Najgorszy Liverpool od lat. Co za słowa Kloppa! Nadchodzi rewolucja?

Najgorszy Liverpool od lat. Co za słowa Kloppa! Nadchodzi rewolucja?
Li Ying / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan PiekutowskiDzisiaj · 10:30
Liverpool przegrał czwarty mecz z rzędu, co przydarzyło mu się pierwszy raz od 2014 roku. Liderzy - na czele z Virgilem van Dijkiem, ale przede wszystkim Arne Slotem - zaczynają nie trzymać ciśnienia. Liverpool ma kłopot, ale czy ma sposób, jak z niego wyjść?
Do tej pory Arne Slot nie znajdował się jeszcze w tak kryzysowej sytuacji. Jego kadencje w AZ, Feyenoordzie i dotychczasowa przygoda w Liverpoolu były sielankami. Holender nigdy nie przegrał trzech meczów z rzędu. Raz, jeszcze w Rotterdamie, miał serię czterech meczów bez zwycięstwa, ale powetował ją sobie serią trzech kolejnych ligowych triumfów z bilansem bramkowym 17:3. Teraz w podobne odkupienie trudno uwierzyć.
Dalsza część tekstu pod wideo
Nie tylko dlatego, że jego Liverpoolowi przyjdzie mierzyć się ze znacznie trudniejszymi rywalami niż Feyenoordowi - już nie Almere City, Utrechtem i Heerenveen, a Brentfordem, Aston Villą i Manchesterem City - ale przede wszystkim ze względu na inną naturę problemów. Rywale ewidentnie znaleźli na "The Reds" sposób, natomiast szkoleniowiec nie potrafi odwrócić sytuacji. Na konferencjach zaczyna wygadywać coraz większe głupstwa, a poszczególni liderzy zawodzą. To próba rozległa, obejmująca tak kwestie taktyczne, jak i charakter. Ten zaś został podłamany.

Tak źle nie było od lat

Od 2014 roku Liverpool nie przegrał czterech meczów z rzędu. Wydawało się, że do tej nieprzyjemnej serii już nie wróci, ale w minioną niedzielę poległ z Manchesterem United (1:2) i to na własnym boisku. Było to wielokrotnie rozczarowujące - Slot i spółka nie wrócili na zwycięską ścieżkę, musieli uznać wyższość rywala, którego teoretycznie zdystansowali, wynikami cofnęli się do końcówki kadencji Brendana Rodgersa, zaczęto kwestionować ich mistrzowskie możliwości, a do tego dali się ograć "Czerwonym Diabłom" na Anfield pierwszy raz od 2016 roku. Całkiem dużo złych wiadomości jak na jedno 1:2.
Są one jednak bezpośrednio sprzężone z tym, co działo się wcześniej. A działo się sporo, bo wpadkę u siebie poprzedziły porażki z Chelsea, Galatasaray i Crystal Palace. Każda bolesna, każda rozczarowująca, każda wrzucająca kolejny kamyk do ogródka. Stanowiąca bowiem mocny dowód na to, że aktualni "The Reds" nie są gotowi do miana dominatora, jakiego upatrywano w nich w momencie zamknięcia letniego okienka. Że te wszystkie wielkie transfery nie przełożyły się na drużynę wielką tu i teraz. Być może wielką w przyszłości, ale żeby się o tym przekonać, potrzeba czasu. Tego zaś w angielskiej piłce zwykle nie ma.
Slot znajduje się w dziwnej sytuacji. Z jednej strony z miejsca dostarczył kapitalne wyniki. Z drugiej otrzymał środki, o jakich Juergen Klopp mógł tylko pomarzyć, czego skutkiem było absolutnie rekordowe okienko, więc oczekiwania nie utrzymały się na jednakowym poziomie, lecz wzrosły. W ocenie wielu Liverpool powinien wygrywać seryjnie, ponieważ poczynił jakościowy krok do przodu. Takim opiniom trudno się było dziwić, skoro poprzednio w ataku mieli Darwina Nuneza, a teraz Alexandra Isaka do rotacji z Hugo Ekitike. Z podobnym zadowoleniem przyjęto większość pozostałych zmian. Na dobrą sprawę jedyny ból głowy kibicom dostarczało obsadzenie prawej obrony, a ich obawy okazały się słuszne. Conor Bradley nie broni lepiej niż Trent Alexander-Arnold, a o porównywalnym wkładzie w ofensywę w ogóle nie ma mowy.
Reprezentant Irlandii Północnej nie jest przy tym największym problemem urzędujących mistrzów. To piłkarze, których sprowadzono za niesamowite pieniądze, okazują się gremialnym rozczarowaniem. Jeremie Frimpong miewa kłopoty zdrowotne, a w defensywie radzi sobie jeszcze gorzej niż wspomniany "TAA". Giorgi Mamardaszwili nie zachował czystego konta grając od pierwszej minuty. Giovanni Leoni zerwał więzadło krzyżowe. Isak nie strzelił gola poza Carabao Cup. Milos Kerkez gubi się w pojedynkach z większością rywali, taktyka Liverpoolu zupełnie nie współgra z jego umiejętnościami. Wreszcie zaś Florian Wirtz - drugi największy transfer w historii Liverpoolu - wciąż czeka na gola lub asystę, a na koncie ma dziesięć spotkań.
Być może powyższe rozliczenie wygląda na zbyt kategoryczna, ale nie wzięło się z niczego. Za każdego z tych zawodników zapłacono zbyt wiele, aby z pobłażaniem przechodzić nad ich kolejnymi kiepskimi występami. Jeśli ktoś kosztuje ponad 100 milionów, to naturalnym, że oczekujesz od niego natychmiastowego wpływu na zespól, a nie zasłaniania się trzeciorzędnymi statystykami, jak to miało miejsce w wypadku Wirtza, którego chwalono za to, że dużo biega. Liverpool klubem jest zbyt mocnym i rywalizuje ze stanowczo zbyt mocnymi zespołami, aby długo czekać na efekty przebudowy.
W Premier League musisz potrafić udanie operować na otwartym sercu, w przeciwnym razie konkurencja ci ucieka. Dość powiedzieć, że teraz "The Reds" są według Opta już nie pierwszą, lecz trzecią siłą w wyścigu po tytuł. 54,5% przyznano Arsenalowi, 17,3% Manchesterowi City, natomiast 17,2% Liverpoolowi. To alarmujące wyliczenia, nawet jeśli podejdziemy do nich ze sporym dystansem.

