Najdziwniejszy transfer Wisły Kraków to petarda. Złapał niesamowitą formę
Relacja Wisły Kraków z Jamesem Igbkeme przypomina trochę burzliwy związek, podczas którego obie strony co jakiś czas, raz na dłużej, innym razem na krócej, rozchodzą się w swoje strony. Gdy jednak wracają do siebie, tworzą naprawdę szczęśliwą parę. Ten ostatni okres trwa właśnie teraz.
Igbkeme pierwszy raz zawitał na Reymonta w lutym 2023 roku. Wisła po kiepskiej jesieni nadrabiała wtedy ligowe straty w swoim premierowym sezonie na zapleczu Ekstraklasy, a Nigeryjczyk miał pomóc jej w wywalczeniu upragnionego awansu. Szybko pokazał, że posiada naprawdę spory potencjał. Gdy wstał akurat odpowiednią nogą, potrafił królować w środku pola. Wówczas jednak na dobre nie ustabilizował jeszcze formy. Pamiętamy mecze, gdy brakowało mu koncentracji, od czasu do czasu notował łatwe i bolesne w skutkach straty.
Kiedy po sezonie, który ostatecznie zakończył się fiaskiem w walce o powrót do elity, Wisła ogłosiła rozstanie, dominowały raczej głosy na zasadzie “trochę szkoda, bo dobry, ale też chimeryczny”. Igbkeme na moment wrócił do Saragossy, z której był wypożyczony, a ta niedługo później definitywnie oddała go Ponferradinie, czyli hiszpańskiemu trzecioligowcowi. Wydawało się, że drogi Nigeryjczyka z Krakowem już raczej się nie zejdą.
Powrót numer jeden
Latem 2024 roku temat jednak ożył. “Biała Gwiazda” była akurat po wyjątkowo słodko-gorzkim sezonie. Z jednej strony sensacyjnie wygrała Puchar Polski, z drugiej kompletnie zawiodła w lidze, zajmując dopiero 10. miejsce. Jedno było wtedy jasne - drużyna potrzebuje wzmocnień. Najlepiej piłkarzy, którzy znają już pierwszoligowe lub przynajmniej polskie realia.
Igbekeme wpisywał się w ten nurt. Przyszedł co prawda już w trakcie sezonu, ominął kilka pierwszych kolejek i całą europejską przygodę, ale gdy w ósmej serii gier wskoczył do składu, w zasadzie zabetonował miejsce w jedenastce. Wystarczyło kilka tygodni, by solidnie się rozkręcił i rozegrał parę koncertowych spotkań. Do głowy od razu przychodzą mecze z Odrą Opole i Bruk-Bet Termalicą Nieciecza. W tym pierwszym zaliczył dwie asysty, w drugim fenomenalnie wyglądał na tle ówczesnego lidera.
Do końca tamtego sezonu Igbkeme grał bardzo regularnie. Wypadł z gry w zasadzie tylko pod koniec rundy jesiennej, gdy dopadły go dość tajemnicze problemy kardiologiczne. Skończyło się na strachu, ale bez Nigeryjczyka “Biała Gwiazda” obniżyła loty. Poniosła pierwszą ligową porażkę od wielu tygodni (z Polonią Warszawa), zaraz potem tylko zremisowała u siebie z Miedzią Legnica.
Wiosną Igbkeme, jak w zasadzie cała Wisła, wyglądał nieźle. Kiedy jednak ekipa z Reymonta znów dała się ograć w barażach, a co za tym idzie stanęła przed koniecznością spędzenia kolejnego sezonu tylko na zapleczu Ekstraklasy, Nigeryjczyk nie palił się do tego, by pod Wawelem zostać. Przynajmniej na dotychczasowych warunkach. Ciągnęło go wyżej, a Wisła wyszła z założenia, że Igbkeme nie daje drużynie aż tak wiele, by zgadzać się na jego spore oczekiwania finansowe. Doszło więc do (kolejnego) rozstania.
Powrót numer dwa
Wtedy rozpoczęła się istna telenowela. Nigeryjczyk był blisko przenosin do Bruk-Betu, ale temat ostatecznie spalił na panewce. Powód? Obie strony miały poróżnić się w kwestii podróży zawodnika do Nigerii. Igbekeme nie trafił też do Śląska Wrocław, który interesował się nim nawet wcześniej, w trakcie sezonu, a tego lata znów według doniesień medialnych miał sondować taki ruch.
