Nenad Bjelica selekcjonerem reprezentacji Polski? To zły pomysł. "Kojarzy się z porażką"

Jedyny obcokrajowiec, który został w grze o posadę po Michale Probierzu, to Nenad Bjelica. Były trener Lecha Poznań kojarzy się z atrakcyjną grą i sukcesami w Dinamie Zagrzeb. Mówi po polsku, "zna polskie realia" i nie jest "miękki". Ale to za mało. Nie powinien obejmować reprezentacji Polski.
Nenad Bjelica musi mieć dobrych agentów. Kiedy tylko czołowy polski klub szuka nowego trenera, w "przestrzeni medialnej" pojawia się nazwisko Chorwata. Nie inaczej jest teraz, gdy Cezary Kulesza szuka nowego selekcjonera i gdy właśnie odmówił mu Maciej Skorża. Jak przekonywał TUTAJ w porannym, środowym programie na kanale Meczyki Tomasz Włodarczyk, Bjelica to jedna z kandydatur najpoważniej "suflowanych" prezesowi PZPN.
Nie wiem, kto ją sufluje, ale nie uważam, żeby był to dobry pomysł. Owszem, Nenad Bjelica pięknie mówi po polsku i regularnie pojawia się w naszym kraju. Owszem, to nadal jeden z najbardziej znanych chorwackich trenerów, przed laty mocno łączony z tamtejszą reprezentacją i zapewne nadal marzący o pracy selekcjonera. Owszem, to dwukrotny mistrz Chorwacji z Dinamem Zagrzeb, które po latach wprowadził do Ligi Mistrzów. Ale zdecydowanie więcej przy jego nazwisku jest wątpliwości, albo - jak to się dzisiaj mówi - czerwonych flag.
Kadencja niewykorzystanych szans
W latach 2016-18 Bjelica dwukrotnie stawał z Lechem Poznań na podium Ekstraklasy. Doszedł też do finału Pucharu Polski. Ale niczego nie wygrał.
- Projekt Lecha pod jego wodzą kojarzy się głównie z... porażką. A właściwie z dwiema największymi - w finale PP z Arką i w rundzie mistrzowskiej sezonu 2017/18. To była kadencja rozbudzonych nadziei i niewykorzystanych szans. Tak naprawdę dzisiaj wspomnienie po nim jest lepsze niż wtedy realnie były wyniki - mówi nam Dawid Dobrasz.
Ostrzejszy w sądach jest dziennikarz Gol24.pl Maciej Lehmann, który w artykule pt. "Sześć powodów, dlaczego Nenad Bjelica nigdy nie powinien być selekcjonerem reprezentacji Polski" pisze, m.in., że Chorwat "obiecywał zmienić styl gry, przywrócić normalność na treningach i w szatni", ale - pomimo początkowej wyraźnej poprawy wyników - "skończył tak jak jego poprzednicy. Krytykowany przez zarząd, skonfliktowany z czołowymi zawodnikami, z podzieloną szatnią, z zespołem wyglądającym tak, jakby nie miał pomysłu na grę".
- Są oczywiście ludzie, którzy w Wielkopolsce będą go wspominali z sentymentem, bo Lech odniósł kilka spektakularnych zwycięstw, ale jego na koniec jego praca musi kojarzyć się z nieudolnością, z niekompetencją, totalną przegraną. (...) Kosztował Lecha ponad 600 tysięcy euro (zarabiał 30 tysięcy miesięcznie). Do tej sumy doliczyć trzeba też koszty nieudanych transferów (większość graczy trafiła na Bułgarską z inicjatywy Bjelicy). "Kolejorz" poniósł też ogromne straty wizerunkowe. To z nim kojarzy się określenie, że Lech przewraca się metr przed metą i gen porażki ma wpisany w swoje DNA - czytamy.
Artykuł jest aż do przesady nacechowany negatywnie, ale podpunkt mówiący o tym, że "konflikty to jego specjalność" ma potwierdzenie w kolejnych miejscach pracy. Zaraz po rozstaniu z Lechem Bjelica dostał szansę w Dinamie Zagrzeb. Przez blisko dwa lata umiejętnie łączył grę w lidze z europejskimi pucharami, ale odchodził w kiepskiej atmosferze. Według klubu on i jego sztab nie chcieli się zgodzić na redukcję wynagrodzeń z powodu pandemii Covid-19.
I znów nie wyszło
Potem wrócił do Osijeku - klubu, w którym zaczynał piłkarską karierę. W pierwszym sezonie zajął drugie miejsce - najlepsze do dziś, ale potem...
- Sprzyjały mu wszelkie okoliczności natury, aby wreszcie zdobyć upragniony tytuł mistrzowski – skompletował mocną kadrę, dostał głośne transfery, za rywala miał najsłabsze Dinamo od lat. A mimo to biało-niebiescy kończą zaledwie z brązowymi medalami. W międzyczasie zepsuło się wiele, a sam trener popadł w konflikt z władzami klubu. I znów wszystko w piach, i znów nie wyszło - pisał Kacper Bagrowski na Weszło w 2022 roku w tekście pt. "Jak Nenad Bjelica znowu przegrał wszystko".
Od tamtej pory Bjelica pracował jeszcze w trzech klubach - w Trabzonsporze, Unionie Berlin i znowu w Dinamie. Nigdzie nie spędził więcej niż pół roku. Prowadził te zespoły w odpowiednio 16, 22 i 15 meczach. Ze średnią punktów kolejno 1,50, 1,09 i 1,40 pkt na mecz. Czy tak wygląda kariera szkoleniowca, który miałby wprowadzić spokój i stabilizację w polskiej kadrze na kilka ładnych lat?
Być może szybkie zwolnienia to nie wina Bjelicy? Może on robił wszystko dobrze, a chodziło o to, że kluby mu nie płaciły, prezesi się na niego uwzięli albo musiał odejść z powodów prywatnych? Nie wiemy, więc zapytajmy ludzi, którzy wiedzą. Najpierw Trabzonspor (kwiecień 2023 - październik 2023, 16 meczów, osiem zwycięstw).
Żegnany bez żalu
- Dziwna to była współpraca. Bardzo szybko kupili mu kilku Chorwatów, z którymi potem nie wiadomo było co zrobić (albo byli podatni na kontuzje, albo słabi), ale potem odpuścili zakupy mimo jeszcze kilku luk w składzie. "Zajechał" zespół w trakcie przygotowań do sezonu. Wyniki miał nawet ok, choć bardzo nierówne - potrafił świetnie zagrać z Besiktasem, a potem głupio przegrać z kimś z dołu tabeli. Bramkarz, który wcześniej był topem ligi, nagle zaczął wpuszczać wszystko, co leciało w bramkę. Szybko jak pojawiła się możliwość zatrudnienia poprzedniego trenera, to klub zaczął z nim rozmawiać za plecami Bjelicy i w ostatnich meczach wiadomo już było, że czekają tylko na jego poślizgnięcie - wspomina Filip Cieśliński, ekspert od piłki tureckiej.
W listopadzie 2023 roku były piłkarz Kaiserslautern dostał jednak atrakcyjną ofertę powrotu do Niemiec. Urs Fischer przez lata osiągał fenomenalne wyniki z Unionem Berlin, ale po awansie do Ligi Mistrzów coś w jego drużynie się straszliwie zacięło i przegrywała wszystko jak leci. Gdy przejął ją Bjelica, była na ostatnim miejscu w tabeli. Chorwat nie dotrwał jednak nawet do końca sezonu (sześć zwycięstw w 22 meczach).
