Lech Poznań jednym słowem? Regres. Te liczby są fatalne. "W polskiej lidze tak się nie da"
Po ostatnim udanym sezonie w wykonaniu Lecha Poznań, który zakończył się ćwierćfinałem Ligi Konferencji oraz miejscem na podium i siódmym brązowym medalem mistrzostw Polski w historii klubu, chyba nikt nie spodziewał się, że ten kolejny może być gorszy. No bo dlaczego? Były podstawy, by sądzić, że w następnych rozgrywkach Lech ma wszystko, żeby zrobić krok do przodu. Tymczasem "Kolejorz" regularnie, z miesiąca na miesiąc, notuje regres. I to praktycznie na każdym poziomie.
Sezon 2022/23 rozpoczął się od turbulencji. Chyba nikomu nie trzeba przypominać momentu odejścia Macieja Skorży, wejścia Johna van den Broma, sporych problemów z kontuzjami oraz druzgocącej porażki z Karabachem już w I rundzie el. Ligi Mistrzów. Lech jednak wyszedł z tego cało, bo tamtej jesieni 2022 roku udało mu się wyjść z fazy grupowej Ligi Konferencji. Mimo odpadnięcia szybko z Pucharu Polski każdy zdawał sobie sprawę, że tamtą jesień można uznać na plus. A zakończyła się ona jeszcze podpisaniem nowego kontraktu przez gwiazdę zespołu przy otwarciu nowego Centrum-Badawczo rozwojowego we Wronkach.
W tamtym sezonie Raków odjechał tak, że nikt inny nie miał prawa myśleć o mistrzostwie Polski. Odjechał, bo nie wszedł do fazy grupowej żadnego europejskiego pucharu. I tego teraz można było, a nawet trzeba było wymagać od Lecha Poznań, który w kompromitującym stylu odpadł z europejskich pucharów już na etapie III rundy eliminacji. Cytując Piotra Rutkowskiego sprzed lat: "Myśmy mieli autostradę do mistrzostwa", to tutaj "mistrzostwo" można zamienić na fazę grupową. Tak łatwa szansa na kontynuacje pucharowej przygody, biorąc pod uwagę brak rozstawienia w fazie play-off, może się szybko ponownie nie przydarzyć.
A od Lecha można było wymagać też z kilku innych powodów. Transfery, jak na Lecha, były zrobione dość szybko. John van den Brom mówił o dwóch, a dostał nawet cztery, choć na jeden trzeba było czekać do końca października. Sam trener poznał już przecież ligę, miał sporo czasu, nie miał tylu problemów, co na początku pracy. Znał zespół i mógł ze swoim doświadczeniem wznieść drużynę na wyższy poziom.
A jest coraz gorzej
Chyba nawet najwięksi pesymiści nie spodziewali się, że w pół roku John van den Brom zaprzepaści cały pozytywny kapitał, jaki Lech Poznań zbudował przez ostatnie dwa lata do spółki z Maciejem Skorżą. Mistrzostwo Polski i udana kampania w Europie w dwa sezony to idealna pozycja wyjściowa do tego, aby kontynuować klubowe sukcesy. Przecież nie kto inny jak Tomasz Rząsa w wywiadzie w lipcu dla Meczyki.pl mówił, że to "najdroższa kadra w historii klubu". Że zrobiono dobre transfery, że jest doświadczony trener, który ma więcej meczów jako szkoleniowiec w fazach grupowych europejskich pucharów, niż cała reszta szkoleniowców w Ekstraklasie. Dlatego jeszcze raz - można było od Lecha wymagać.
Tymczasem na dzień dobry przyszła kompromitacja z Trnavą, po której klub musiał się leczyć kilka kolejnych tygodni. Jednak tutaj możemy wrzucić pierwszy kamyszek do ogródka Holendra i jego sztabu: dlaczego tak późno zaczęto przygotowania i dlaczego wyszły tak fatalnie? Drużyna punktowo nieźle zaczęła w lidze, bo w trzech pierwszych meczach zrobiła siedem punktów (Piast - odwrócenie wyniku, Radomiak i Zagłębie), ale było widać, że zespół wygląda słabo.
Tak słabo, że po rewanżu z Trnavą uznano, że trzeba zrobić dodatkowe testy fizyczne, czemu cała drużyna wygląda tak słabo.
