Lech Poznań kupił niewypał za wielką kasę. Dał się nabrać po całości
Lech nie przegrał wygranego meczu, ale taki, w którym spokojnie mógł osiągnąć korzystny rezultat. Tak się jednak nie stało, a główne przyczyny są dwie - Niels Frederiksen oraz zawodnicy, których włodarze ściągnęli w letnim okienku. Ich inteligencja boiskowa zaskakuje jeszcze bardziej niż prowincjonalny stadion Rayo.
Przez polską ligę przewinęło się wiele piłkarskich kasztanów, ale to Yannick Agnero śmiało może konkurować o miano najbardziej dorodnego. Rzekomy napastnik kosztował ponad dwa miliony euro, co plasuje go w czołówce najdroższych zawodników nie tylko Lecha, ale i całej Ekstraklasy. Szkoda jedynie, że nie ma umiejętności odpowiadających cenie. A już na pewno nie dał dotąd pretekstu, aby wierzyć, że jest inaczej.
Agnero nie stanowi żadnej konkurencji dla Mikaela Ishaka, bo chociaż Szwed bywa niegramotny i w wielu spotkaniach prezentuje się po prostu ociężale, to przy 22-latku wygląda jak słownikowa definicja determinacji i stwarzania zagrożenia w polu karnym przeciwnika. Nigeryjczyk dostał szansę w dwunastu meczach bieżącego sezonu i nic, zero, null. Ani asysty, ani gola.
Ale jak ma być inaczej, skoro Agnero nawet strzałów za bardzo nie oddaje? Jasne, gość grywa głównie ogony (ciekawe dlaczego?), ale wciąż mówimy o snajperze, który w trzech spotkaniach Ligi Konferencji miał pięć uderzeń, a w jedenastu starciach Ekstraklasy... dwa! No hit, absolutny hit. Tak drogi napastnik był w stanie postraszyć jedynie golkipera Lincoln Red Imps. Brzmi to niedorzecznie, co jest kompatybilne z ogólnym obrazem tego transferu.
Być może atakuję Nigeryjczyka zbyt mocno, jednak nie daje mi podstaw, abym podchodził do niego inaczej. Całą swoją prezencją przekonuje wręcz, że ma w to wywalone, jak w każde spotkanie "Kolejorza". Przechodzi obok meczu za meczem i tak w kółko. Doprawdy ciężko mi zrozumieć, jak wszystkie działy Lecha mogły ten transfer zaaprobować, zaakceptować i zrealizować. W całej korporacyjnej machinie nikomu nie zapaliła się czerwona lampka, że może kwota zażądana przez Halmstads jest sporą przeginką. Choćby z tego względu, że facet ma jedenaście bramek na profesjonalnym poziomie i to w przeszło 50 spotkaniach.
Ale nie. Szwedom pozwolono ustalić trzeci najlepszy wynik sprzedażowy. Uwierzono w rzekomy potencjał, a także w to, że Agnero będzie jakkolwiek zaangażowany w pracę na rzecz ekipy Nielsa Frederiksena. Tymczasem gość biega średnio 2,26 kilometra w spotkaniu Ekstraklasy, często zresztą bez większego sensu. Pod względem dystansu ledwo łapie się do TOP400 ligi, wyprzedza go między innymi Kamil Nowogoński, który na boisku spędził 51 minut albo Konrad Ciszek z dziewięcioma minutami na koncie.
Lech przez znaczną część letniego okienka szukał nowej "dziewiątki", znalazł kogoś takiego i postanowił za niego zapłacić. To, z całym uznaniem dla uznanego debiutu, niczym marzenia o podboju zachodniej ligi i wylądowanie w Radomiaku Radom.
Ale nie tylko Agnero poraził swoją boiskową inteligencją. W meczu z Rayo Frederiksen nie trafił właściwie z żadną zmianą! Wszystkie decyzje personalne podjęte przez Duńczyka były złe i można się tylko zastanawiać nad ich kolejnością pod względem krzywdy wyrządzonej reszcie drużyny. Taofeek Ismaheel w bezsensowny sposób stracił piłkę przy linii bocznej z czego Rayo strzeliło gola, a później zepsuł kontrę. Robert Gumny raz za razem gubił krycie i czucie boiska. Kornel Lisman do tego stopnia nie realizował założeń, że dostał wędkę po 20 minutach. W miarę obronił się tylko Filip Jagiełło.
Sztab szkoleniowy położył to spotkanie w drugiej połowie. Nie można Lecha chwalić za pierwszą część, bo kontekst tego, co działo się po zmianie stron, waży zdecydowanie więcej. W gruncie rzeczy nawet remis szedłby na konto Frederiksena, wszak przed tą serią zmian "Kolejorz" prowadził jedną bramką, a zaraz po ściągnięciu Lismana i wpuszczeniu Gumnego Hiszpanie wyrównali stan meczu. (Były) Reprezentant Polski był w tę akcję rzecz jasna zamieszany, nie zdołał wybić piłki wrzuconej w "szesnastkę".
W czwartek Duńczyk dokonał pięciu zmian i wpuścił trzech nowych zawodników. Żaden z nich nie tylko nie podniósł poziomu zespołu, ale wręcz sprawił, że poznaniacy wyglądali znacznie, znacznie gorzej. Nie jest to odosobniony przypadek, ale tendencja powtarzająca się kolejny raz w bieżącym sezonie. Nie sposób kryć, że Lech z kilkoma ruchami transferowymi trafił - Luis Palma może być noszony na rękach - ale większość przechodzi negatywną, brutalną wręcz weryfikację.
Inna sprawa, że jakość piłkarzy to jedno, a podejmowanie decyzji przez sztab rzecz nieco osobna. Z taktycznego punktu widzenia rewolucja zarządzona przez szkoleniowca nie miała żadnego sensu w takim momencie spotkania i przy takim wyniku. Frederiksen tłumaczył ściągnięcie Palmy obawą o coraz głębsze schodzenie do defensywy, ale po zmianie Honduranina nic się przecież nie poprawiło, a sam skrzydłowy to jeden z lepiej pressujących zawodników Lecha. Poza tym może w końcu warto otworzyć się na innych zawodników, skoro obecni rezerwowi grają tak fatalnie, że gorzej się właściwie nie da? Może da się rezerwowych przygotować do tego, by na boisku nie wyglądali na bardziej zagubionych niż Vincent Vega w domu Mii Wallace? A może, o czym mówi się coraz częściej, Lech potrzebuje ożywienia na ławce?