Legendarny klub wychodzi z piekła. Gol 19-latka wart 200 mln funtów, to historia na serial
Baraże o Premier League często nazywane są meczami o 200 mln funtów - tym bardziej niesamowite, że w tym sezonie o wszystkim przesądził gol 19-latka w 95. minucie. Tommy Watson jest wychowankiem Sunderlandu, a teraz też jego bohaterem. Klub z północy Anglii aż osiem lat czekał na powrót do elity. Dokonał tego z francuskim trenerem Regisem Le Bris, który fanem “Czarnych Kotów” stał się po serialu Netflixa.
Właśnie dołączyli do Leeds i Burnley. Za niecałe trzy miesiące będą szarpać i drapać, szukając swojej szansy wśród najlepszych, choć rzeczywistość beniaminków w Premier League jest brutalna. Dwa sezony z rzędu wszystkie po roku spadały do Championship. Nawet wydanie ponad sto milionów funtów na transfery nie daje gwarancji, o czym przekonało się Ipswich Town. Ale o tym na razie w Sunderlandzie nikt nie myśli. Wciąż jeszcze po sieci fruwają huczne filmiki z Wembley i sprzątanie Trafalgar Square, który w minioną sobotę pokrył się w czerwonej mgle.
Tommy Watson, czyli strzelec gola na 2:1 w meczu z Sheffield United, już w kwietniu zaklepał sobie transfer do Brighton. Baraż o Premier League był jego ostatnim występem w koszulce Sunderlandu. Na boisku pojawił się dopiero na ostatni kwadrans, a przed decydującym strzałem zaliczył zaledwie dwa udane podania. To był moment - szybkie przejęcie piłki na 30. metrze, podprowadzenie jej bliżej pola karnego i strzał z dystansu, tuż przy słupku. Sunderland nie był w tym meczu lepszy, ale liczy się awans. Anglia pełna jest dziś tekstów o odkupieniu po ośmiu latach piekła.
Lata w piekle
Historia tego upadku zaczęła się w 2017 roku, gdy Sunderland spadł z Premier League z zaledwie 24 punktami. Drużyna prowadzona przez Davida Moyesa okazała się najgorszą ekipą ligi. Na nic zdała się świetna gra Jermaine’a Defoe, strzelca 15 goli, bo zespół z Stadium of Light gasł z każdym tygodniem. Co więcej, rok później spadł do League One. Klub, który przez dekadę grał wśród najlepszych w Anglii, nagle znalazł się na trzecim poziomie rozgrywkowym. Ten okres pokazuje właśnie serial Netflixa “Sunderland 'Til I Die”. Jego siłą jest to, że nie lukruje rzeczywistości. Pokazuje klub pełen rozczarowania, trudności finansowych i z ogromną presją ze strony fanów.
Kiedy producenci tego serialu pierwszy raz włączyli kamery, byli przekonani, że klub wróci z Championship do Premier League. To miał być pierwotnie dokument o żalu za grzechy i mocnym postanowieniu poprawy. Okazało się jednak, że Sunderland po spadku do League One spędził tam aż cztery lata. Porażki 1:5 z Rotherham United i 0:6 z Bolton Wanderers, siedmiu menedżerów zwolnionych w ciągu siedmiu lat - to wszystko składało się na narrację o upadku giganta. Słońce w tej ciemnej rzeczywistości pojawiło się dopiero w 2020 roku, gdy Kristjaan Speakman został dyrektorem sportowym, a kontrolę nad klubem przejął Kyril Louis-Dreyfus.
Made in France
Francuz miał wtedy 23 lata i jest spadkobiercą rodzinnej fortuny. Jego ojciec Robert Louis-Dreyfus był właścicielem Olympique Marsylia i dyrektorem adidasa. Kyril, będąc kibicem OM, chciał kontynuować tę tradycję, ale w angielskim futbolu, gdzie widział szansę na stworzenie własnej historii. Sunderland też znał z serialu - poza tym mówimy o klubie, który sześć razy wygrywał mistrzostwo Anglii, choć ostatnie w 1936 roku. Dreyfus otoczył się mądrymi ludźmi, a filozofia klubu została oparta na młodzieży. Przykładem jest finał na Wembley, gdzie średnia wieku podstawowej jedenastki wynosiła 23 lata. Fakt, że bohaterem został 19-latek, jeszcze bardziej ubarwia tę historię.
