"Nie bardzo wie, jak przyjmować komplementy". Gwiazdor, który wstydził się rozmawiać. Mijał kamerę jak piorun

"Nie bardzo wie, jak przyjmować komplementy". Gwiazdor, który wstydził się rozmawiać. Mijał kamerę jak piorun
Salvio Calabrese / Sipa / PressFocus
W długich włosach. Łysy z brodą. Krótko, idealnie przystrzyżony, z nową linią włosów po przeszczepie. David Silva w każdej odmianie był fantastycznym piłkarzem. Być może będzie musiał po zerwaniu więzadeł zakończyć karierę. Nie takie schody jednak pokonywał.
Pierwsze informacje o poważnej kontuzji Silvy pojawiły się w ubiegłym tygodniu. Więcej o tym przeczytacie TUTAJ.
Dalsza część tekstu pod wideo

Początki, których nikt nie pamięta

David Silva potrzebował kilku spotkań, żeby powiedzieć fanom Manchesteru City: "hola". Czy ktoś w ogóle pamięta, że "El Mago" początkowo przegrywał rywalizację z... uwaga... Adamem Johnsonem? Grzał ławę. Jakoś nie mógł się przełamać, nie był sobą. A Johnson? Miał pierwszy skład. I gdy go stracił, to z Newcastle, dwie minuty po wejściu, zakręcił dwoma obrońcami lewą nogą i załadował po długim rogu na 2:1. Znowu usadził Davida Silvę. Po co ten hiszpański karakan, który nie nadaje się do angielskiej piłki i tylko odbija od obrońców, nie mogąc sobie znaleźć miejsca? Prawe skrzydło, lewe skrzydło, a może pozycja za napastnikiem? Ferguson to widział i przyznawał w duchu - miałem rację. A Mancini szukał miejsca na boisku. Znalazł. Fałszywy skrzydłowy, taki rozgrywający z lewej strony boiska.
Który mecz tak naprawdę naznaczył karierę Silvy? Pewnie większość wymieni ten z Old Trafford w 2011 roku. "Zszycie" Davida de Gei na 5:1, a potem ta niewyobrażalna asysta, w której podbił sobie piłkę i zagrał ikoniczną w Premier League "sznytę", ciętego woleja, który jednocześnie stał się prostopadłym podaniem do Edina Dzeko. Idealnie wymierzył pomiędzy Smallinga i Rio Ferdinanda. 6:1. Deklasacja. Kompromitacja United.
Przełomowym meczem Hiszpana dla niego samego jest jednak... wyjazd do Blackpool. Wszedł wtedy z ławki. Jednego gościa wziął na zamach w polu karnym, drugiego też, z trzeciego zrobił sobie zasłonę i... precyzyjnie strzelił po długim rogu. To dopiero! Odpowiedział Johnsonowi jeszcze lepiej. Ależ to w nim siedziało. Widać było po nim tę wściekłość, momentalnie zdjął koszulkę. Wiedział, że to jego moment. Potem już tylko rósł. Nie sposób w ogóle opisać jakiego rodzaju to piłkarz. Otrzymał od Shauna Wright-Phillipsa przydomek "Merlin". To taki czarodziej związany z legendami o królu Arturze. Gdy wydawało się, że to artysta, który musi grać elokwentnie i pięknie, to zgolił głowę na łyso i stał się rzeźnikiem w środku pola. Harował od pola karnego do pola karnego, grał ostro, agresywnie.
- Zdobyłem w życiu kilka pięknych bramek, ale moją ulubioną jest ta przeciwko Blackpool. Ten gol dodał mi pewności siebie. Zdjął ze mnie całą tę presję i od wtedy wszystko zaczęło iść dobrze i oto, gdzie dziś jesteśmy! Ten gol to mój nr 1 - mówił w kwietniu 2020 roku.

