Legia zepsuła nawet... konferencję Papszuna. "Udała się rzecz niebywała"

Legia zepsuła nawet... konferencję Papszuna. "Udała się rzecz niebywała"
Wojciech Dobrzynski / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan PiekutowskiDzisiaj · 16:38
Kilkadziesiąt dni władze Legii miały na przygotowanie się do publicznego wystąpienia i zaprezentowania nowego szkoleniowca. Od kilkudziesięciu dni wiedziały, że rzeczonym zostanie Marek Papszun. A gdy już spotkanie nadeszło, to nie powiedziano absolutnie niczego. Kibice, a to im należą się największe wytłumaczenia, nie usłyszeli pół konkretu.
Samo rozpoczęcie briefingu - Marcin Herra kilkukrotnie podkreślał różnicę między briefingiem a konferencją prasową, co wyglądało dość kuriozalnie i nawet w świetle innych wypowiedzi nowego szefa Legii zapalało lampkę ostrzegawczą. Było podporządkowane korporacyjnemu ładowi. Długa wypowiedź Herry nie prowadziła do żadnych wniosków, próbowała poruszać tematy wychodzenia z kryzysu, radzenia sobie z trudnymi sytuacjami i wartości, jakie przyświecają stołecznym. Z całym szacunkiem - wodolejstwo. Cytując klasyka - to spotkanie mogło być mailem.
Dalsza część tekstu pod wideo
Tym bardziej, że w jego dalszej części nie pojawiło się nic więcej ze strony przedstawiciela zarządu Legii. Bezustannie buksował, niczym mantrę powtarzając, że teraz najważniejsza jest praca, praca i jeszcze raz praca. Że teraz trzeba Legii pozwolić pracować, pracować i jeszcze raz pracować. Mówił o istocie działania - przeciwstawionej bezsensowności pustego gadania - wciąż i wciąż poruszając istotę pracy. Gdy zaś zapytano go o diagnozę obecnego kryzysu, Herra wymigał się od odpowiedzi.
Wydaje się, że Legia zrobiła tę konferencję przy pierwszej możliwej okazji, bez żadnego przygotowania, chociaż na przygotowanie się czasu miała aż za dużo. Nie przygotowano niczego, co mogłoby realnie uspokoić kibiców. Zatrzęsienie pustosłowia, stwierdzeń patetycznych, a przecież nie na nie czas i miejsce, gdy klub roszczący sobie prawa do tytułu zimuje w strefie spadkowej. W Legii liczono chyba, że wystarczy samo sprowadzenie Marka Papszuna i to pomimo uciążliwych negocjacji, skrajnie przecież nieudanych z perspektywy Warszawy. Nawet trener przyznał, że wołałby zacząć pracę wcześniej, nie tylko ze względu na sytuację w tabeli.
Jakby tego było mało, Herra zdołał w jakiś sposób skraść show Papszunowi. Szkoleniowiec był bardzo zachowawczy, natomiast zarządzający przejął mikrofon i prosił o coś, czego w Legii nie ma - o spokój. A to przecież włodarze Legii przyczynili się do takiego stanu rzeczy i odebrania komfortu pracy nie tylko sobie, ale i nominatom. Na spokój trzeba sobie zasłużyć, tymczasem stołeczni zrobili wszystko odwrotnie.
Na miejscu kibiców Legii byłbym daleki od stanu pogody ducha. Bo chociaż sytuacja w Ekstraklasie nie jest taka zła, jeśli zwrócimy uwagę wyłącznie na dystans punktowy, to wizerunkowo klub dostaje po głowie za każdym razem, gdy tylko wychyli ją zza rogu. Zabrakło nawet jednoznacznej deklaracji odnośnie przyszłości, jeśli "Wojskowi" nie awansują do europejskich pucharów. Rozumiem, że przez Herrę przemawia pragmatyzm, którego zabrakło mu, gdy w podcaście Kilka słów o Legii rzucił, że władze znają przepis na mistrzostwo, co jest mu teraz notorycznie przypominane, ale oczekiwano czegoś zupełnie innego. Brak odpowiedzi na tak proste pytanie jest błędny nawet z marketingowego punktu widzenia.
To było złe, złe spotkanie. Przepraszam - briefing. Na dłuższe odpowiedzi, analizy zabrakło czasu, natomiast kilka minut straciliśmy na przydługie monologi Herry. Paradne, że w ich trakcie nawet raz na ustach włodarza nie zabłądziło słowo przepraszam(y). Żadnego faktycznego ukłonu w stronę kibiców. Już więcej zrobił dla nich Papszun, który stwierdził, że to najlepsza grupa w Polsce i z pewnością zasługuje na więcej niż to, co otrzymała w tym sezonie. Naprawdę niesamowite, że gość niebędący przecież związany z Legią wykazał się większym wyczuciem niż ktoś od kilku lat funkcjonujący wewnątrz.
Legii udała się rzecz niebywała. Nawet gdy już wymodliła święto, wyczołgała sukces, to i tak nie potrafiła go odpowiednio celebrować. Kolejny raz na wierzch wyszła bylejakość. Nawet w tak podstawowej kwestii jak powitanie kogoś, na kogo czekało się od czasu, gdy jeszcze była realna szansa na awans z pierwszej fazy Ligi Konferencji.

Przeczytaj również