Messi zdetronizowany! To on stał się najgłośniejszym nazwiskiem w Europie
PSG Inter sprało, zlało, złoiło, zmiażdżyło, ośmieszyło. Kolektywnie połknęło rywala na raz. A jednak ten finał Ligi Mistrzów pozostaje teatrem jednego aktora z kilkoma świetnymi rolami drugoplanowymi. I nic, że lepiej od przeciwników zaprezentowało się nawet Linkin Park.
Desire Doue był związany z Rennes przez całą swoją juniorską karierę. Zaczynał jako dziecko - gdy Kamil Grosicki odchodził z francuskiego klubu, to przyszły bohater Ligi Mistrzów miał 12 lat. Teraz też o wiele starszy nie jest. Jako 19-latek rzucił na kolana całą piłkarską Europę. Na najważniejszej z futbolowych scen dał popis przerastający wszystkich. Nauczał, chociaż partnerowali mu przymierzany do Złotej Piłki Ousmane Dembele i zachwycający (dziś także) Vitinha.
Nie będę udawał, że Doue przyglądałem się wcześniej z dużą uwagą. Przed starciem z Interem gościł w moim telewizorze cztery, może pięć razy. Grywał nieźle - choćby z Arsenalem - ale show kradli wtedy inni zawodnicy. W tym paradoksalnym PSG Luisa Enrique - z jednej strony doskonale współpracującym, z drugiej zaś z mocno osadzonymi indywidualnościami - trudno było przyćmić resztę. Teraz jednak, gdy okazja się nadarzyła, Doue zaserwował występ gwarantujący mu miejsce w historii futbolu.
To nie jest jeden gol, asysta, tego nie da się zrzucić na karb przypadku. Rewelacyjny skrzydłowy wypracował trzy gole w najwyższej wygranej finału w historii Ligi Mistrzów. Wyłożył piłkę Achrafowi Hakimiemu, uderzył obok rąk Yanna Sommera, miał też szczęście pod postacią rykoszetu od Federico Dimarco, ale to nic złego. Bez szczęścia nie da się zdobyć piłkarskich szczytów, tym bardziej tak trudnych, tak wyboistych. Wspiął się na ten Mount Blanc jakby to była żarnowska Diabla Góra. Finał niejednego piłkarza już przytłoczył, tymczasem na 19-latku nie zrobił największego wrażenia.
To jednak, jak mniemam, tylko pozór. W środku musiało wrzeć, musiało się kotłować. Nie da się udawać, że takie momenty nie robią wrażenia. Doue nie udawał, nie dał się porwać mechaniczności, i bardzo dobrze. Ściągnął z siebie koszulkę w porywie najpowszechniejszego gestu piłkarskiego szaleństwa. Na moment zszedł ze swojego piedestału najlepszego indywidualnego występu w dziejach Ligi Mistrzów. Żaden piłkarz wcześniej nie wykręcił takich liczb w decydującym starciu.
Inter pomógł, niewątpliwie. W defensywie był żenująco słaby. Gdy PSG raz ugryzło rywala, to ten bez walki oddał mecz. Simone Inzaghi nie trafił ze zmianami - wpuszczenie stoperów za stoperów, a wahadłowych za wahadłowych, w tym Nicoli Zalewskiego, było sztuką dla sztuki. W pomiataniu Interem przez Francuzów nie chodziło przecież aż tak o błędy pojedynczych piłkarzy, a o system, plan. Ten mediolańczyków pogrążył, bo go nie było. A już na pewno nie można było go dostrzec wobec oślepiającego błysku gwiazdorów znad Sekwany.
Inter dostał jednak już po głowie wystarczająco mocno, nie ma sensu się nad nim dłużej znęcać. Lepiej się zachwycać. Jeśli ktoś ten mecz oglądał - a skoro czyta ten tekst, to mniemam, że tak - był świadkiem czegoś wybitnego, jedynego w swoim rodzaju. Okazało się, że futbol potrafi nas jeszcze zaskoczyć. Że 19-latek wyskakuje zza pleców faworyta do Złotej Piłki i sprawia, że to nie Dembele tańczy na ustach wszystkich, ale Doue, Doue, Doue.
Szanse na taki obrót spraw były niewielkie, chociaż podopieczny Enrique miał za sobą świetny debiutancki sezon w ekipie paryżan. Przed finałem zdobył 13 bramek, zanotował 15 asyst. Liczby kapitalne, ale nieskłaniające do pokłonów. 67 minut przeciwko Interowi zmieniło perspektywę. Bo ten chłopak ma teraz więcej goli i asyst w finałach Ligi Mistrzów niż Lionel Messi.
Być może nie będziemy musieli długo czekać na nową rywalizację Messiego z Ronaldo. Być może stoi ona u naszych progów. Z jednej strony Lamine Yamal, z drugiej Doue. Pierwszy genialny, drugi Utalentowany. I to dosłownie - sprawdźcie, co oznacza jego nazwisko.