Mieli zdominować Barcelonę i podbić Europę, a walczą o utrzymanie. Fiasko chińskiego projektu

Mieli zdominować Barcelonę i podbić Europę, a walczą o utrzymanie. Fiasko chińskiego projektu
Christian Bertrand/Shutterstock
O ile w Londynie czy Madrycie walka o miejscowy prymat trwa w najlepsze, tak w stolicy Katalonii sprawa jest od dawna rozstrzygnięta. FC Barcelona stała się pięknym symbolem całego miasta, czego nie da się powiedzieć o ich derbowych rywalach. Espanyol można porównać do brzydkiego kaczątka, które po prostu nie ma szans w konfrontacji z bordowo-granatową bestią. Proces ewentualnej transformacji w pięknego łabędzia chciał rozpocząć Chen Yansheng, jednak jego projekt chyli się ku upadkowi.
Futbol na Półwyspie Iberyjskim wraca na salony, co nie jest zbyt dobrą informacją dla sympatyków barcelońskich "Papużek". W ostatnich miesiącach ich ulubieńcy dostarczali jedynie powodów do rozpaczy, a gorycz porażki stała się codziennością na Cornella El Prat. Obserwując tabelę La Liga, próżno szukać Espanyolu na czołowych miejscach. Podopieczni Abelardo zasłużyli na miano czerwonej latarni, okupując ostatnie miejsce w stawce. A to wszystko miało się ułożyć zupełnie inaczej.
Dalsza część tekstu pod wideo

Liga Mistrzów w trzy lata

W styczniu 2016 r. chiński konglomerat "Rastar Group", na czele którego stoi wspomniany Chen Yansheng, przejął stery w Espanyolu. Klub borykał się z problemami finansowymi, a za remedium na żądania fiskusa miały posłużyć zagraniczne wpływy. Nowy właściciel prędko zaznaczył, że jego rozległe plany obejmują nie tylko poprawę w kwestiach finansowych, ale i czysto sportowych.
- Espanyol już posiada bardzo dobry i konkurencyjny skład, a my chcemy tylko pomóc. Celem, który sobie wyznaczyliśmy, jest udział w Lidze Mistrzów w przeciągu maksymalnie trzech sezonów - hucznie zapowiedział biznesmen na pierwszej konferencji prasowej po sfinalizowaniu transakcji zakupu klubu.
Tak odważna deklaracja nadchodzącego progresu mogła wywołać niemałe zdziwienie, biorąc pod uwagę skromną historię "Blanquiazules". Ich największym sukcesem na arenie europejskiej było dotarcie do finału Pucharu UEFA w sezonie 2006/07. Awans do Ligi Mistrzów i to w tak krótkim odstępie czasu? Musiał wydarzyć się cud, w który usilnie wierzył jedynie złotousty właściciel.

Marka, a dobro drużyny

Aby wydobyć Espanyol z odmętów środka tabeli i wkroczyć do czołówki, Yansheng od razu zainwestował część swojego kapitału. Jeszcze w trakcie tamtejszego okna transferowego zakupiono Filipa Caicedo, a latem dołączył nowy trener, Quique Sanchez Flores. Hiszpan pracował wcześniej m.in. w Valencii, Atletico czy Benfice i to właśnie on stanął przed zadaniem poprowadzenia "Papużek" na szczyt.
Problem polegał na tym, że nawet tak doświadczony trener nie miał szans spełnić oczekiwań chińskiego inwestora. Chen Yansheng z jednej strony chciał udowodnić, że w mieście Gaudiego mogą współistnieć dwa wielkie kluby, a z drugiej nazbyt dbał o własne interesy.
- Nasza idea wiąże się z podbiciem chińskiego rynku. Chcemy by Espanyol został klubem, który pomaga w rozwoju naszej piłki. Dlatego nawiązujemy relacje z wieloma chińskimi instytucjami, akademiami, klubami - tłumaczył Mao Ye Wu, który został jednym z dyrektorów w sztabie "Pericos".
Nadmierna troska o losy rodzimego rynku nie szła w parze z dobrem Espanyolu. Wystarczy odkopać w pamięci letnie mercato sprzed dwóch lat, gdy na Cornella El Prat trafił chiński napastnik, Wu Lei. W międzyczasie sprzedano nawet ówczesnego gwiazdora i najlepszego strzelca, Gerarda Moreno. Dotychczasowy gracz Shanghai SIPG został twarzą barcelońsko-azjatyckiego projektu. Marketing kosztem boiskowej jakości.
Zainteresowanie Espanyolem na Dalekim Wschodzie z pewnością wzrosło, jednak marne to pocieszenie, patrząc na dyspozycję Wu Leia. W bieżącym sezonie zdobył on zaledwie trzy bramki w lidze. Średnio jedną co każde 350 minut. Dość powiedzieć, że więcej trafień od Chińczyka zanotował Raul de Tomas, który trafił do stolicy Katalonii… w styczniu. Perła w koronie Chena okazała się kompletnym niewypałem. Z takim "snajperem" trudno o lepsze wyniki niż 23 zdobyte bramki na przestrzeni 27 kolejek.
Głównym czynnikiem, który doprowadził Espanyol na ostatnie miejsce w lidze, jest całkowicie nierozważna polityka transferowa. Pomijając nawet zakup wątpliwej jakości rodaka, warto skupić się na graczach, których oddano lekką ręką. Chen Yansheng poświęcił uwagę pozyskiwaniu nowych nabytków, kompletnie pomijając miejscowe talenty. Do Betisu za darmo odszedł wychowanek, Pau Lopez. Po dwunastu miesiącach Andaluzyjczycy zarobili na nim ponad 20 milionów euro. Za pół darmo oddano także Joana Jordana, na którym Eibar zyskał aż 15 mln. Kolejnego adepta akademii, Rubena Duarte, sprzedano za 400 tys. euro. Dziś to jeden z najbardziej obiecujących wahadłowych w Hiszpanii.

Żonglerka trenerami

Autodestrukcyjny sposób zarządzania kadrą to nie jedyny zarzut, jaki można, a wręcz trzeba postawić chińskiemu sternikowi. Kontrowersje wzbudzają także ruchy związane z ciągłymi roszadami na ławce trenerskiej. Chen zmienia szkoleniowców jak rękawiczki. I to jednorazowe.
Po Floresie przyszedł czas na Rubiego, który jako jedyny umiał wydobyć z "Papużek" maksimum potencjału. W poprzedniej kampanii zaprowadził Espanyol na stosunkowo wysokie, siódme miejsce, ale świętowanie nie trwało zbyt długo. Tuż po ostatniej kolejce hiszpański trener ogłosił, że ustępuje ze stanowiska, co wywołało ogromny szok. Wyjaśnień takiej decyzji nie trzeba było daleko szukać. Zmiany w chińskim prawie utrudniły inwestycję w zagraniczne spółki, dobiegła końca wolna amerykanka w wydaniu azjatyckich multimiliarderów. Espanyol musiał zacząć zarabiać na siebie, zatem błyskawicznie doszło do spieniężenia Borjy Iglesiasa, Aarona Martina i Mario Hermoso. Rubi w porę opuścił tonący okręt, wybierając Betis.
Dalsze losy "Blanquiazules" przypominają prawdziwą tragikomedię. Pieczę nad okrojoną drużyną objął David Gallego, który nigdy wcześniej nie prowadził seniorskiego zespołu. Nie było mowy o żadnym szczęściu początkującego czy taryfie ulgowej. Pięć porażek w ośmiu meczach ligowych wystarczyło, aby przelała się czara goryczy. Kolejnym wyborem Yanshenga okazał się Pablo Machin. Były menedżer Girony znany jest ze swojego zamiłowania do gry w systemie z trójką stoperów i ofensywnie usposobionymi wahadłowymi. Sęk w tym, że na Cornella El Prat kadra w ogóle nie została przystosowana do preferencji 45-latka. Pięć punktów po dziesięciu kolejkach i "adios". Obecnie to Abelardo stara się jakkolwiek odmienić losy "Papużek".
Trzech różnych trenerów w trakcie jednego sezonu to gotowy przepis na degrengoladę. Zwłaszcza jeśli dodamy do tego kuriozalne decyzje pionu sportowego w kwestiach transferów. Do ostatnich jedenastu kolejek barcelończycy przystąpią z 20. lokaty, tracąc do bezpiecznego miejsca aż sześć oczek. Spokój ducha zachowuje jedynie właściciel:
- Jeśli teraz spadniemy, wrócimy za rok - odpowiadał beznamiętnie Yansheng pytany o przyszłość Espanyolu. Fani "Pericos" raczej nie mogą być ukontentowani po tego typu wypowiedzi z ust prezesa klubu. Miała być Liga Mistrzów i dołączenie do elity, a najprawdopodobniej skończy się pierwszą relegacją od ponad dwudziestu lat. Zamiast spotkań z europejską śmietanką towarzyską, wyjazdy do Fuenlabrady i Albacete. Może chociaż na zapleczu La Liga "Papużki" pokażą pazurki.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również