Sunderland nie bał się w kluczowym spotkaniu postawić na 17-letniego Chrisa Riggsa na prawym skrzydle. W środku grał 20-letni Jobe Bellingham, brat Jude’a. Gdy Chris Mepham, były obrońca Bournemouth z 61 występami w Premier League, wszedł z ławki, łączna liczba występów w najwyższej klasie rozgrywkowej w całym składzie Sunderlandu wzrosła do... 61. Żaden z graczy podstawowego składu nigdy wcześniej nie grał w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii. To jeszcze raz pokazuje jakim składem dysponuje Regis Le Bris i jak ciężka przeprawa czeka go za kilka miesięcy.
Budowanie podstaw
Na razie Francuz triumfuje, bo w Anglii pracuje rok i już ma na koncie pierwszy sukces. Wcześniej był trenerem rezerw Lorient, który z czasem stał się szkoleniowcem numer jeden. Ale miał przy tym na koncie spadek do Ligue 2 i nawet we Francji nie był uznawany za wschodzącą gwiazdę. Piłkarzy kupował spokojem i analitycznością. Luke O'Nien, który w Sunderlandzie jest od 2018 roku i rozegrał prawie 300 meczów, opowiadał, że na pierwszym spotkaniu Le Bris każdemu zawodnikowi wręczył prezentację z klipami. Były tam jasno zaznaczone mocne i słabe strony graczy. Każdy tydzień z nowym trenerem budował w piłkarzach pewność, że idą w dobrym kierunku.
Francuski trener wprowadził system oparty na trójkątach, strukturze 4-3-3 z pojedynczym pivotem i dwoma ósemkami z przodu. Nieustannie używał słowa “połączenie”. Zespół miał być powiązany niewidzialnymi liniami, choć to wszystko rodziło się w bólach, bo Le Bris przyszedł do klubu dwa dni przed wyjazdem na obóz przygotowawczy. Nie miał jeszcze skompletowanego personelu plus średnio mówił po angielsku. Sprowadził dwóch graczy “od siebie” - Lamine’a Koné i Adila Aouchiche. Pomagał mu świetny kontakt z właścicielem. Jak sam przyznał w L’Equipe, rozmawiają przez telefon trzy razy w tygodniu i traktują się po kumpelsku. Dreyfus równie dobrze mógłby być jego synem. Mimo ogromnej fortuny, nie udaje, że zjadł wszystkie rozumy. Jest pokorny i świadomy tego, że dopiero się piłki uczy.
Ryk stulecia
Le Bris równo sześć lat temu trenował młodzież w Lorient, a jako zwykły kibic oglądał na Wembley mecz Anglii z Czarnogórą. Teraz wrócił w to samo miejsce jako wielki zwycięzca i człowiek, który pisze historię. Wiosną potrafił zanotować pięć porażek z rzędu i był bliski wypadnięcia poza play-offy. W półfinale z Coventry wszyscy siedzieli jak na szpilkach do czasu, gdy Daniel Ballard strzelił gola w 122. minucie. Sunderland nie grał wielkiego meczu: ryglował, posyłał długie piłki i liczył na rzuty rożne. Po golu Ballarda lokalna gazeta napisała, że “Stadium of Light istnieje od 1997 roku, ale nigdy nie słyszał takiego ryku”. Nawet słynny Kevin Phillips, legenda klubu przyznał, że “ten dzień przebija wszystko”.
Le Bris czasem nie może uwierzyć w jakim miejscu się znalazł. Fanem angielskiej piłki był od zawsze, oglądając namiętnie program “L’Equipe du dimanche” w Canal+. Dzisiaj ta sama stacja robi z nim wywiady, a on wprost przyznaje, że Sunderland jest chory na punkcie piłki. 35 tysięcy karnetów przekazywanych jest z pokolenia na pokolenie. Ta marka to historia tutejszej piłki, choć po awansie trzeba jak najszybciej wytrzeźwieć i zacząć budować kadrę na sierpień. Odejście Tommy’ego Watsona, który wychował się w Sunderlandzie, dał mu awans, a teraz czmycha grać gdzie indziej, jest symboliczne. Największe wyzwanie Le Brisa dopiero się zaczyna.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.