Lechia Gdańsk ukarana za grzechy. Od lat pracowała na spadek. "Beznadziejne zarządzanie, prywatne interesiki"

Lechia ukarana za grzechy. Od lat pracowała na spadek. "Beznadziejne zarządzanie, prywatne interesiki"
t: Piotr Matusewicz / PressFocus
Stało się. Lechia Gdańsk przegrała u siebie 1:3 z Zagłębiem Lubin, czym przypieczętowała spadek z Ekstraklasy. Kibice gospodarzy, po tym jak Zagłębie Lubin objęło prowadzenie na kilkanaście minut przed końcem meczu, zaczęli krzyczeć “Ku**a mać, Lechia grać!”. Uwaga, choć celna i słuszna, to jednak spóźniona. O przynajmniej kilka kolejek. Drużyna Davida Badii po 15 latach pobytu w piłkarskiej elicie, kłania się w pas i pakuje manatki do 1. ligi.

Winny, wystąp

Dalsza część tekstu pod wideo
Za każdym sukcesem w sporcie drużynowym stoi wielu bohaterów. Nie inaczej jest w przypadku kompromitacji, za którą odpowiada szereg osób. Relegacja z Ekstraklasy klubu o potężnych możliwościach, jak piękne miasto, piękny stadion i wcale nie najgorsi piłkarze, to powód do wstydu. Klubowi decydenci z Gdańska - shame on you!
Jeszcze przed meczem “nadziei ostatniej instancji” głos przed kamerami “Canal+” zabrał Łukasz Smolarow. Padło tam kilka słów, które dają do myślenia. Dyrektor sportowy jasno sugeruje, że w klubie zabrakło spójności. Wygrywały prywatne interesiki, fanaberie prezesów, czy też właściciela. To wszystko było ważniejsze od interesu drużyny.
Lechia na to, co wydarzyło się w sobotę, pracowała od lat. Zawsze jednak “lądowała na cztery łapy”. Beznadziejne, chaotyczne zarządzanie klubem, w tym częste opóźnienia w wypłatach dla zawodników, a także (!!!) pracowników, zazwyczaj przysłaniała dobra gra zespołu, który miał w zwyczaju w ostatnich latach plasować się w topowej piątce ligi. Prędzej czy później, musiała jednak przyjść kara do odpokutowania za nagromadzone grzechy. Warto tutaj odświeżyć dwuminutową kompilację z września zeszłego roku, stanowiącą pigułkę informacyjną odnośnie cyrku, jaki dział i nadal dzieje się w Gdańsku.

Chytry traci dwa razy

Ostatniego lata Adam Mandziara był bliski sprzedaży Lechii Gdańsk. Sprawy “wysypały” się niemal na ostatniej prostej, o czym świadczy podejście “Biało-zielonych” do okienka transferowego. Lechia zachowała dużą wstrzemięźliwość na rynku, w zasadzie nie wzmacniając istotnie składu. W międzyczasie rozwiązano drugą drużynę, która występowała w IV lidze. Wniosek? Właściciel chciał maksymalnie “zejść” z obciążeń finansowych, by zwiększyć szanse na pozbycie się Lechii. Nie widział sensu, by doinwestowywać czegoś, co zaraz - tak przynajmniej myślał - sprzeda. Jak się okazało, spore niejasności w dokumentacji finansowej sprawiły, że potencjalni kontrahenci wycofali się. Tak rzekomo było z Pacific Media Group, który swoją uwagę przekierował na GKS Tychy, ostatecznie wykupiony przez ten koncern.
Do Gdańska nie sprowadzono ani jednego zawodnika, który w bieżących rozgrywkach wybijałby się ponad lechijną szarość. Oddano za to Josepha Ceesaya czy dwukrotnie (!) w trakcie jednego sezonu wysłano na wypożyczenie reprezentanta Polski U-21, Jana Biegańskiego.