Walczący o życie synek

Wielką próbą charakteru było dla Davida Silvy krążenie pomiędzy Manchesterem a prywatnym szpitalem La Salud w Valencii. Jego syn, Mateo, walczył o życie. Manchester City wygrywał mecz za meczem, wyszarpywał punkty w końcówkach, wyrywał je z gardeł. Zwłaszcza Raheem Sterling. W grudniu 2017 r. Silva nie pojawił się na meczu z Tottenhamem. Później, po emisji dokumentu "All or nothing" wyszło na jaw, że Pep Guardiola popisał się płomienną przemową:
- Dziś musicie wygrać z jednego powodu. Musimy to zrobić dla Davida Silvy i jego dziewczyny Yessiki. On kur**sko cierpi w życiu. Kiedy wyjdziecie i będziecie się cieszyć, cieszcie się także dla niego. Jeśli wyjdziemy i będziemy cierpieć, cierpmy też za niego. Znacie sytuację. Dziś wygrywamy dla Davida Silvy, jego dziewczyny i rodziny. Czy to jasne?
Kevin De Bruyne trafił na 2:0. Jedną ręką pokazał dwa palce, drugą jeden. Nie był to bynajmniej wynik. Ironiczne komentarze dotyczyły... różnicy punktowej między klubami, która wynosiła właśnie 21. Belg grał jak wściekła osa, bo chwilę wcześniej rozjuszył go Dele Alli bandyckim faulem. Omal nie złamał mu nogi. Cud, że nic się nie stało. Piłkarze Pochettino niesamowicie kosili. Harry Kane też prawie złamał nogę Sterlingowi. Faktycznie cierpieli dla Silvy po faulach i cieszyli się dla Silvy po bramkach. Dopiero dwa tygodnie później pomocnik potwierdził, że jego synek, Mateo Silva, urodził się w 25. tygodniu i każdego dnia walczy o przetrwanie. To w ogóle jego pierwsze dziecko. Przeżywał traumę, spędził mnóstwo godzin w samolocie. Guardiola powiedział nawet, że ma gdzieś, ile Manchester City straci punktów na nieobecności Davida, bo nie ma to znaczenia.
- To było takie trudne, bo tak długo przebywał w szpitalu. Poza tym leżał w Hiszpanii, co oznaczało, że musiałem dużo podróżować i prawie w ogóle nie mogłem trenować. Nie spałem za wiele, nie jadłem. Na szczęście zespół bardzo mi pomógł. Jedyny moment, w którym mogłem o tym zapomnieć, to mecz. Chwilę po tym już zaczynałem o tym wszystkim myśleć. Tak, to naprawdę dobra, chwilowa ucieczka - opowiadał David Silva Gary'emu Linekerowi w “BBC”.
Mateo spędził w szpitalu pięć miesięcy. Tata po raz pierwszy zabrał go na mecz z Huddersfield, już w następnym sezonie. I strzelił dla niego gola. Na pamiątkę wytatuował sobie na ręce podobiznę synka z przesłaniem: "nigdy się nie poddawaj".