Z szablami na czołgi

Już w poprzednim sezonie Liverpool grał zbyt ofensywnie. Wtedy jednak miał na tyle szczęścia i umiejętności, że potrafił się wyratować - wygrał lub zremisował dziewięć z 15 meczów, w których stracił co najmniej dwa gole. W bieżących rozgrywkach bilans jest niezaskakująco słabszy - trzy zwycięstwa w sześciu takich spotkaniach. Różnica niewielka, ale dotychczasowa postawa "The Reds" nie pokazuje, aby tendencję udało się szybko odwrócić. Porównanie powinno coraz mocniej działać na niekorzyść Slota, dość bowiem powiedzieć, że w poprzednim sezonie Liverpool dobił do sześciu meczów z co najmniej dwoma straconymi golami w 25 spotkań, a teraz w... 11.
Trudno nie winić za to taktyki przyjętej przez holenderski sztab szkoleniowy. Ekipa z Anfield jeszcze mocniej postawiła na atak, wszak duet Frimpong/Kerkez chętniej prze do przodu niż Alexander-Arnold/Robertson. Zmiany nastąpiły również w drugiej linii, czyniąc z Ryana Gravenbercha jedynego naturalnie defensywnie usposobionego pomocnika. Takie podejście może się sprawdzić w EA FC, ale nie w rzeczywistości. W niej bowiem "The Reds" są zdecydowanie za łatwym celem.
Strata piłki na samym początku starcia z United doprowadziła do kontry rywali trzech na sześciu, ale szybko zmieniła się w trzech na trzech z powodu opieszałości pomocników. Ponadto, gdy Amad Diallo podał piłkę w pole karne, znajdowali się w nim tylko Bryan Mbeumo i Ibrahima Konate. Nieco wolniejszy Virgil van Dijk (a to właśnie Holender powinien mieć baczenie na Mbeumo) został w tyle, dzięki czemu skrzydłowy pokonał Mamardaszwiliego. Nie pierwszy raz w tym sezonie zawodnicy Liverpoolu pokazali, że przyjęta taktyka im nie odpowiada. Jednocześnie można zapytać: jaka właściwie taktyka? Po starcie bieżącego sezonu nie wiadomo, jak "The Reds" chcą grać. Przypominają plac zabaw, pełen wesoło i nieskładnie porozrzucanych bohaterów z różnych uniwersów.
Jeszcze więcej wątpliwości nastręczają stałe fragmenty gry obrońców tytułu. Z wyliczeń The Athletic wynika, że w Premier League 2025/26 Liverpool wykorzystał jeden rzut wolny lub rzut karny, co w przeliczeniu na 57 prób daje mu dopiero 17. miejsce w lidze. Jeśli zaś chodzi o obronę stałych fragmentów to jest... gorzej. "The Reds" stracili pięć bramek po 70 próbach rywali, gorszy przelicznik mają jedynie Nottingham Forest, West Ham United oraz Leeds United. Mało ekskluzywne towarzystwo, ale nieprzypadkowe. Znów warto spojrzeć na potyczkę z "Czerwonymi Diabłami" i gola strzelonego przez Harry'ego Maugire'a - gdyby Anglik nie doszedł do piłki, to nie musiałby się szczególnie martwić. Tuż za jego plecami znajdowali się również niekryci Matthijs de Ligt oraz Patrick Dorgu. Tak nie broni drużyna poważnie myśląca o drugim mistrzostwie z rzędu.
Podobnie można podejść do kwestii punktowania. W tabeli widzimy cztery oczka straty do liderującego Arsenalu. To da się pewnie odrobić. Ale nieco bardziej szczegółowe statystyki, które mogą znaleźć swoje przełożenie na dalszą część sezonu, są dla Liverpoolu mniej korzystne. Według Footy Stats "The Reds" powinni mieć raptem 13 "oczek" i plasować się na szóstej pozycji ze stratą siedmiu punktów do liderującej Chelsea. Swoją lepszą lokatę w normalnej tabeli podopieczni Slota zawdzięczają choćby szalonym końcówkom z Burnley i Bournemouth. Gdyby odjąć punkty zdobyte po golach w doliczonym czasie gry, Liverpool miabły dobytek szczuplejszy o cztery "oczka".

Słowa, słowa, słowa

Wobec rozczarowującej prezencji nowych zawodników, braku pomysłu Slota i obniżki dyspozycji dotychczasowych liderów z Salahem oraz Van Dijkiem na czele, tym trudniej przejść obojętnie wobec tego, że w Liverpoolu wiele dzieje się na boisku, ale też w sferze medialnej. Wypowiedzi osób z klubu nie pozostawiają najlepszego wrażenia. Rozczarowuje między innymi Van Dijk - Holender, krytykowany za swoje podejście także przez Marco van Bastena, udzielił prawdopodobnie najbardziej niewygodnego wywiadu.
- Mówiłem wielokrotnie, że ten sezon będzie dla nas bardzo trudny. Nie tylko ze względu na to, co dzieje się na boisku, ale też ze względu na to, co stało się poza nim - rzucił kapitan, niebezpośrednio nawiązując do tragicznej śmierci Diogo Joty. Powiedział to zaraz po klęsce z Chelsea (1:2), więc jego słowa zostały automatycznie odebrane jako szokujące więc szukanie usprawiedliwienia dla fatalnej postawy zespołu, ale i samego siebie, bo to właśnie Van Dijk w kuriozalny sposób unikał uderzenia Moisesa Caicedo. Nikt nie zaprzeczy, że odejście Portugalczyka odcisnęło się na psychice jego kolegów z szatni, ale nigdy nie powinno stać się orężem w ich rękach.
Jeszcze dziwniej wygląda wypowiedź Slota po starciu z Manchesterem United. Holender narzekał oczywiście na to, że rywale grali nisko w obronie, a do tego posyłali długie podania. Oczywiście, bo było to podejście słuszne oraz nader skuteczne, do bólu piętnujące styl gry gospodarzy. Przede wszystkim zwrócono jednak uwagę na słowa Slota dotyczące absencji Benjamina Seski. Szkoleniowiec był bardzo zaskoczony nieobecnością tego napastnika w wyjściowym składzie rywala. Wyglądało na to, że jest przygotowany na tylko jeden wariant.
- Widzieliśmy, że Sesko grał w czterech, pięciu, sześciu ostatnich meczach, ale na mecz z nami zmienili skład. To nie pierwszy raz, kiedy nasz przeciwnik robi coś takiego - rzucił Slot, cytowany przez Daily Mirror. - Teraz go nie ma, więc zobaczymy, czego możemy się spodziewać - miał powiedzieć według The Athletic. Chociaż drugi z cytatów jest łagodniejszy, to wciąż nie świadczy zbyt dobrze o trenerze. Poświęcanie takiej uwagi zmianie w składzie "Czerwonych Diabłów" jest najlepszym dowodem na liche przeczytanie taktycznych możliwości rywala.
Wszystko to zbiegło się w czasie z publikacja głośnego wywiadu z udziałem Kloppa. Niemiec wziął udział w podcaście Stevena Bartletta i przyznał, że jego powrót do Liverpoolu wchodzi w grę. Dla Slota, którego przecież sam Niemiec przed tysiącami fanów ochrzcił na swojego następcę, takie słowa są dodatkowym ciosem. Bo chociaż pod względem mistrzostw już zrównał się ze swoim poprzednikiem, to musi minąć jeszcze mnóstwo czasu, aby doczekał się podobnego statusu legendy. To Klopp jest i pozostanie ukochanym ojcem-założycielem. Dla wielu jest zaś uosobieniem zbawienia, jeśli kryzys zajrzy w oczy jeszcze głębiej.
- W poprzednim sezonie Slot wydobył to, co najlepsze z tego zespołu. Byłem z tego powodu naprawdę szczęśliwy. (...) Żeby zostać mistrzem, potrzebujesz nie tylko wydatków, ale też szczęścia, bo rywale nie śpią. (...) Czy mój powrót jest możliwy? Tak. Kocham, to co robię obecnie. Nie tęsknię za szatnią, za trenowaniem, ale co będzie za kilka lat? Nie wiem. Dzięki bogu nie muszę teraz decydować, czy chcę wrócić do trenowania. Zobaczę, co przyniesie przyszłość - stwierdził Klopp. I już chyba na zawsze zapewnił sobie miejsce we wszelakich zestawieniach typów na nowego trenera Liverpoolu.

Przeczytaj również