Czasu było nadto
Okej, wpadka w pucharach - nawet ćwierćfinaliście ostatniej Ligi Konferencji - może się zdarzyć. Jeszcze większą zaliczył przecież FC Basel, który był w półfinale poprzedniej edycji, a wyleciał już w II rundzie z kazachskim Tobołem Kostanaj.
Jednak od tego czasu zamiast być lepiej, to jest coraz gorzej. Idealnym słowem pasującym do tego, co dzieje się od 17 sierpnia, jest regres. Lech, zamiast zacząć wyglądać lepiej, wygląda coraz gorzej. I to nie tylko na boisku, ale także został zaprzepaszczony cały dobry klimat wokół klubu, co widać po frekwencji w ostatnim meczu, ale o tym później.
Czasu na pracę było nadto. Po meczu na Słowacji Lech zaliczył czwartą porażkę z rzędu ze Śląskiem, miał dwa tygodnie na pracę. Nie wykorzystał tego czasu. Przyszedł mecz u siebie z Górnikiem (1:1). Potem kolejne 2 tygodnie ze względu na przerwę na kadrę. Trochę drgnęło, były trzy zwycięstwa z rzędu - w tym 4:1 z Rakowem - ale zakończone najwyższą porażką od 23 lat. I to z Pogonią Szczecin, gdzie było widać gołym okiem szereg błędów popełnionych przez Johna van den Broma i jego sztab.
Później była jeszcze wpadka z Jagiellonią, gdzie Lech prowadził 3:0 i dał sobie wydrzeć zwycięstwo, a tydzień wcześniej w sobie tylko znany sposób nie potrafił wygrać z bardzo słabą Cracovią, gdzie w końcówce dał się zdominować, jakby był zespołem z niższej ligi.
Właściwie im dalej w las, tym gorzej, a przecież mówimy o zespole, który kiedy rozgrywał mecze co trzy dni, to grał właściwie na takim samym poziomie, jak kiedy nie musiał łączyć ligi z pucharami. Było kilka kontuzji i drobnych problemów, ale wciąż mówimy - według opinii wielu kibiców i ekspertów - o być może najlepszej i najbardziej wyrównanej kadrze w całej lidze. Na koniec piłkarze i trener narzekali na murawę, to została wymieniona i w ostatniej kolejce była zdecydowanie najlepsza ze wszystkich stadionów.
Smutna końcówka
Zanim przejdziemy do tego, jak wygląda regres Lecha w liczbach, to jeszcze o końcówce tej rundy. W ostatnich siedmiu kolejkach Lech zanotował tylko dziewięć punktów (wygrane z Ruchem, Koroną; remisy z Legią, Cracovią i Jagiellonią; porażki z Widzewem i Piastem). "Kolejorz" nie ma już szans na drugie miejsce na koniec roku, a może nawet być czwarty i dać się wyprzedzić Legii Warszawa.
Co by nie mówić, to do pewnego momentu w Poznaniu nikt nie wygrywał. Była "Twierdza Bułgarska", ale nawet ona padła, i to za sprawą Widzewa Łódź i Piasta Gliwice, które w tym sezonie ani razu nie wygrały na wyjeździe, a zwyciężyły pierwszy raz w Poznaniu. Zresztą na tym ostatnim meczu z ekipą Aleksandara Vukovica na trybunach było tylko 14 104 kibiców, co jest najniższą frekwencją w całej rundzie. To idealny przykład, jak wygląda Lech na koniec roku, gdzie spora część kibiców przestała wierzyć, że coś z tego będzie.
"Kolejorz" wygrał w tym sezonie tylko dwa mecze na wyjeździe. Tylko raz w delegacji potrafił zachować czyste konto. Ma jedną z gorszych defensyw w Ekstraklasie i we wszystkich do tej pory 24 meczach aż 10 razy jako pierwszy trafił gola. Ile razy pozytywnie zaskoczył? Moim zdaniem z Piastem Gliwice w pierwszej kolejce oraz w spotkaniu z Rakowem (4:1). Dwa razy na 24 mecze.
Właściwie gdyby nie wymęczony awans z pierwszoligowcem do gry na wiosnę w Pucharze Polski, to byłoby bardzo źle.
