Liverpool w fazie rozpadu. Coraz mocniej widać, że trzeba będzie zderzyć się ze ścianą
Jeśli futbol to cykle, to ten z napisem Liverpool właśnie przeżywa fazę rozpadu. Przerwa na mundial nie przyniosła magicznego przycisku “restart”. Juergen Klopp przespał moment na przebudowanie drużyny, a teraz celuje do sędziów, szukając łatwych wymówek. Ten rok będzie kluczowy dla całego klubu i niestety coraz mocniej widać, że nadchodzi zderzenie się ze ścianą.
Piękne narracje piszą się dzięki pięknym zwycięstwom, a tych ostatnio w Liverpoolu nie ma. Juergen Klopp doskonale wie, że podłoga skrzypi, skoro już teraz odejście z klubu zapowiedzieli dyrektor sportowy Julian Ward i główny analityk Ian Graham. Piękna bajka o tym, jak buduje się klub przyszłości straciła kolory i trudno dziś przewidywać, że zaraz to wróci. Mecz z Brentford był jednym z najgorszych ery Kloppa. Znowu ukazał nam zespół wyciśnięty jak cytryna, który nie jest już maszyną i który coraz mocniej pogrąża się w niepewności. Ten stan spowija cały klub. Efektem 16 punktów straty do lidera i na ten moment miejsce poza pucharami.
Można mieć dziś obawy, czy Liverpool na koniec sezonu awansuje do Ligi Mistrzów. Można pisać czarny scenariusz, że wyrzuciłoby go to z elity i docelowo nakręciło złą spiralę na przyszłość. Zwykle jest tak, że po okresie nasycenia przychodzi tąpnięcie i to jest chyba już ten moment. To nie przypadek, że amerykańscy właściciele szukają nowego kupca. Wiedzą, że lepiej już było i że to ostatni dobry czas na “cash-out”. Liverpoolowi za chwilę grozi wejście w błędne koło: brak gry w Lidze Mistrzów nie tylko osłabi jego wartość marketingową, ale też uszczupli budżet transferowy i zmniejszy konkurencyjność. Może styczeń nie jest dobrym czasem, żeby widzieć to w aż tak złych barwach, ale z drugiej strony wystarczy włączyć pierwszy lepszy mecz Liverpoolu albo spojrzeć w tabelę. Tam ewidentnie brakuje paliwa w baku.
Nie ma dziś Klopp ani jednego piłkarza, o którym mógłby powiedzieć, że gra na swoim właściwym poziomie. Może Alisson nadal potrafi bronić w sytuacjach nadzwyczajnych, ale u reszty zjazd jest widoczny. Niepokojące jest to, że trener, zamiast skupić się na błędach własnego zespołu, coraz mocniej dyskutuje o rywalu albo o sędziach, o których mówi, że rozmawianie z nimi ma taki sam sens jak krzyczenie do mikrofalówki. Po meczu z Brentford mówił, że piłkarze Thomasa Franka za mocno rozpychali się przy stałych fragmentach. Nie wspomniał jednak, że te same stałe fragmenty od dłuższego czasu są zmorą Liverpoolu i że właśnie tam najlepiej widać jak pasywną i i wypłukaną z energii drużyną stali się “The Reds”.
To nie jest już zespół grający piłkę a’la heavy metal. Nie ma tam wysokiego pressingu jak dawniej i intensywności, która zawsze stała w centrum. Liverpool ma czwarty najstarszy zespół w Premier League. Do niedawna miał więcej goli straconych niż będący w strefie spadkowej Everton, a licznik zwycięstw na wyjeździe wskazuje dwa. Co jakiś czas wypadają mu kluczowi gracze, a najnowsza kontuzja Virgila van Dijka jeszcze mocniej dorzuca do pieca, choć, ten i tak już mocno rozgrzany. Wściekłość Holendra po dwóch straconych golach w meczu z Brentford pokazuje też jego bezradność. Liverpool w ostatnich latach przyzwyczaił nas, że jest silny mentalnie i że zawsze ma nad sytuacją kontrolę. Tego już nie widać. Błąd Konate i trzeci gol dla Brentford albo rozłożenie czerwonego dywanu dla Dewsbury’ego Halla w meczu z Leicester to są rzeczy na tym poziomie niewybaczalne.
Statystyki OPTY mówią, że Liverpool w tym sezonie pozwolił rywalom na aż 51 “big chances”, czyli dogodnych sytuacji, z których przy dobrym dniu piłkarza zwykle pada bramka. To wynik dwa razy wyższy niż u pozostałych zespołów Big Six. W drugą stronę: sam Darwin Nunez zmarnował 15 takich okazji, najwięcej w lidze, co prowadzi do jeszcze innej dyskusji, co jest nie tak z Urugwajczykiem i kiedy wreszcie zacznie te sytuacje wykorzystywać. Oczywiście, jego atutem jest to, że potrafi do nich dochodzić. W Benfice też pierwszy sezon uznawany był za “flopa”. Jest piłkarzem ponadprzeciętnym, to widać, ale Liverpool na tym etapie potrzebuje jednak egzekutorów. Pewną nadzieję daje transfer Cody’ego Gakpo, ale to też nie tak, że problemem Liverpoolu są tylko niewykorzystane sytuacje.
Jest coś dziwnego w tym, że kilka dni temu Brentford mógł mieć tylko 27 procent posiadania piłki, a mimo to w pierwszej połowie oddał 8 strzałów w polu karnym Liverpoolu. Ten zespół nie jest dziś “kompaktem” jak choćby Newcastle, świetnie zorganizowane w meczu z Arsenalem. Juergen Klopp przespał latem moment, gdy mógł i powinien wzmocnić środek pola. Dzisiaj od tego środka zaczynają się największe kłopoty. Widać, że ta pozycja nie pasuje do Harveya Elliota. I że Fabinho za często przechodzi obok gry. Za każdym razem, gdy w środku brakuje Jordana Hendersona, Liverpool rdzewieje. Klopp co jakiś czas wzdycha do Jude’a Bellinghama, podobno zaczął już wykorzystywać swoje kontakty w Borussii Dortmund - tylko, czy ten Bellingham latem będzie chciał brać udział w projekcie, który się zwija? Liverpool musi być konkurencyjny w stosunku do choćby do Realu, ale z każdym miesiącem ta konkurencyjność spada.
Ten rok będzie kluczowy dla całego klubu i niestety coraz mocniej widać, że trzeba będzie zderzyć się ze ścianą.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.