Cichociemny

Tyle lat w Anglii, a nie chciało mu się nawet nauczyć gadać po angielsku!? A tak naprawdę doskonale wszystkich rozumiał, znał język w stopniu komunikatywnym, tylko... wstydził się go używać. Taki typ człowieka. Wstydził się, że coś przekręci, zabraknie mu słowa, ktoś źle go zrozumie, nie wyjaśni dobrze. W szatni siedział w ciszy, stronił od wywiadów i od medialnego zaangażowania. Każdy w drużynie określał Silvę nieśmiałym. Machali na to ręką: taki już jest nasz David. Trudno go dostrzec na różnych zakulisowych filmikach tworzonych przez CityTV. Brylowali inni. On kopał piłkę na treningach. Rory Smith z "NY Post" w artykule o zawodniku dał wymowny tytuł: "Niewiele wiemy o Davidzie Silvie. Tak jednak chciał". Z dala od skandali, z jedną partnerką od 2010 roku. Smith zauważył też ciekawą rzecz. Dużo wiemy o Aguero, Toure czy Kompanym - pierwszych legendach "głośnych sąsiadów", ale zaskakująco mało wiemy o Silvie, bo w ogóle się nigdzie nie udzielał.
Pytanie dziennikarza “Guardiana” o język głośno i szyderczo wyśmiał też Micah Richards: - Człowieku, jego angielski jest świetny. Po prostu nie lubi udzielać wywiadów ani przypisywać sobie zasług. Nawet chyba nie bardzo wie, jak ma przyjmować komplementy. Kiedy ktoś z drużyny go chwali, to wzrusza ramionami.
- Pokazał, że nie trzeba być aroganckim ani mieć obsesji na punkcie samego siebie, żeby należeć do czołówki. Możesz być zwyczajnie miłym facetem. Piłkarze, zwłaszcza pod koniec mojej kariery, bardziej dbali o swój wizerunek niż o to, co działo się na boisku. Z Davidem było inaczej. Był tak bardzo skromny - kontynuował Richards.
Dziennikarze wiedzieli, że David Silva nie lubi rozmawiać. Mówili, że mija kamery jak piorun, patrzy w dół, żeby przypadkiem nikt go nie zagadał. Poznali jego charakter i przestali naciskać. Tak się przyjęło i dali mu święty spokój. Dzięki temu możemy bardziej oceniać Hiszpana tylko i wyłącznie za dokonania boiskowe. W reprezentacji rządził klan Realu i Barcelony, a on utrzymywał miejsce w składzie. Zdobył cztery mistrzostwa Anglii, dwa mistrzostwa Europy, mistrzostwo świata. Dziś wspomina się go jako pomnikowego stranieriego w Premier League, obok Thierry'ego Henry'ego, Dennisa Bergkampa, czy Edena Hazarda. Silva to taka zwinna sarenka, elegancko się poruszająca. Biłby się z Sergio Aguero i Colinem Bellem o tytuł najlepszego piłkarza w historii Manchesteru City. Nawet sam Mike Summerbee powiedział tak:
- Colin Bell był wyjątkowy, absolutnie światowej klasy. Ale w naszym zespole nie pamiętam nikogo o zdolnościach Davida. Nie mieliśmy tak dobrego rozgrywającego. Nigdy nie widziałem nikogo takiego jak on.
Dopiero "na starość" na jego temat pojawiło się coś negatywnego, co zresztą brzmi jak abstrakcja. Zabawa karnawałowa na Wyspach Kanaryjskich kosztowała go rysę na wizerunku. W awanturze z udziałem kilku osób, w tym brata i przyjaciela, miał popchnąć jakąś kobietę. Nie powinien tego robić. Impuls, działanie w obronie, sekunda. Pechowo się złożyło, że wyrżnęła orła. Miała rany na łokciach i kolanach. Zdała sobie sprawę, że zrobił to znany piłkarz, więc pobiegła się poskarżyć mediom. Silva przyznał się, żałował, nie rozdmuchiwał, nie obwiniał. Sąd wymierzył mu 1080 euro kary i 520 euro zadośćuczynienia dla kobiety. Winny? Oczywiście Pep Guardiola. On nauczył go agresywnej gry w środku pola. Powinien z łaski swojej zapłacić.

