Na wojnie z krnąbrnym Dembele stracą wszyscy. Pojawiło się jednak światełko w tunelu

Jest ósmym najdroższym piłkarzem w historii futbolu, mistrzem świata z 2018 roku i zawodnikiem o wciąż ogromnym potencjale. Ousmane Dembele w Barcelonie kompletnie go jednak nie wykorzystuje, a obecna batalia Francuza z klubem nie jest korzystna tak naprawdę dla żadnej ze stron.
1 maja 2019 roku. Zmierzająca pewnie po kolejny mistrzowski tytuł “Duma Katalonii” grała pierwsze spotkanie półfinałowe Ligi Mistrzów z Liverpoolem. Przy blisko stu tysięcznej publiczności na Camp Nou drużyna prowadzona przez Ernesto Valverde prowadziła z “The Reds” już 3:0 po golu Luisa Suareza w pierwszej połowie i dwóch trafieniach Leo Messiego w końcówce spotkania. Sędziujący to starcie Bjoern Kuipers doliczył do regulaminowego czasu gry drugiej połowy pięć minut, ale ten czas nieco się przeciągnął. Na zegarze widniała już 97. minuta, gdy gospodarze wyprowadzili kontratak, który tak naprawdę powinien już definitywnie rozstrzygnąć losy tego dwumeczu. Tak się jednak nie stało, bo po tym, jak Leo Messi idealnie wystawił piłkę Ousmane Dembele, francuski skrzydłowy pospieszył się i zamiast postawić kropkę nad “i”, leciutko podał futbolówkę w koszyczek Alissona.
Oczywiście z perspektywy czasu nie da się stwierdzić, czy w rewanżu na rozpalonym do granic możliwości Anfield ekipa Juergena Kloppa nie wygrałaby w takiej sytuacji i 5:0. Pewne jest jednak, że jeśli nic się nie zmieni, Dembele wcale nie zostanie zapamiętany przez kibiców “Blaugrany” jako dwukrotny mistrz Hiszpanii, który w 129 meczach strzelił dla niej 31 goli i dołożył 23 asysty. Większość z nich po latach jego nazwisko będzie łączyć właśnie z tą akcją z meczu z Anglikami, w której pokazał on, że z jednej strony jest piłkarzem o niezłej szybkości i wielkim talencie, a z drugiej o wciąż sporej nonszalancji w grze i lekkomyślności.
“Nie chodzi tylko o pieniądze”
- Jestem fanem Dembele, moim zdaniem jest lepszy od Mbappe - mówił jeszcze na początku grudnia prezydent Barcelony, Joan Laporta. W podobnych tonach wypowiadał się również Xavi, kiedy objął drużynę na początku listopada. Nowy szkoleniowiec mocno wierzył w możliwości Francuza. Uważał, że to właśnie 24-latek jest w stanie zostać frontalną postacią jego projektu i choć częściowo wejść w buty Leo Messiego. Nikt w klubie nie wyobrażał sobie, że “Barca” straci kolejny diament, w dodatku taki, za który swego czasu zapłaciła Borussii Dortmund naprawdę niemałą fortunę - biorąc pod uwagę wszystkie bonusy, około 140 milionów euro.
Mijały jednak tygodnie, a w sprawie wygasającego wraz z końcem sezonu kontraktu wychowanka Rennes nie działo się nic konkretnego. Agent piłkarza, Moussa Sissoko, przyjeżdżał na kolejne spotkania do Barcelony, ale po czasie coraz mniej osób chciało z nim w ogóle wznawiać negocjacje. Nikt nie potrafił zaakceptować, że zawodnik, który w ciągu 4,5 roku w stolicy Katalonii zmagał się w sumie z 12 kontuzjami i w wyjściowym składzie pojawił się w jedynie 1/3 rozegranych w tym czasie meczów ligowych, może żądać aż takich kokosów. Media rozpisywały się bowiem o pensji w wysokości 40 milionów euro brutto oraz premii za przedłużenie umowy w wysokości kolejnych 20 milionów.
- Kiedy dyskutujemy o przedłużeniu kontraktu Ousmane’a, często mówimy o pieniądzach, a tu wszystko rozchodzi się nie tylko o nie. Chodzi też o takie codzienne zarządzanie klubem. Naprawdę ciężko nam zrozumieć, gdy na przykład zawodnika włącza się do drużyny bez treningu tuż po przebytym koronawirusie - bronił siebie i swojego klienta jeszcze kilka tygodni temu Sissoko w wywiadzie dla “L’Equipe”.
