Laporta znowu kłamał, Flick może załamywać ręce. Absurdalne ruchy Barcelony

Laporta znowu kłamał, Flick może załamywać ręce. Absurdalne ruchy Barcelony
Javier Borrego / pressfocus
Mateusz - Jankowski
Mateusz Jankowski21 Jul · 09:44
Na kłamstwach nie da się zbudować niczego trwałego. Tymczasem to właśnie nimi Joan Laporta karmi kibiców Barcelony. Prezes Katalończyków na własne życzenie zapędził się w kozi róg.
Po sezonie z trzema zdobytymi trofeami FC Barcelona naprawdę nie potrzebowała rewolucji. Raczej delikatnych korekt, które postawiłyby klub w odpowiedniej pozycji do walki o kolejne trofea. Kupno jakościowego lewoskrzydłowego, rozwiązanie sytuacji bramkarzy, przedstawienie, słowo klucz, realnego planu powrotu na wyremontowany stadion. I to wszystko. Tyle by wystarczyło, aby “Blaugrana” mogła podejść do kolejnych rozgrywek z podniesioną głową i wypiętą piersią. Co tak naprawdę działo się w stolicy Katalonii przez ostatnie tygodnie? Festiwal kłamstw i kreowania fałszywej wizji rzeczywistości. Można byłoby powiedzieć, że nad Camp Nou wcześniej nastąpił powrót ciemnych chmur niż podopiecznych Hansiego Flicka.
Dalsza część tekstu pod wideo

Słowa rzucane na wiatr

- Możemy działać w ramach zasady 1:1. Dokonaliśmy już jednego transferu i zamierzamy wykonać kolejny, którym jesteśmy bardzo podekscytowani. Trwa też przebudowa stadionu, chcemy wrócić jak najszybciej. 10 sierpnia odbędzie się mecz testowy o Puchar Gampera. Pojemność jest wciąż nieznana. Chcemy, aby początkowo było to 60 tys. miejsc, stopniowo ta liczba będzie wzrastać, aż do ukończenia budowy latem 2026 roku - powiedział w połowie czerwca Laporta, cytowany przez Sport.
Praktycznie wszystkie powyższe słowa mijają się z prawdą. Czy Barcelona jest w zasadzie 1:1, która umożliwia hiszpańskim klubom wydawanie na transfery dokładnie tyle, ile wygenerowały ponad ustalony limit FFP? Nie. Czy zespół rozegra 10 sierpnia mecz na Camp Nou? Nie. A co z transferem, który miał tak ekscytować całe Barcelonismo? On również nie doszedł do skutku. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Laporta miał na myśli Nico Williamsa, o którym huczało wówczas we wszystkich mediach. Niektóre źródła sugerowały, że skrzydłowy wręcz przebiera nogami, aby przenieść się do stolicy Katalonii, tymczasem dokładnie 4 lipca przedłużył kontrakt z Athletikiem i to do 2035 roku.
Trudno jednak mieć w pełni pretensje do samych dziennikarzy, którzy “grzali” ten temat, skoro prezes “Dumy Katalonii” zapowiadał wzmocnienia, a Deco poszedł nawet o krok dalej. W wywiadzie dla La Vanguardia otwarcie analizował, że po transferze Nico albo Luisa Diaza drużyna będzie mogła grać bez nominalnego napastnika, co poszerzy Flickowi pole manewru. Jako dyrektor sportowy warto najpierw kupić danego piłkarza, a potem rozprawiać o tym, gdzie miałby występować.
Transfery są jednak rzeczą, nad którą nie da się mieć pełnej kontroli. W pewnym stopniu trzeba zaufać drugiej stronie i czasem można się na tym sparzyć. Ale wróćmy do kolejnej części z wypowiedzi Laporty, która dotyczy stadionu. Camp Nou nie jest Nico Williamsem, który ma prawo zmienić zdanie. W kwestii tak dużej operacji, jak remont niemal stutysięcznego obiektu, bardzo ważne są dokładność, precyzja i trzymanie się terminów. I tu znów mieliśmy do czynienia z przejawem fałszu. 25 czerwca “Barca” wszem i wobec ogłosiła, że 10 sierpnia zagra z Como w swojej świątyni. Mecz o Puchar Gampera miał być huczną inauguracją nowego CN.
- Barcelona już pracuje nad tym, aby wrócić na Stadion Olimpijski. Do połowy sierpnia musi poinformować ligę hiszpańską i UEFA, gdzie rozpocznie grę w tym sezonie. Nie jest pewne, czy do tego czasu uda się otrzymać niezbędną licencję od Rady Miasta na użytkowanie Camp Nou. Jeśli klub wróci na Montjuic, przepisy UEFA zakładają, że będzie musiał rozgrywać tam wszystkie mecze w fazie ligowej. Powrót na Camp Nou nastąpiłby zatem nie wcześniej niż w styczniu - opisał Sergi Sole z Mundo Deportivo.
Ferran Correas z katalońskiego Sportu poinformował zaś, że Barcelona rozważa rozegranie nawet całego tego sezonu na Estadi Montjuic. Pozwoliłoby to powiem na spokojniejsze wykończenie Camp Nou. I dochodzimy do sedna sprawy, czyli kwestii przejrzystości. Czy kibice zaakceptowaliby trzeci rok na Stadionie Olimpijskim? Raczej tak, ponieważ zdążyli się przyzwyczaić w sezonach 2023/24 i 2024/25. To sam klub co chwila wieszczy powrót, wymieniając odrealnione terminy. Stacja TV3 przygotowała kompilację wypowiedzi Laporty i Eleny Fort, wiceprezes ds. instytucjonalnych, na temat stadionu. Najpierw mówili, że powrót na Camp Nou nastąpi pod koniec ubiegłego roku (!). Byłby to ciekawy precedens, ponieważ piłkarze chyba musieliby grać w dziurze w ziemi. Idźmy dalej, później padały takie daty, jak marzec 2025, maj 2025 i wreszcie 10 sierpnia. Jednego dnia mówi się, że za miesiąc gramy u siebie, żeby za chwilę rozważać przesunięcie powrotu o cały rok. Cyrk.

