Kluby Premier League i ich problemy z transferami. Nieprofesjonalny skauting, "ściana nie do przebicia"

Kluby Premier League i ich problemy z transferami. Nieprofesjonalny skauting, "ściana nie do przebicia"
charnsitr/shutterstock.com
Największa liga świata. Zawrotne kontrakty telewizyjne, rekordowe transfery, najlepsi piłkarze i trenerzy, rozbudowane sztaby szkoleniowe i analityczne. Najwyższy stopień profesjonalizmu na każdym kroku, mogłoby się wydawać. Skoro jest tak dobrze, dlaczego jednak nadal jest tak źle? W wielu klubach na poziomie Premier League nadal dominują bowiem utarte schematy działań na polu rekrutacji zawodników.
- W Premier League nie ma miejsca na rozwój dla młodych zawodników zza granicy - powiedział nam anonimowo pracownik działu skautingu w jednym z klubów angielskiej ekstraklasy. - Muszą być gotowi.
Dalsza część tekstu pod wideo

Brylant

- Jakim cudem nie wziął go żaden klub z Premier League? - zapytał kilka tygodni temu na Twitterze dziennikarz “Canal+Sport”, Tomasz Ćwiąkała. W swoim debiutanckim sezonie na boiskach Bundesligi 22-letni Marcus Thuram zdążył zdobyć już 10 bramek dla drużyny walczącej o awans do rozgrywek Ligi Mistrzów. To o jedno trafienie więcej, niż francuski napastnik uzyskał w poprzednim sezonie w barwach rodzimego Guingamp. Tymczasem latem ubiegłego roku Borussia Moenchengladbach miała zapłacić za sprowadzenie do siebie Thurama “zaledwie” dziewięć milionów euro.
Pomijając na chwilę niekoniecznie, a przynajmniej nie do końca oczywistą kwestię postrzegania Premier League jako “ziemi obiecanej” dla najlepszych piłkarzy, być może rzeczywiście warto pochylić się nad tym zagadnieniem. Dlaczego młody, utalentowany Francuz, który przebojem wdarł się do niemieckiej elity, nie trafił do któregoś z klubów spoza ścisłej czołówki angielskiej ekstraklasy?
Odłóżmy też na chwilę na bok kwestie sportowe, a nawet wolę samego zawodnika. Jak to się stało, że dysponujący przecież znacznie większą siłą finansową dowolny klub Premier League dopuścił do tego, by wymknął mu się sprzed nosa taki “brylant”? Gracz, za którego wkrótce ten sam klub będzie musiał zapłacić zapewne już nie kilka, a kilkadziesiąt milionów funtów?

Nowe a stare

- To ściana ciężka do przebicia - tłumaczy nam wspomniany na wstępie skaut. - Możesz oglądać zawodnika przez dwa lata. Spełnia wszystkie kryteria, wszyscy są “na tak”, nawet trener. Nagle pojawia się znajomy agent ze swoim zawodnikiem. Nie mamy o nim żadnego raportu, ale klub i tak podpisuje z nim kontrakt, ponieważ “to dobry chłopak”.
Już 10 lat temu, kiedy Manchester City przymierzał się do sprowadzenia z Valencii Davida Silvy, w klubie przygotowano 65-stronicowe “dossier” mające na celu szybką aklimatyzację Hiszpana w nowym kraju, zespole i lidze. Osoby pracujące w specjalnie wydzielonej, klubowej komórce osobiście udały się nawet na Półwysep Iberyjski, by sprawdzić, w jakich warunkach mieszkalnych żył do tamtej pory ich wkrótce kluczowy zawodnik. Wszystko po to, żeby możliwie jak najszybciej znaleźć dla niego odpowiednie miejsce zamieszkania. I by sam piłkarz mógł od razu po zmianie barw klubowych skoncentrować się na grze. Silva jest na Wyspach do dzisiaj.
Nie każdy jest jednak Manchesterem City. W wielu klubach, nawet na poziomie Premier League oraz pomimo stopniowo rozbudowywanych i “profesjonalizowanych” struktur, nadal występują bardziej, jak to w Anglii, konserwatywne praktyki. Powstanie wieloosobowych działów skautingu wydaje się tylko dodatkiem do “tradycyjnych” metod rekrutacji zawodników - za pośrednictwem polecenia przez agenta czy bezpośredniej znajomości piłkarza przez samego menedżera/pierwszego trenera lub kogoś z jego otoczenia.
- Najlepiej widać to w ostatni dzień okienka transferowego - dodaje cytowany skaut. - Dochodzi do operacji pod tytułem “chaos”. Z nożem na gardle, bez racjonalnych opcji.

Zagraniczna nieufność

Do tego wszystkiego należy dodać mocno zakorzenioną, potwierdzoną przez “Brexit” i ciągle obecną nieufność Anglików do tego, co zagraniczne lub przynajmniej “niesprawdzone” na Wyspach. Zwłaszcza, choć nie tylko, w klubach, na czele których stoją brytyjscy menedżerowie czy działacze.
Zarówno Marcus Thuram, jak i inny, o dwa lata młodszy Francuz, który w poprzednim sezonie świetnie poczynał sobie na poziomie Ligue 2, Bryan Mbeumo, znajdowali się na wysokich miejscach list skautingowych w niejednym klubie Premier League. Skauci jedynie rekomendują jednak zawodników. Decyzje zapadają “wyżej”. A tam nierzadko brakuje przekonania. Górę biorą skądinąd oczywiste argumenty. “No bo przecież Thuram grał w ubiegłych rozgrywkach w drużynie, która spadła z francuskiej ekstraklasy”. “A sezon wcześniej strzelił tylko trzy gole”. “Niech najpierw udowodni swoją wartość w lepszym zespole”.
Nikt nie ośmielił się podjąć ryzyka i postawić na potencjał aniżeli aktualne umiejętności piłkarza. I tak Thuram wylądował w Bundeslidze, a Mbeumo w występującym na poziomie Championship Brentford. Jeszcze inny francuski napastnik, Neal Maupay, potrzebował rozegrać w tym samym klubie dwa sezony, zanim na jego transfer zdecydowało się grające w Premier League Brighton. A przecież o jego talencie wiadomo było co najmniej od końcówki 2012 roku.

Niewypał za niewypałem

Z drugiej strony, warto postawić pytanie: dlaczego kluby z angielskiej elity tak często bywają aż tak bardzo nieufne w stosunku do utalentowanych, ale jeszcze nie do końca ukształtowanych, zagranicznych graczy? Zostawmy zespoły ze ścisłej czołówki i wielkie transakcje (choć i tutaj znajdziemy wiele “solidnych” niewypałów). Skupmy się na dokonanych ubiegłego lata transferów mniej znanych piłkarzy z kontynentu, niekoniecznie za zawrotne sumy.
Okazuje się, że wręcz ciężko znaleźć jakiegokolwiek zagranicznego zawodnika, który nie miałby wielkiego nazwiska, kosztował niewiele, a równocześnie “robił różnicę” w klubie spoza “wielkiej szóstki”. Nadzieję daje sprowadzony zimą przez Aston Villę za 8,5 miliona funtów Tanzańczyk Mbwana Samatta. Można oczywiście zwrócić uwagę na raczej niezaprzeczalny fakt, że w przypadku zainteresowania dowolnym zawodnikiem przez którykolwiek spośród klubów Premier League, kwota, jaką należy uiścić za takiego gracza, automatycznie idzie w górę. To tylko potęguje jednak negatywny obraz. Joelinton, Sebastien Haller, Moise Kean, Allan Saint-Maximin ani nawet Nicolas Pepe nie zawładnęli dotychczas angielską ekstraklasą. Youri Tielemans czy Ismaila Sarr to nieliczne i trochę na siłę podawane wyjątki, które potwierdzają regułę.
A może to właśnie, wzorem Manchesteru City, nieumiejętność angielskich klubów we wsparciu szybkiej aklimatyzacji zagranicznych piłkarzy w wyraźnie odmiennym, wyspiarskim środowisku stoi na przeszkodzie do sukcesu? Zarówno poza, jak i na boisku?
- Saint-Maximin dysponuje dobrym dośrodkowaniem, kiedy występuje na prawym skrzydle - zwrócił uwagę na konkretnym przykładzie skaut, z którym mieliśmy okazję porozmawiać. - W Newcastle rzadko jednak tam grywa.

Właściwa ścieżka?

Ostatnią kwestią, jaką warto poruszyć jest to, czy dla młodego, utalentowanego zawodnika z zagranicy pierwszym wyborem rzeczywiście powinien być transfer do klubu Premier League. Zakładając, że Thuram i tak nie trafiłby do zespołu z “wielkiej szóstki”, czy przeprowadzka na przykład do Newcastle lub West Hamu okazałaby się dla niego bardziej wartościowym krokiem w karierze niż przenosiny do Moenchengladbach?
Kluby spoza czołówki angielskiej ekstraklasy w wielu meczach nie prowadzą przecież gry, a raczej nastawiają się na kontrataki. Zawodnik ofensywny nie ma aż tak wielu okazji do wykazania się. Finansowa presja utrzymania w Premier League wraz z rywalizacją o miejsce w składzie wymuszają konieczność wykorzystania każdej nadarzającej się szansy podbramkowej. W przypadku niepowodzenia, napastnik szybko ląduje na ławce rezerwowych i czeka na kolejną możliwość gry. Wtedy już naprawdę musi jednak udowodnić, na co go stać.
A może właśnie przeskok z Guingamp do Premier League faktycznie okazałby się dla Marcusa Thurama - i wielu innych, zagranicznych piłkarzy, jakich nie decydują się ostatecznie pozyskać angielskie kluby - za wysoki? A przynajmniej: Francuz mógłby na Wyspach nie rozwijać się tak harmonijnie, jak wydaje się to mieć miejsce w Niemczech? Może ścieżka z outsidera Ligue 1, przez drużynę z czołówki Bundesligi, aż po jeden z klubów angielskiej “Top Six” naprawdę ma większy sens? Choć swoją drogą, dlaczego wszyscy piłkarze na świecie mieliby mieć ochotę grać akurat w Premier League?
Wojciech Falenta

Przeczytaj również