“Chcemy piłkarzy skupionych na Barcelonie”
Przedstawiciele piłkarza chyba zapomnieli jednak, że Barceloną nie rządzi już skompromitowany w oczach cules Josep Maria Bartomeu lub też nie docenili zaciętości duetu Joan Laporta - Mateu Alemany. Powracający po latach prezes oraz nowy dyrektor sportowy, którzy objęli władzę w klubie w marcu zeszłego roku, za główny cel postawili sobie posprzątanie chaosu po poprzednikach. Choć zapłacili przy tym odejściem ikony i legendy klubu, Messiego, wiedzieli, że ich rewolucja jest konieczna, by uratować Barcelonę być może nawet przed upadkiem. Dlatego również w negocjacjach z agentami Dembele byli nieugięci.
- Wygląda na to, że zawodnik nie chce kontynuować kariery w Barcelonie i nie jest w pełni oddany temu projektowi. W takiej sytuacji, Dembele oraz jego agenci zostali poinformowani o tym, by opuścił jak najszybciej klub. Chcemy mieć tu piłkarzy w pełni skupionych na Barcelonie, więc mamy nadzieję, że uda się zrealizować ten transfer jeszcze przed 31 stycznia - powiedział na nieco ponad tydzień przed zakończeniem zimowego okna transferowego na łamach klubowych mediów Alemany.
Dyrektor sportowy “Barcy” mógł wierzyć w powodzenie operacji sprzedania Francuza. Mocno interesowały i zapewne wciąż interesują się nim kluby angielskie - Chelsea, Manchester United, Tottenham czy zasilony niedawno saudyjską fortuną Newcastle. Długo w grze pozostawało też PSG, które w ostatnich dniach wydawało się kandydatem numer jeden w wyścigu o podpis Dembele jeszcze w styczniu. Ostatecznie paryżanie z tego dealu się jednak wycofali, choć nie wykluczają, że spróbują ściągnąć do siebie 27-krotnego reprezentanta “Trójkolorowych” latem.
“Skupmy się na najważniejszym”
Do tego czasu jednak francuskiego napastnika czekają naprawdę ciężkie chwile. Wraz z fiaskiem w rozmowach z potencjalnymi nowymi pracodawcami, według medialnych doniesień Barcelona zaproponowała mu bowiem dwie propozycje, obie dość drastyczne.
Pierwsza zakłada rozwiązanie kontraktu z piłkarzem już teraz, by zrzucić w ten sposób z siebie odpowiedzialność, w tym również tę finansową, za zawodnika. On sam mógłby w tym czasie natomiast na spokojnie znaleźć klub na nowy sezon. Aby tak się jednak stało, potrzebne byłoby porozumienie na linii agenci - klub, a na nie raczej nie ma co liczyć. Dembele też nie zamierza ruszać się ze stolicy Katalonii, więc włodarze “Barcy” mają inny, jeszcze bardziej ekstremalny pomysł i posadzenie go na trybunach na najbliższe pół roku, po czym “Duma Katalonii” de facto “uwolniłaby” się od niego.
- Zakazują komukolwiek wypowiadać się w moim imieniu czy też w imieniu mojego agenta, do którego mam całkowite zaufanie. Wciąż mam ważny kontrakt i jestem do dyspozycji klubu oraz mojego trenera. Nie jestem człowiekiem, który oszukuje, a tym bardziej nie dam się żadnemu szantażowi. Są negocjacje, które pozostawiam mojemu menadżerowi, to jego broszka. Moją jest futbol - chcę po prostu grać, dzielić się momentami radości wraz z kolegami z drużyny oraz fanami. Skupmy się na najważniejszym - wygrywaniu - napisał sam zawodnik w oświadczeniu zamieszczonym w poście na Instagramie.
Trudno jednak sobie w tej sytuacji wyobrazić, by wszyscy w Barcelonie wciąż chcieli jeszcze w ogóle wygrywać wraz z Dembele w składzie. Z jednej strony nie powinno dziwić, że pośrednio oskarżony przez własnego pracownika o szantaż (!) klub nie wiąże już z nim żadnej przyszłości. Z drugiej zaś, Xavi doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ze sportowego punktu widzenia pozostawienie Francuza na trybunach przez najbliższe miesiące będzie również stratą dla całego zespołu.
I chyba to właśnie trenerowi “Dumy Katalonii” udało się ostatecznie przekonać Laportę i spółkę, by nie pozostawiać Dembele na trybunach. Francuz znalazł się w kadrze na mecz z Atletico. Tyle że niesmak i tak pozostał. Skrzydłowy tak jak odchodził jako antybohater z Rennes oraz Borussii, tak i Barcelony raczej nie opuści w glorii chwały, niezależnie od tego, jak zakończy się obecny sezon.