Nerwowe decyzje

Pomóc miały zmiany trenerów. Pod koniec sierpnia Tomasza Kaczmarka zastąpił tymczasowo Maciej Kalkowski, który prowadził zespół w trzech meczach. Potem postawiono na Marcina Kaczmarka. Na stanowisku wytrzymał do marca. Wówczas Adam Mandziara, sam, albo z najbliższymi doradcami, wziął w ręce magiczną kulę, która podpowiedziała, że Hiszpan, imieniem David, a nazwiskiem Badia, ma zbawić Lechię, na dziewięć kolejek przed końcem sezonu. Szkoleniowiec wcześniej prowadził trzy cypryjskie zespoły - każdy z marnym skutkiem, więc pomyślano, że skoro tak, to w Gdańsku musi się udać. A było tak:
Niejedna instytucja przechodzi kryzys, także klub. W takich chwilach potrzebny jest sternik, który powie załodze: - Trzymajcie się mocno, zaraz wszystko się uspokoi. Mam na to plan. Kogoś takiego zabrakło w Lechii. Przykładem jednej z wielu sytuacji, która udowadnia brak logiki i dużą impulsywność w podejmowaniu decyzji, było niedawne zawieszenie na jeden mecz Mario Malocy i Dusana Kuciaka. Jasne, że nie byli bez winy, jednak obaj nie powinni zostać tak potraktowani. Przez lata zrobili oni dużo dobrego dla gdańskiego klubu, a zajęto się nimi jak złodziejem w supermarkecie, którego trzeba przykładnie aresztować. Co miała dać taka decyzja? Co pozytywnego drużynie miał dać tak nerwowy i impulsywny przykaz od Mandziary?

Co dalej?

Trudno ocenić, kto zostanie w Gdańsku na nowy sezon. Niemal połowie drużyny wygasają z końcem czerwca kontrakty. Wyróżniający się zawodnicy, tacy jak Łukasz Zwoliński, Conrado i kilku innych, na pewno będą przebierali w ofertach na poziomie Ekstraklasy. Można nawet przyjąć tezę, że w głowach zarządców Lechii mogło nie być pomysłu na to, w jaki sposób budować kadrę po degradacji. W ostatnich miesiącach panowało raczej przekonanie, że “jakoś to będzie, jakoś się utrzymamy”. Optymistyczne dla kibiców może być to, że po spadku łatwiej będzie znaleźć potencjalnego kupca klubu. Jednym z chętnych na jego zakup jest Michał Brański, do niedawna właściciel Stomilu Olsztyn, o którym byli zawodnicy jak i pracownicy wypowiadają się w samych superlatywach.
Już kilka tygodni temu dochodziły sygnały, że nawet jeśli Lechia spadnie do 1. ligi, to nadal będzie grać na Polsat Plus Arenie Gdańsk. Nie wiadomo co będzie jednak, jeśli zespół zostanie zdegradowany do IV ligi, o czym jeszcze niedawno spekulowano w mediach. Ta wersja była odżegnywana przez ludzi związanych z klubem i miastem. Nie dawano temu wiary. Na ten moment panuje jednak na tyle duża niepewność, że nie można wykluczyć nawet takiego przebiegu wydarzeń, jak relegacja o cztery ligi.
Jakiej frekwencji można się spodziewać? Moda na chodzenie na mecze w Gdańsku w ostatnich latach drastycznie spadła. Wydaje się, że ta dotychczasowa jest już tak beznadziejna, że niższa już nie może być. W sezonie 2016/17, kiedy Lechia walczyła o mistrzostwo, na stadion przychodziło średnio ponad dwa razy więcej kibiców, niż obecnie (stosunek ok. 17-18 tys, do ok. 7-8 tys.). Kto wie, być może, paradoksalnie, nastąpi odrodzenie tej mody, jeśli Lechia, jakimś cudem, zagra w 1. lidze i będzie w stanie włączyć się do walki o rychły powrót do Ekstraklasy?
Zespół czeka kadrowe trzęsienie ziemi. Śmiało można zakładać, że w nowym sezonie nie zobaczymy wielu piłkarzy, którzy jeszcze biegają w biało-zielonej koszulce. Nie zanosi się także na dopływ świeżej krwi z klubowej akademii, której marne funkcjonowanie to temat na osobny artykuł. Trudno o to, by młodzi zawodnicy z Centralnej Ligi Juniorów, poza sporadycznymi przypadkami, byli od razu gotowi do walki o najwyższe cele w 1. lidze.

Przeczytaj również