Problem jest też taki, że nie widać szans na poprawę i dlatego Lech Poznań zaczął poważnie myśleć o zmianie na stanowisku trenera. Kontrakt Johna van den Broma wygasa z końcem sezonu i bardzo wątpliwe, żeby trener pozostał do jego końca na stanowisku. No bo jaką można mieć nadzieję, że Lech, mając 22 dni przerwy i ponad 3 tygodnie przygotowań, będzie wyglądał lepiej niż jesienią, skoro jesienią czasu na pracę i poprawę tego, co nie działa, było bardzo dużo.
Liczby nie kłamią
Okej, ktoś może powiedzieć, że przecież nic nie jest stracone. Lech ma 32 punkty i do Śląska traci sześć punktów, gdzie już na początku wiosny ma bezpośredni mecz u siebie z tym rywalem.
Jednak liczby nie kłamią. Biorąc pod uwagę współczynnik expected points, który wynosi 25.4 pkt, to Lech w tej rundzie zrobił... wynik ponad to, co powinien, bo ma 32 punkty. Według tego współczynnika powinien być nie trzeci, a siódmy.
Patrząc głębiej, porównajmy Lecha z sezonu 2022/23 do tego z tych obecnych rozgrywek:
Średnia goli strzelonych - ( 1.5 vs 1.67) - progres
Średnia straconych goli: (0.85 vs 1.28) - regres
xG: gorsze (1.68 vs 1.34) - regres
xG przeciwko: (1.14 vs 1.39) - regres
Strzały rywali: (9.88 vs 10.5) - regres
Strzały na bramkę: (14.9 vs 11.7) - regres
Kontakty z piłką w polu karnym gorsze (22.6 vs 17.4) - regres
Miejsce na podstawie punktów oczekiwanych (3. vs 7.) - regres
Dobitnie widać, że względem poprzedniego sezonu Lech notuje regres w praktycznie każdej statystyce. Oddaje mniej strzałów, dopuszcza rywali do większej liczby uderzeń, sam ma mniej kontaktów w polu karnym.
Jedynie jest progres w średniej strzelonych goli. Za dużo rzeczy w Lechu zostało zaniedbanych, czego efektem były porażki z Widzewem czy Piastem. Za dużo było lekceważącego podejścia do niektórych drużyn i skupiania się na swoich atutach. Lech za bardzo bazuje na indywidualnościach, a w polskiej lidze tak się nie da. Nie wygra się tak nic, bo w końcu Pereira nie wrzuci, Ishak nie wykończy, a Velde nie strzeli.
Johna van den Broma broni dzisiaj jedynie przeszłość. Potrafił zbudować piłkarzy jak Skóraś, Marchwiński czy Velde, ale... przez 1,5 roku nie zbudował drużyny. Średnia 1,77 pkt na mecz to nie jest to, czego oczekiwano w Poznaniu na koniec jesieni. Dużym ryzykiem byłaby wiara, że w 2024 to się odmieni, szczególnie mając przed sobą naprawdę trudny terminarz. Dla Lecha dużym kopem może być powrót lidera mentalnego w postaci Bartosza Salamona, ale mając na wiosnę od razu Zagłębie Lubin w domu (na 12 ostatnich meczów tylko dwa zwycięstwa), wyjazd do Białegostoku (Jagiellonia w dziewięciu meczach ma bilans ośmiu zwycięstw i jeden remis), mecz u siebie ze Śląskiem (cztery porażki z rzędu), Pogoń w Pucharze Polski (kluczowy mecz) i wyjazd na stadion mistrza Polski do Częstochowy.
To idealny moment, żeby dokonać zmian w sztabie szkoleniowym. Jeśli Lech jednak nie znajdzie innego kandydata, to zapewni sobie podróż w nieznane obarczone dużym ryzykiem. Trener van den Brom był dobrym wyborem po Macieju Skorży, ale dzisiaj nie bardzo widać światełko w tunelu i szans na poprawę obecnego stanu rzeczy.
Lech ma (jeszcze) karty w swoich rękach, a wszystko podsumuje mecz w Radomiu z trenerem Maciejem Kędziorkiem, który jak nikt inny zna Lecha Poznań. Nawet wygrana nie zmieni opinii o tym, że ta runda z perspektywy "Kolejorza" jest stracona i to Lech jest największym rozczarowaniem jesienią ze wszystkich czołowych drużyn w polskiej lidze. Sezon jest jeszcze do uratowania, ale zamiast się wypisywać z walki o tytuł, trzeba podjąć rękawice.
Więcej w Poznań vs Warszawa:
