Młodość na ratunek. Erling Haaland i Jadon Sancho przywracają Borussii Dortmund utracony blask
W futbolu wszystko potrafi raptownie zmienić się niczym w kalejdoskopie. Wydawało się, że ten sezon w wykonaniu Borussii Dortmund, ze względu na kolosalnych rozmiarów problemy, można już spokojnie spisać na straty. Wtem, do gry wkroczył tandem, którym od kilku tygodni zachwyca się cały piłkarski świat. Norwesko-angielski duet napastników z najwyższej możliwej półki: Erling Braut Haaland i Jadon Sancho.
O monstrualnej sile obu panów przekonały się w ostatnim czasie ekipy Augsburga, FC Koeln i Unionu Berlin. Wszystkie 3 drużyny zostały odprawione z kwitkiem oraz bagażem aż pięciu bramek. Przy większości z 15 ostatnich trafień dortmundczyków swoje palce maczali właśnie niesamowici 19-latkowie.
Złe dobrego początki
Warto mieć na uwadze, że aktualnie trwająca sielanka przy Signal Iduna Park była jednak poprzedzona wydarzeniami, o których większość sympatyków BVB chciałaby najpewniej jak najszybciej zapomnieć. Pierwsze miesiące bieżącej kampanii w wykonaniu podopiecznych Luciena Favre’a przypominały raczej wędrówkę dziecka skąpanego w mgle, niż zwartą budowę projektu gotowego do walki o mistrzostwo.
Dość powiedzieć, że na przestrzeni kolejek 6-12 Borussia błąkała się między miejscami ósmym, a szóstym, tracąc punkty z niespotykaną dotąd regularnością. Dortmundczycy potrafili gubić “oczka” w starciach z takimi rywalami, jak Paderborn, Werder czy Union. Ekipie pokroju BVB wręcz nie przystoi osiągać aż tak słabych rezultatów.
Zwłaszcza, że ligowy marazm szedł w parze z niezbyt przekonującymi występami na arenie europejskiej. Po trzech spotkaniach w grupie Ligi Mistrzów, “Czarno-Żółci” mieli na koncie ledwie 4 punkty. Przyszłość Luciena Favre’a oraz całego klubu rysowała się w najciemniejszych możliwych barwach.
Ofensywna impotencja i lekcja wychowawcza
Jednym z głównych problemów trapiących Borussię w tamtym czasie była niewystarczająca obsada linii ataku. W trakcie letniego okna transferowego na Signal Iduna Park nie trafił żaden środkowy napastnik, a na dodatek pożegnano młodziutkiego Alexandra Isaka. Etatowym snajperem w zamyśle miał być Paco Alcacer, jednak Hiszpan przegapił większą część rundy jesiennej z powodu urazów.
Absencja byłego napastnika Barcelony skłoniła Favre’a do eksperymentów, które nie miały większych szans na powodzenie. W rolę “dziewiątki” musiał wcielić się Mario Gotze, zawodnik znacznie lepiej odnajdujący się będąc ustawionym nieco niżej, zwykle za plecami typowego snajpera, którym sam w żadnym wypadku nie jest. Dorobek trzech bramek 27-letniego Niemca stanowi idealne podsumowanie jakości, a raczej jej braku w przypadku ówczesnej linii ataku Borussii.
Problemy nie skończyły się zresztą wyłącznie na braku klasycznego snajpera. Ogromnego bólu głowy dostarczył także 19-letni skrzydłowy, wspomniany już Jadon Sancho. Anglik niezbyt profesjonalnie podchodził do swoich obowiązków, o czym świadczą spóźnienia na odprawy przedmeczowe lub dosyć późne powroty ze zgrupowania.
- Na boisku potrzebujemy graczy, którzy są gotowi i w pełni skoncentrowani - komentował Favre zapytany o zawieszenie wychowanka Manchesteru City.
Wydawało się, że Sancho podzieli los choćby Ousmane’a Dembele, który swoją niesubordynacją zmusił włodarzy BVB do wydania zgody na transfer. Przez wiele tygodni w mediach królował właśnie temat możliwego kierunku transferu Jadona. Usługami utalentowanego nastolatka zainteresowane były właściwie wszystkie angielskie potęgi, z Chelsea i Manchesterem United na czele.
Na szczęście tym razem władze Borussii nie pozwoliły na podporządkowanie się kaprysom 19-letniego gwiazdora. Zamiast pójść na łatwiznę i zrezygnować z usług krnąbrnego Jadona Sancho, postanowiono popracować z nim nad aspektem mentalnym. Z głowy Anglika trzeba było odsączyć nieco wody sodowej.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Po odbębnieniu krótkotrwałej banicji Anglik wystąpił w 10 spotkaniach Bundesligi, co zaowocowało, uwaga, dorobkiem 9 bramek i 7 asyst. W aż siedmiu meczach Sancho mógł się pochwalić jednocześnie trafieniem oraz finalnym podaniem. Lepszego skrzydłowego po prostu nie można sobie wymarzyć.
Norweska precyzja, angielski temperament
Fenomenalna forma Anglika nie uśpiła czujności Hansa-Joachima Watzke i spółki, którzy w styczniu musieli ruszyć na transferowe polowanie. Łowy działaczy BVB zakończyły się chyba w najlepszy możliwy sposób, ponieważ nowym napastnikiem został dobrze nam już znany Erling Haaland, za którego zapłacono zaledwie 20 milionów euro.
W przypadku wielu transferów związanych ze zmianą ligi mowa jest o konieczności aklimatyzacji, stopniowego wprowadzania się do drużyny, poznawania nowych rozgrywek etc. Norweg postanowił wszystkie te utarte frazesy wyrzucić do śmietnika, demonstrując światu, że czysto piłkarska jakość obroni się zarówno w Austrii, jak i na poziomie niemieckiej Bundesligi.
Hat-trick w debiucie, dublet ustrzelony w 20 minut przeciwko Koln, potem kolejna podwójna zdobycz w debiutanckim meczu rozpoczętym od pierwszej minuty. Haaland najzwyczajniej w świecie nie bierze jeńców.
Trudno w ogóle wyobrazić sobie lepszy duet ofensywny, niż ten złożony ze skrzydłowego, gwarantującego ostatnimi czasy minimum jednego gola i asystę, oraz snajpera, który niemal każdy strzał zamienia na bramkę. Umiejętności Haalanda i Sancho stanowią idealne dopełnienie, które może zaprowadzić BVB na sam szczyt ligi niemieckiej.
Nowe porządki
Dzięki tej dwójce sytuacja dortmundczyków uległa diametralnej poprawie. Nikt już przy Signal Iduna Park nie musi martwić się o miejsce gwarantujące udział w europejskich pucharach. Teraz cel Borussii jest jeden - przerwać 7-letnią hegemonię Bayernu.
Jeszcze w październiku nawet najzagorzalsi fani BVB zapewne nie myśleli, że będzie to możliwe, jednak obecny krajobraz w tabeli musi napawać optymizmem. Drużyna Favre’a traci do lidera z Monachium zaledwie 3 punkty, a trzeba pamiętać, że już w następnej kolejce Bayern zmierzy się z RB Lipsk, zatem nadarzy się idealna okazja do dogonienia któregoś z rywali.
Oczywiście, aby nadrobienie punktowej straty było możliwe, Borussia będzie musiała wygrać także swoje spotkanie, jednak Werder, z całym szacunkiem do ekipy z Bremy, ale nie powinien stanowić większej przeszkody.
Z tak obsadzoną linią ataku BVB nie musi już drżeć o wynik w starciach z niżej notowanymi rywalami. Erling Haaland i Jadon Sancho to gwarancja bramek, asyst, a w przyszłości także trofeów. Wszak takich trzech, jak i dwóch, to nie ma ani jednego.
Mateusz Jankowski