro za sezon. Jak na serbski klub to absurdalnie duża kwota.
Sprawa rankingowa jest jasna - im dalej Crvena zvezda odjeżdża konkurencji, tym bardziej obłąkany przez kryzys Partizan zbliża się do fatalnie przygotowanej na europejską rywalizację reszty stawki. W III rundzi eliminacji Ligi Mistrzów Lech Poznań stoi przed bardzo trudnym zadaniem, bo czy z Tadiciem w Crvenej, czy bez Tadicia, faworytem by nie był.

Przeczytaj również