Absurdalna struktura kadry

- Niewiarygodne, że jako najlepszy klub na świecie ciągle ośmieszamy się niespełnionymi obietnicami. Wiedzieliśmy, że przebudowa Camp Nou to duży projekt, więc byliśmy bardzo zaskoczeni, widząc kampanię dotyczącą powrotu 10 sierpnia, kiedy żaden ekspert z branży nie uważał tego za wykonalne. Nie ma potrzeby igrać z oczekiwaniami kibiców Barcelony. Najłagodniejszym sposobem oceny tej sytuacji jest stwierdzenie, że mamy do czynienia z kolejnym przypadkiem improwizacji, samowolki i nieudolności prezesa. Ale granica między tym i oszustem jest bardzo cienka - napisał Victor Font, kontrkandydat Laporty w ostatnich wyborach na prezesa.
Warto podkreślić, że zamieszanie ze stadionem nie jest jedynie kompromitacją wizerunkową. Opóźnienia drastycznie wpływają też na jakość kadry. Dlaczego? Na początku tego roku Barcelona dopięła sprzedaż lóż VIP na remontowanym Camp Nou. Nabywca będzie mógł przez 20 lat korzystać z 475 luksusowych miejsc. Transakcja opiewała na 100 mln euro. Te pieniądze wpisano do budżetu na rok finansowy 2024/25, ale obecnie pozostają one w stanie zawieszenia. W hiszpańskich mediach podkreślano, że audytor, firma Crowe, nie zaakceptuje operacji, dopóki loże nie trafią do faktycznego użytku. A bez formalnego zaakceptowania wspomnianych 100 mln klub nie będzie mógł działać na rynku w zasadzie 1:1. I koło się zamyka, miażdżąc marzenia o wzmocnieniach.
Pierwotnie wydawało się, że impas potrwa do 10 sierpnia. Teraz oficjalnie wiemy już, że zespół nie wróci wtedy na Camp Nou, loże nie będą użytkowane, co oznacza jednocześnie brak możliwości swobodnych działań transferowych. A potrzeby są i to konkretne. Ilu skrzydłowych przebywa jednocześnie na boisku? Dwóch. Z iloma skrzydłowymi pierwszej drużyny Flick rozpoczął presezon? Z dwoma, Raphinhą oraz Yamalem. A ilu bramkarzy można wystawić? Oczywiście jednego. Tymczasem trener ma do dyspozycji aż czterech. W żadnym innym zespole z szeroko rozumianej czołówki struktura kadry nie jest tak zaburzona.
Przez długie tygodnie nic nie wskazywało na to, że zespół zostanie długoterminowo wzmocniony tam, gdzie tego najbardziej potrzebuje. Opcja Nico Williamsa upadła. Deco miał być fanem Luisa Diaza, ale to Bayern na razie składa konkretne oferty, a Barcelona się temu przyglądała. W końcu zdecydowała się na Marcusa Rashforda - Anglik w końcu przyjdzie, ale tylko na zasadzie wypożyczenia z opcją wykupu. To wcale nie musi być załatanie niezbędnej luki. Jeśli Anglik poszedłby w ślady Joao Felixa i na wypożyczeniu w FCB grał solidnie, ale niekoniecznie zjawiskowo, to klauzula raczej nie zostanie uruchomiona. Wtedy za rok temat skrzydłowego wróci jak bumerang. Wygląda na to, że jedynym gotówkowym wzmocnieniem ofensywy będzie Roony Bardghji, który oczywiście ma talent, aczkolwiek nie przez przypadek kosztował tylko 2 mln euro. Po zerwaniu więzadła krzyżowego nie zdołał na razie wrócić do dawnej formy. Na obecną chwilę jest on obietnicą, a nie gwarancją jakości. A wiemy, jak to bywa z obietnicami, zwłaszcza w klubie Laporty.