- Przychodził z zadaniem utrzymania klubu w Bundeslidze i to zadanie wykonał. I to w zasadzie tyle z plusów. Zapowiadał ofensywną i atrakcyjną piłkę, ale na zapowiedziach się skończyło. Union grał po swojemu, czyli topornie i pragmatycznie, w zdecydowanej większości przypadków murując dostęp do własnej bramki w systemie z trzema lub pięcioma obrońcami. Z okresu pobytu Bjelicy w Berlinie zapamiętano chyba przede wszystkim jego przepychankę z Leroyem Sane, która nie została dobrze odebrana ani w Niemczech, ani w samym klubie i chyba też wpłynęła na jego przyszłość. Im dłużej trwała jego kadencja, tym wyniki stawały się coraz gorsze. Końcówka sezonu, kiedy było już jasne, że po sezonie drogi jego i klubu się rozjadą, była już bardzo nieudana. Z dziewięciu ostatnich meczów pod jego wodzą Union wygrał tylko jeden i do utrzymania doczłapał się siłą rozpędu. Pożegnano się z nim bez wielkiego żalu - opisuje nam Tomasz Urban, ekspert Eleven Sports, którego teksty na Meczyki.pl znajdziecie TUTAJ.
Król odszkodowań
Widać tu pewien schemat, prawda? Początkowa poprawa wyników, ale z czasem stagnacja, nerwy, szukanie winy w sędziach, konflikty z przełożonymi i odejście z poczuciem rozczarowania. Czy to w dłuższej perspektywie jak w Lechu, Dinamie i Osijeku, czy w krótszej jak w Trabzonsporze i Unionie. Jeszcze krócej 53-latek pracował w drugim podejściu do Dinama. Zajmował stanowisko zaledwie od września do grudnia zeszłego roku. Z 15 meczów wygrał pięć.
- W sumie wyniki nie były wcale takie złe, zwłaszcza patrząc na Ligę Mistrzów, gdzie Dinamo zdobyło osiem punktów, pokonało Salzburg i Slovan, zremisowało z Monaco i Celtikiem i długo miało realne szanse na fazę pucharową. Problemem był jednak liga chorwacka. Dinamo przegrało z Osijekiem i Hajdukiem, zremisowało z Rijeką i Slavenem Belupo i po rundzie jesiennej zajmowało trzecie miejsce ze stratą siedmu punktów do Rijeki i Hajduka, co zdecydowało o zwolnieniu Bjelicy - mówi nam Jakub Gierszal z profilu Piłkarskie Bałkany.
- Jeśli chodzi o styl, to stawiał na defensywną piłkę, szczególnie z mocniejszymi rywalami i preferował grę z jednym wysuniętym napastnikiem. Najczęściej był to Sandro Kulenović. Nie mógł narzekać też narzekać na pieniądze - dostał aż 1,2 miliona euro odszkodowania przy zwolnieniu (równowartość 12 miesięcznych pensji). Dinamo mogło sobie na to pozwolić za zarobki w Lidze Mistrzów, jednak sposób zarządzania finansami klubu spotkał się z krytyką kibiców (którzy, swoją drogą, przy okazji ostatnich pogłosek o przejęciu reprezentacji Polski przez Bjelicę żartowali, że od PZPN-u też dostanie niezłą kwotę w przypadku zwolnienia) - dodaje.
Losy Bjelicy w najpotężniejszym chorwackim klubie ciekawie splatały się z innymi trenerami, których zna Cezary Kulesza. Za pierwszym podejściem odzyskał mistrzostwo dla Dinama po nieudanej kadencji Iwajło Petewa - byłego trenera Jagiellonii, pierwszego obcokrajowca zatrudnionego w Jagiellonii przez Kuleszę. Z kolei, gdy został zwolniony z Dinama po raz drugi, zastąpił go Fabio Cannavaro. Włoch, z którym Kulesza rozmawiał wcześniej o stanowisku w naszej kadrze, pracował w Zagrzebiu równie krótko i ostatecznie Dinamo po siedmiu mistrzostwach z rzędu straciło tytuł na rzecz Rijeki.
Przez lata z Bjelicą w Chorwacji rywalizował Mindaugas Nikolicius. W środowym programie na naszym kanale na YouTube zapytałem byłego dyrektora sportowego Goricy i Hajduka Split, a obecnie Widzewa, o warsztat Chorwata. Odpowiedział: - Mam na jego temat swoją opinię, ale zostawię ją dla siebie.
Być może niedługo wszyscy będziemy mogli wyrobić sobie własną.