W taki oto sposób 30-latek, po romansowaniu z innymi klubami, znów zaczął przychylnie patrzeć w stronę dalszego reprezentowania Wisły. Obniżył swoje oczekiwania finansowe, w międzyczasie odrzucił nawet atrakcyjną ofertę z Turcji, co wskazuje na to, że nie patrzył wyłącznie przez pryzmat pieniędzy. A “Biała Gwiazda” nie chciała unosić się dumą i przyjęła “syna marnotrawnego” ponownie. Oficjalnie, po kilku tygodniach na bezrobociu, Igbekeme został zatem piłkarzem klubu z Reymonta.
Początkowo musiał zapracować na to, by Mariusz Jop znów mu zaufał. Nic zresztą dziwnego, wszak Nigeryjczyk ominął cały okres przygotowawczy, a Wisła nie mogła narzekać na brak opcji w środku pola. Marc Carbo, Kacper Duda, pozyskany latem Julius Ertlthaler, potem także ściągany z wielkimi nadziejami Ervin Omić. Na pozycjach “sześć” i “osiem”, gdzie może grać Igbekeme, zrobił się tłok.
Przez kilka dobrych tygodni były gracz Saragossy był głównie zmiennikiem. W tej roli spisywał się różnie. Czasami potrafił wejść i potwierdzić jakość, choćby w Pruszkowie, gdzie strzelił pięknego gola, ale nie zawsze wyglądało to aż tak kolorowo. Również wtedy, gdy w końcu dostał swoje szanse od pierwszej minuty. Na ligowym froncie premierowy występ w jedenastce zaliczył przeciwko Odrze Opole. I słusznie został zmieniony już w przerwie. Potem wystąpił w Pucharze Polski, prezentując się bardzo źle na tle czwartoligowej Odry Bytom Odrzański. O dziwo jednak to właśnie po tym meczu coś “przeskoczyło”.
Tak dobry jeszcze nie był
Prawdziwy miesiąc miodowy, bo tak można to chyba określić, Igbekeme rozpoczął pod koniec września. Najpierw jako dżoker uratował Wiśle mecz z Polonią Bytom, strzelając zwycięskiego gola. Potem po jego wejściu “Biała Gwiazda” mocno podkręciła tempo w starciu z Wieczystą, całkowicie dominując nad lokalnym rywalem w drugiej połowie. Nigeryjczyk dał wtedy jasne sygnały, że być może trzeba zaufać mu w większym wymiarze.
Pomogła też… bardzo duża obniżka formy Freda Duarte. Co prawda Portugalczyk to nie środkowy pomocnik, a skrzydłowy, ale po kapitalnym starcie sezonu tak mocno obniżył loty, że w końcu Jop posadził go na ławce. A że trener Wisły nie miał wielu sensownych opcji w postaci innych graczy biegających blisko linii bocznej, przemodelował ustawienie. Na skrzydło posłał uniwersalnego Ertlthalera, wcześniej grającego głównie na “dziesiątce”, z kolei do występujących w środku Dudy i Carbo dorzucił właśnie Igbekeme.
To był strzał w dziesiątkę.
W czterech ostatnich meczach ligowych Nigeryjczyk grał w zasadzie od deski do deski. Tylko raz zszedł z murawy w 86. minucie. I trzeba przyznać, że wygląda tak, jak w koszulce Wisły jeszcze nie wyglądał. Odbiera, rozgrywa, napędza akcje, praktycznie nie traci piłek pod presją. W starciu z Puszczą Niepołomice dorzucił trzeciego gola w sezonie. Kiedyś swoje strzały posyłał głównie “Panu Bogu w okno”. Ostatnio potrafią one sprawiać bramkarzom już znacznie więcej problemów. Gdyby koledzy Igbekeme mieli lepiej nastawione celowniki, w dorobku zgromadziłby on też cenne asysty. Idealny przykład to sytuacja z ostatniej niedzieli, gdy sam na sam po kapitalnym podaniu Nigeryjczyka wyszedł Duarte, trafiając jednak w słupek.
Dziś nikt nie wyobraża już sobie składu Wisły bez Igbekeme. Pytanie jedynie, jak długo Nigeryjczyk będzie w stanie utrzymać aż tak wysoką dyspozycję.