Na wariackich papierach

Ktoś mógłby całkiem słuszne zauważyć, że Barcelona dokonała już jednego ważnego transferu, kupując Joana Garcię. Tu przechodzimy jednak do kolejnego problemu. Wydano 25 mln euro na zawodnika bez gwarancji rejestracji. Brzmi znajomo? Pamiętamy przecież niedawny galimatias związany z zapisaniem Daniego Olmo do gry. Wygląda na to, że w mieście Gaudiego nikt nie uczy się na błędach, nie wyciąga z nich wniosków.
Nowy bramkarz ma zostać zarejestrowany wyłącznie za sprawą kontuzji kolegi z zespołu, czyli Ter Stegena. Pierwszy kapitan nie znajduje się w planach Flicka, ale prawdopodobnie nie uda się go sprzedać. I nie chodzi tu tylko o wolę samego zawodnika, a głównie problemy zdrowotne. Ma on cierpieć z powodu bólów kręgosłupa. Z tego powodu nie był w stanie rozpocząć przygotowań do sezonu z całą drużyną. Coraz więcej wskazuje na to, że MAtS trafi na stół operacyjny, aby pozbyć się dolegliwości. Jeśli absencja wyniesie ponad cztery miesiące, “Barca” będzie mogła wykorzystać 80% jego pensji na zarejestrowanie innego zawodnika. Oczywiście jest to manewr związany wyłącznie z Finansowym Fair Play, ponieważ Niemiec nadal będzie otrzymywał całą pensję.
- W Barcelonie są ludzie, którzy uważają, że Ter Stegen na 99% będzie musiał poddać się operacji kręgosłupa. Byłby to niezwykły obrót spraw na korzyść Joana Garcii. Będzie on mógł zostać zarejestrowany na takiej samej zasadzie, jak rok temu Olmo po kontuzji Christensena - zdradził Xavi Hernandez Navarro, kataloński dziennikarz. - Jeśli Ter Stegen przejdzie operację, Garcia zostanie zarejestrowany w jego miejsce. Następnie przyjdzie kolej na rejestrację Szczęsnego. Sytuacja Polaka zostanie unormowana później, dzięki innym planowanym transakcjom finansowym - dodał Ramon Fuentes.
Patrząc z boku, to wszystko wygląda śmiesznie. Laporta ponownie objął funkcję prezesa w marcu 2021 roku. Po ponad czterech latach jego rządów klub nadal nie może normalnie zarejestrować jakiegokolwiek zawodnika. Olmo wpisano, bo rok temu Christensen doznał poważnego urazu. Garcia wykorzysta kłopoty Ter Stegena. Szczęsny też ma czekać na czyjąś kontuzję, żeby mieć możliwość gry? Pełnię degrengolady ukazuje fakt, że na oficjalnej stronie ligi hiszpańskiej “Barca” ma zarejestrowanych dwóch bramkarzy. MAtSa i Inakiego Penę, czyli tych, których chciałaby się pozbyć. Na liście nie ma zaś Garcii i Polaka, których pragnie zatrzymać. Pomieszanie z poplątaniem.
Działacze sami kręcą na siebie bata. Najgorsza prawda jest bowiem lepsza od najlepszego kłamstwa. Lepiej wprost powiedzieć o panujących okolicznościach niż pustymi słowami budować złudną nadzieję. Naprawdę żaden kibic nie podniósłby larum, gdyby Laporta w czerwcu wyszedł i powiedział, że stadion nie jest gotowy i lepiej będzie rozegrać jeszcze jeden sezon na Montjuic. Wolał zarządzić wyprowadzkę z obiektu olimpijskiego, przygotować huczną kampanię powrotu na Camp Nou, żeby teraz potulnie się z tego wycofać. Mógł też otwarcie zdradzić, że sytuacja finansowa wciąż pozostaje daleka od ideału, więc wzmocnieniem kadry będzie dopływ kolejnych talentów z La Masii. Klub preferował nakręcać plotki o Williamsie, Diazie i innych.
To wygląda tak, jakby “Barca” chciała oszukać samą siebie, że jest dobrze. A nie jest. Potrzeba będzie jeszcze wielu lat, aby w pełni sprawnie stanąć na nogi, łącząc sukcesy sportowe ze stabilnością finansową. I to nie grzech przyznać się do tego, że żmudny proces wciąż trwa. Grzechem można zaś nazwać świadome okłamywanie wszystkich wokół, składając obietnice niemożliwe do spełnienia. Kłamstwo zawsze ma krótkie nogi.

Przeczytaj również