Nie ma drużyny, piłkarze sięgnęli dna. Lider-widmo symbolem kadry. "Nic nie bierze się z przypadku"
To było żenujące. Kompromitujące. Najgorszy mecz w najnowszej historii reprezentacji Polski. Nie ma drużyny, są piłkarze z “mentalem” na dnie. A Fernando Santosowi należy współczuć. Chyba już wie, w co się wpakował.
To miał być tekst o wygranych i przegranych tego zgrupowania. Po sparingu z Niemcami nie brakowało kandydatów do obu grup. Po pierwszej połowie w Kiszyniowie wydawało się, że właściwszym tematem spokojnego artykułu przy porannej kawce będą “najwięksi wygrani”, bo tych przegranych w gruncie rzeczy zbyt wielu nie widać.
Tymczasem przegrani są wszyscy. Reprezentacja Polski kolejny raz w ostatnich miesiącach pojechała po bandzie, ale tym razem przebiła wszystkie poprzednie klęski. I te na boisku, i poza nim. Piłkarze, którzy po 45 minutach właściwie zniknęli z mołdawskiej murawy, sięgnęli dna. I trudno się dziwić, że coraz więcej osób ma tej kadry dość.
Nielubiani
Fernando Santos mówił po ostatnim gwizdku, że nie wie, co tutaj się wydarzyło. I faktycznie, jako człowiek dopiero uczący się realiów polskiej piłki i reprezentacji, mógł być zaskoczony. Nawet jeśli namiastkę tego otrzymał przeciwko Czechom, to takiej klęski raczej nie miał prawa się spodziewać. Jak zresztą my wszyscy. Ale, już na chłodno, trzeba przyznać, że te puzzle składają się w całość. Przecież nagle Piotr Zieliński, Wojciech Szczęsny czy Tomasz Kędziora nie zapomnieli, jak kopać piłkę. Błędy nie wynikały z ich kiepskich umiejętności. Po prostu na boisku w drugiej połowie pojawiło się 11 piłkarzy, o których brak w składzie apelował w marcu Mateusz Święcicki.
Ta drużyna znów udowodniła, że na ogół żadną drużyną nie jest. Że gra do pierwszego błędu, fałszywego ruchu. A gdy tylko wkradają się nerwy, schodzi z niej całe powietrze, ucieka myślenie, pojawiają się kuriozalne pomyłki. Siada “mental”, wygrywa frustracja, rządzi przypadek. Zawodnicy podają do rywali, czołowy bramkarz świata biega bez mapy po polu karnym, z przodu gracze niezłych europejskich klubów nie potrafią wykończyć akcji na pustą bramkę. Wygląda to fatalnie, skutki są bolesne, ale nic nie bierze się z przypadku.
To bowiem ciągle ta sama, zdarta płyta. Nie ma zespołu, nie ma stabilizacji. Zmieniają się selekcjonerzy - wybierani zresztą “od ściany do ściany”, zmieniają piłkarze, a kadra się zwija. Pojedyncze przebłyski niewiele tu znaczą. Kibice dostają ekipę, którą trudno lubić. Ekipę, która:
- kojarzy im się ze skokiem na państwową kasę za grę w Katarze
- po tym skoku bez wyjaśnień dla ludzi spuściła zasłonę milczenia
- przypomniała im o tej kasie kwartał później, bo jeden z kolegów przerwał ciszę i ujawnił prawdę
- zignorowała ich po powrocie z mistrzostw
- w dużej części chowa się za PR-ową papką
- na boisku nie ma stylu, ale za to też zwykle charakteru
- zamiast kapitana ma lidera-widmo
Lidera-widmo, który nie po raz pierwszy nie dźwignął roli rzekomego numeru jeden tej reprezentacji. Światowej klasy napastnik znów gra tę samą piosenkę. Z tłumaczeniami po porażkach bardziej kojarzy się wystawiany “pod strzał” Jan Bednarek. Kapitan reaguje z opóźnieniem. Albo nie reaguje wcale, albo czeka. Czasem nawet kwartał, jak po mundialu, gdy zanim doszło do jako-takich wyjaśnień i padło magiczne przepraszam, fani dostali długą ciszę, a później nieopierzonego Bena Ledermana z mikrofonem. Robert Lewandowski jest bowiem w jakiś sposób symbolem tej kadry. Tej z ostatnich kilku lat, gdy minął szał radości związany z EURO 2016. Symbolem przykrym, przytłaczającym.
Szok Santosa
Można było mówić, że po mundialu wybiło szambo, ale sportowo tutaj jest sporo do zbudowania, do ugrania, a misja Santosa zapowiada się ciekawie. Tymczasem Portugalczyk chyba zdał już sobie sprawę, w jakie bagno się wpakował. Pracuje tutaj kilka miesięcy, a już przeżył drugi, błyskawiczny nokaut. Pierwszy w Pradze, drugi w Kiszyniowie. Zakładając nawet najbardziej czarny scenariusz, chyba nie mógł się spodziewać takich ciężarów, gdy przyjmował propozycję PZPN-u. PZPN-u, którego prezes zapadł się pod ziemię gdzieś tak od 46. minuty rywalizacji w Mołdawii. Przemówił dopiero TUTAJ po kilkunastu godzinach.
Według dziennikarza Meczyki.pl Tomasza Włodarczyka szef polskiej piłki oczekuje jednak wyjaśnień od Santosa. Zobaczymy, co przyniesie spotkanie obu stron. Zwolnienia oczywiście nie ma co się spodziewać, ale kto wie, czy sam selekcjoner nie machnie ręką i nie zrezygnuje. To byłby scenariusz szokujący, jednak podświadomie dałoby się doświadczonego trenera zrozumieć. Jest on ewidentnie zaskoczony, zszokowany tym co tutaj zastał i jakich piłkarzy - nie chodzi o umiejętności - przyszło mu prowadzić. Santosowi można jedynie współczuć. Szkoda człowieka, fachowca.
- Mam wrażenie, że Fernando Santos nie spotkał się z taką grupą piłkarzy o takim podejściu mentalnym do zawodu. Był zszokowany - stwierdził Marcin Gazda w programie na kanale Meczyki.pl na YouTube. - Od jakiegoś czasu mamy do czynienia z zawodnikami, którzy boją się własnego cienia. Nie mówię, że są tchórzami, ale jako zespół mają zaprogramowane tchórzostwo. Kiedy coś wymyka się spod kontroli, to wtedy to tchórzostwo uwydatnia się razy dwa lub trzy - dodał dziennikarz "Eleven Sports".
W reprezentacji Polski sporo rzeczy wymknęło się spod kontroli. Najgorsze jest to, że nie widać perspektyw, by ten pożar ugasić. Powtórzmy raz jeszcze: ta kadra właśnie sięgnęła dna. I nie wygląda, jakby zaraz miała wrócić na powierzchnię.