Legia ma u siebie kozaka. Dwie półki wyżej niż reszta. Zaczyna się budzić

Legia ma u siebie kozaka. Dwie półki wyżej niż reszta. Zaczyna się budzić
Tomasz Jastrzebowski / pressfocus
Dominik - Budziński
Dominik BudzińskiWczoraj · 06:50
W zalewie przeciętności, jakim okazał się mecz Legii z Lechem (0:0), zobaczyliśmy pewne światełko. Był nim Kacper Urbański. Grający z luzem, finezją, dokładnością i pomysłem. To znów był ten chłopak, który urzekł nas latem 2024 roku, wchodząc z buta do reprezentacji Polski.
Wtedy, gdy czarował na tle naszpikowanych gwiazdami ekip Holandii czy Francji, wydawało się, że ma świat u swoich stóp. Potem zobaczyliśmy jednak, jak wiele w karierze piłkarza może zmienić się mniej więcej przez rok. Kacper Urbański stracił zaufanie w Bolonii, zaliczył zupełnie nieudane wypożyczenie do Monzy, aż w końcu w poszukiwaniu przede wszystkim regularności zdecydował się na niespodziewany ruch - wrócił do Polski. Zasilił Legię.
Dalsza część tekstu pod wideo
W ekstraklasowej skali był to transfer z kategorii - wow. Rozbudzał wyobraźnię nie tylko fanów “Wojskowych”, ale w zasadzie sympatyków z całej Polski. Początki były jednak dość trudne. Urbański miewał przebłyski wchodząc z ławki, ale na pierwszy występ w podstawowym składzie czekał aż do 2 października i meczu z Samunsporem.
- Z jego występu zapamiętam jedno prostopadłe podanie w pole karne, które jednak okazało się za mocne. Jego sposób poruszania się, zrozumienia z kolegami, dokładność podań - to na razie jest taki dyskretny zawodnik. Wiem, że miał mecze, gdy wchodził z ławki, że mógł się podobać - dzięki swojej technice, jakiejś efektowności - ale na razie nie ma tego, co jest decydujące, czyli liczb - mówil po tamtym spotkaniu na kanale Meczyki dziennikarz Eleven Sports, Mateusz Święcicki.
W kolejnych tygodniach Urbański, na swoje szczęście, zaczął się jednak rozkręcać. Przeciwko Górnikowi zaliczył premierową asystę, dobrze wypadł w meczach kadry U21, a dziś na tle Lecha Poznań, a więc mistrza Polski, wyglądał jak Pan Piłkarz. Naprawdę, przyjemnie było oglądać go w akcji.
Chociaż sam mecz rozczarował, a 21-latek nie może pochwalić się po nim strzeleniem gola czy zaliczeniem asysty, to momentami niemal w pojedynkę ciągnął zespół z Łazienkowskiej za uszy. Już w drugiej minucie spróbował groźnego strzału z dystansu i Bartosz Mrozek musiał wybijać piłkę na rzut rożny.
Potem Urbański jeszcze kilka razy dawał konkrety. To on znakomicie dośrodkował na głowę Steve’a Kapuadiego. Zabrakło niewiele. To była jedna z lepszych szans Legii na zdobycie bramki, ale defensor “Wojskowych” ostatecznie posłał futbolówkę minimalnie obok słupka.
Jedenastokrotny reprezentant Polski nie spuścił też z tonu po przerwie. Ba, wskoczył na jeszcze wyższe obroty. Dryblował, rozgrywał, oddał dwa kolejne strzały. Pierwszy z trudem został zatrzymany przez wspomnianego już golkipera gości, drugi zaś - poprzedzony świetnym rajdem - można zaliczyć do kategorii “zablokowane”, bo na drodze stanął defensor Legii.
Ostatecznie Urbański spędził na murawie 77 minut. I co znamienne - po jego zejściu kompletnie nie było już na co patrzeć. Obie drużyny grały tak, jakby remis 0:0 był dla nich satysfakcjonujący. Biorąc pod uwagę fakt, że jedni są w tabeli na miejscu piątym, a drudzy na dziesiątym - trochę zaskakujące.
Wracając jednak do bohatera tego tekstu, warto wziąć pod lupę kilka liczb, bo one też oddają jakość, którą pokazał w niedzielny wieczór. Urbański oddał najwięcej strzałów wśród zawodników Legii (3). Miał 93% celnych podań, ale co najbardziej imponujące - zachował 100% celności przy podaniach w strefę obrony rywala (11/11). Zanotował też najwyższy współczynnik oczekiwanych asyst spośród graczy obu ekip (0.20).
Pomocnik Legii zaliczył ponadto w obronie dwa przechwyty. Zrobili to jeszcze tylko Radovan Pankov i Antonio Milić, a więc nominalni defensorzy. Do teraz mamy przed oczami sytuację, w której Urbański blisko własnego pola karnego z łatwością wygrywa pojedynek z Taofeekiem Ismaheelem.
Oby więc tak dalej. Urbański zaczyna przypominać zawodnika, którym wszyscy zachwycali się przecież jeszcze nie tak dawno. Warto oczywiście zachować spokój, bo to w zasadzie pierwszy aż tak dobry mecz 21-latka po powrocie do Polski, natomiast trudno się nie ucieszyć. Tak wyszkolonych technicznie piłkarzy, młodych, ale już ogranych w topowej lidze czy na wielkim turnieju, nie mamy przecież zbyt wielu.
Nikt nie ma wątpliwości, że wychowanek Lechii Gdańsk piłkarski sufit ma bardzo wysoko. Czas doskakiwać do niego coraz bardziej regularnie.

Przeczytaj również