Legia Warszawa - polski Manchester United?

Legia Warszawa - polski Manchester United?
Longfin Media / shutterstock
Tomasz - Włodarczyk
Tomasz WłodarczykDzisiaj · 09:02
Legia Warszawa zaliczyła w październiku więcej spotkań kryzysowych z trenerem, niż punktów w lidze. W czwartek straciła swoje złote koło ratunkowe - przepustkę do Europy przez Puchar Polski. Mimo rekordowych transferów klubowi coraz bliżej do miana „polskiego Manchesteru United”.
Poprzedni sezon w Ekstraklasie był realnie przegrany przez Legię na podobnym etapie, choć po gigantycznym kryzysie w październiku jeszcze na chwilę przyszła nadzieja na happy end. Miejsce w tabeli dodatkowo pudrowała Liga Konferencji, a całą kampanię ostatecznie osłodził zdobyty Puchar Polski. Wyszło znośnie. Znowu bez mistrzostwa, ale ostateczny rachunek zysków i strat był taki, że klub chciał zatrzymać na stanowisku chodzącą, tykającą bombę - Goncalo Feio.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ta i tak zdetonowała się tuż przed podpisaniem nowego kontraktu wywołując ciekawy ciąg zdarzeń. Gdy Feio, niczym Clark Kent chowający swoją prawdziwą tożsamość za okularami, kończył prezentować się jako nowy trener Radomiaka, jego następca w Warszawie, Edward Iordanescu, szykował drużynę do meczu z Pogonią, który odpalił znicz przy Łazienkowskiej na obecnym sezonie.
Na pewno nie będzie osłody przez Puchar Polski. Mistrzostwo? Jeśli czołówka będzie punktować na dotychczasowym poziomie, już od meczu z Widzewem Legia musiałaby zdobywać 2,3 punktu na mecz. To nierealne. Trzymając się haloweenowej konwencji: zamiast cukierka wyszedł psikus.
Iordanescu znów chce się spotykać z zarządem i jeśli dobrze liczę, w ciągu dziesięciu dni będzie to trzecie takie posiedzenie w klubowych gabinetach. O dwa więcej niż punktów w lidze wywalczonych w październiku.
- Poprosiłem o spotkanie – dziś wieczorem albo najpóźniej w piątek rano. Jeśli niektóre rzeczy się nie zmienią, będziemy dalej cierpieć, a tego nie chcę. Mamy niesamowitych fanów, którzy zasługują na lepsze wyniki. Nie chcę być tą osobą, która niszczy ich nadzieje - wygłosił Rumun na późnej konferencji prasowej.
Podczas meczu z Lechem i wcześniejszych dni prowadzących do klasyku kilka razy usłyszałem od ludzi związanych z Legią: „To nie ma sensu”. Trener został, bo nie było kim go zastąpić. Jeśli najważniejsi ludzie w klubie nie widzii (myślę, że w końcu zobaczyli), że od kilkunastu dni powinni tworzyć listę dostępnych szkoleniowców, byłby to rodzaj syndromu sztokholmskiego.
Iordanescu mową i ciałem dawał do zrozumienia: „Nie chcę tu być”. Wcześniej jego myśli przelewali na papier jego rumuńscy rzecznicy, co dość szybko zostało zdiagnozowane wewnątrz klubu, ale na tym etapie to już niepotrzebne, bo trener przestał się kryć.
Przy efektownym oknie transferowym Legii trudno mi pojąć wymianę elementów i konstrukcję ataku. W klubie, którego celem, pod groźbą katastrofy, jest mistrzostwo, i który przed chwilą bił się na trzech frontach. Bił się bez mocnego sierpowego, bo Mileta Rajović, a zwłaszcza Antonio Colak, mają śmieszną moc zadawania ciosów.
Ostatni gol Colaka (cały czas zdrowy) to listopad 2024. Wcześniejsze trafienie - październik 2023. Dwa gole w dwa lata. Na poziomie Serie B. To dziś napastnik nr 2 w hierarchii, który miał dać inny profil niż rekordowy zakup ze Szwecji. Jednak nadrzędna cecha Colaka to brak goli i średnim usprawiedliwieniem jest uznanie go za transfer awaryjny po kontuzji Jean-Pierre’a Nsame. Ze zdrowym Kameruńczykiem i tak brakowałoby jeszcze jednego snajpera.
Kilka dni wcześniej lekką ręką wypchnięto z klubu, tracąc przy tym kilkaset tysięcy euro, Ilję Szkurina, który wybrał się na mecz do Krakowa jako widz, o czym poinformowano go dopiero na miejscu. Dano mu do zrozumienia, że nie pasuje do koncepcji. Pod Wawelem z trybun oglądał poważną kontuzję Nsame, by kilka dni później zostać piłkarzem GKS-u Katowice. Szkurin do Legii być może nie pasował, ale czekam, aż Colak da tyle co Białorusin (2 g./2 a. w lidze i gol w finale PP) przez trzy miesiące. Został mu tylko listopad.
W Legii znowu mocno się pali i byłoby uproszczeniem zrzucać całą winę za ten pożar na barki Iordanescu, bo zapałkami bawili się też piłkarze, pion sportowy i zarząd. Ale Rumun sam wypisuje ją sobie na czole i to kwestia czasu, wydaje się, że godzin, kiedy oficjalnie zostanie zmieniony (ma go chwilowo zastąpić Inaki Astiz). Tu fatalny timing wykazał Fredi Bobić jeszcze chwilę przed porażką z Pogonią broniący Rumuna w Kanale Sportowym.
Problem nie jest nowy. Legia od połowy dekady ciągle biega z kubłem wody i przy wielkich zasobach, z wielką marką i wielkimi kibicami coraz bardziej przypomina Manchester United. A tam na mistrzostwo czekają już 12 lat.

Przeczytaj również