Wyspy Kanaryjskie - domowy azyl

Co jeszcze wiemy o Davidzie? Że absolutnie kocha Wyspy Kanaryjskie. Urodził się na Gran Canarii. Ten obszar stanowił dla niego medialny wyjątek. Unikał głośnych reklam, nie przyjmował lukratywnych ofert, odmawiał wywiadów. To nie jego świat. Z przyjemnością jednak promował turystykę na Wyspach Kanaryjskich. Wracał do czasów dzieciństwa. Raz do roku się trochę bardziej otwierał, mówiąc, ile ten teren dla niego znaczy i jak wokół portu Arguineguin grał w piłkę pomarańczami, które wręczała mu babcia. Poza tym niewiele ciekawego mówił. Aż do 14. roku życia związany był właśnie z Wyspami Kanaryjskimi. Miał obsesję na punkcie Michaela Laudrupa. Notował i powtarzał te zagrania, które widział u Duńczyka w telewizji.
Nie zapuszczał się daleko. Rzut beretem od miejsca urodzenia. Kilkanaście minut jazdy samochodem. Trenował w UD San Fernando i to początkowo nawet jako bramkarz. Wyobrażacie sobie? Być może przypomina wam trochę Azjatę... ma to związek z urodą jego matki, która posiada podobno japońskie korzenie, choć nigdy tego nie potwierdził. Jak to on. Rybacy na wyspie i koledzy z półamatorskiej ekipy piłkarskiej ojca nazywali go “El Chino”, czyli Chińczyk. Mentor, Vicente Miranda, widząc jego rozwój talentu, nawijał rodzicom makaron na uszy, że bankowo weźmie go Real. Trzeba tylko pojechać na testy. Pojechał z mamą i tatą. Nawet sam Del Bosque go przez kilka minut dziennie obserwował. Uznali, że jest za mały.
Nie zraził się. Valencia zaproponowała mu testy. Rodzice go wręcz tam wypychali, bo nie chciał ich opuszczać. Dla niego najlepiej było grać blisko, przy rodzinie i w trzeciej lidze. Dał się namówić na Valencię, ale musiał mierzyć się z trzy lata starszymi, silniejszymi. Nie dawał rady. Tęsknił za Wyspami Kanaryjskimi, nie umiał sobie poradzić. Płakał i rozpaczał. Dlatego ojciec dostał pracę w ochronie na stadionie Mestalla. Wtedy David miał już łatwiej. Tam zabłysnął na europejską skalę. Ferguson przyznał po latach, że nie potrzebował gracza o takiej charakterystyce, nie chciał taktycznie wkomponowywać tego rodzaju dziesiątki. Musi dziś żałować.

Zero szydery

Na koniec kariery David Silva trafił jeszcze do Realu Sociedad. Kto go znał, to wiedział, że to nie zawodnik na inne miejsce na mapie. Niedawno dopisał ostatni rozdział tej romantycznej historii, bo przedłużył kontrakt o rok. Zespół z San Sebastian zagra przecież w fazie grupowej Ligi Mistrzów. David Silva niestety tego nie zrobi. Powoli będzie schodził ze sceny. Może zechce się jakoś pożegnać wiosną, jeżeli zajdzie w ogóle taka szansa. Tutaj fragment, jak schodził ze sceny na Etihad. Ułożono mu pary butów we wszystkich miejscach, skąd posłał asysty. Podchodził i wybierał wspomnienie.
Z większości piłkarzy ciśnie się delikatną szyderę po przeszczepie włosów. Rob Holding co chwilę jest obiektem memów z największym come backiem w historii piłki, a Stephen Ireland obraził się totalnie, kiedy podobno dwóch kolegów z kadry naszło go w nocy i szarpało za nowo przeszczepioną grzywkę. Sprawdzali, czy mocno się trzyma. A on potem… uciekł. Pokrętnie się tłumaczył, między innymi uśmiercając aż trzy babcie! Wspominał też o poronieniu przez partnerkę, ale potem… ignorował powołania Trapattoniego.
David Silva miał długie włosy, łysinę, a potem przeszedł przeszczep. Respekt do jego osoby i forma sportowa sprawiły, że nikt nawet nie pomyślał, by z tego kpić. Nie sprawdziłby się w roli mema. On jest na to za dobry. Chyba, że takiego…
Pod Etihad ma swój pomnik. Davida Silvę widać, ale o nim nie słychać.

Przeczytaj również