Nie widzi na jedno oko, robi furorę w znanej lidze. Niewiarygodne, a jednak!
Po kilku miesiącach bez gry usłyszał od lekarza, że nie będzie mógł już wrócić do profesjonalnego futbolu. Mimo to, zacisnął zęby i pojechał na Klubowe Mistrzostwa Świata, gdzie grał na jednym boisku z Atletico Madryt czy Paris Saint-Germain. Niezależnie od tego, czy Georgi Minoungou zdoła w swojej karierze jeszcze cokolwiek osiągnąć, to stał się piłkarzem, którego ulice nie zapomną. W jego wizji boiskowej tkwi coś więcej - od ponad dwóch lat widzi bowiem tylko na jedno oko.
Niewiele może być gorszych chwil w życiu człowieka niż nagłe nieszczęście, całkowicie przekreślające dalsze plany i nadzieje na przyszłość. Los najwidoczniej nie chciał jednak, by swoje marzenia porzucił Georgi Minoungou. W 2023 r. piłkarz stracił wzrok w lewym oku w najgorszym możliwym momencie - był tuż po udanym zgrupowaniu przed sezonem, a już wkrótce miał podpisać kontrakt z pierwszą drużyną Seattle Sounders. Walącą się karierę piłkarską przekuł jednak w niesamowitą, filmową wręcz historię.
Z Afryki na stadiony
Georgi Minoungou urodził się w Batiebly, malutkiej wiosce w Wybrzeżu Kości Słoniowej. Piłka nożna była obecna w jego życiu od małego. Podobnie jak wielu młodych chłopaków z okolicznych boisk, nie zawsze miał czym grać i nieraz zamiast prawdziwej futbolówki kopał tę zrobioną z plastikowych torebek. Jako że potrafił nieco więcej od innych, to udało mu się wyrwać do europejskiego świata. W wieku 19 lat podpisał umowę z MFK Vyskov - zespołem z 20-tysięcznego miasteczka, będącym beniaminkiem drugiej ligi czeskiej. Na pewno nie jest to miejsce, gdzie łatwo się przebić, natomiast skautom, którzy przyjeżdżali na mecze rezerw Slavii i Sparty Praga (czyli klubów ze znakomicie prowadzonymi strukturami młodzieżowymi), przy okazji zdarzało się wyhaczyć jakąś perełkę z innej drużyny grającej na tym samym szczeblu.
Czy Iworyjczyk był jedną z nich? Nie wiadomo, natomiast swoimi umiejętnościami szybko potwierdził, że na zapleczu czeskiej elity długo grzać miejsca nie będzie. W marcu 2022 roku już przepakowywał się na podróż do Stanów Zjednoczonych, bowiem otrzymał szansę od drużyny Tacoma Defiance, do której trafił w ramach rocznego wypożyczenia. Jest to klub stanowiący rezerwy grającego w MLS Seattle Sounders. Plan wydawał się prosty - ograć się w lidze rezerw, wypracować sobie silną pozycję w drużynie i zawalczyć o przesunięcie do seniorów.
Wszystko szło świetnie. Minoungou zagrał bardzo dobry sezon, więc został wykupiony przez swój klub, a w styczniu 2023 roku pojechał z Seattle Sounders na przedsezonowe zgrupowanie do Hiszpanii. Patrząc na tempo jego rozwoju, występy na wielkich stadionach wydawały się być kwestią czasu. Na stole leżał już nawet profesjonalny kontrakt z pierwszą drużyną.
- Dla mnie to było spełnienie marzeń. W tamtym momencie, przed sezonem, byłem jednym z najlepszych graczy w drużynie. W końcu wróciliśmy do Stanów Zjednoczonych i po tygodniu treningów zacząłem czuć, że coś jest nie tak z moim okiem. Bolało mnie, stawało się coraz bardziej zaczerwienione, nie wiedziałem, co się dzieje. Lekarz przypuszczał, że może to alergia lub coś podobnego i wysłał mnie na badania. Tam powiedzieli mi: “Georgi, musisz przestać grać na tydzień, dwa tygodnie, zobaczymy, czy to nic poważnego”. Po kilku tygodniach moje oko całkowicie się zmieniło - opowiadał piłkarz w najnowszym wywiadzie na kanale Actu Foot Afrique.
Wtedy mniej więcej rozpoczął się koszmar.
Tajemnicza infekcja
Nie można trafić gorszego momentu na przymusową pauzę od sportu niż początek - potencjalnie - przełomowego sezonu w karierze. Z biegiem czasu Georgi zaczął się coraz bardziej niepokoić. Z dwóch tygodni zrobiły się trzy, z trzech tygodni - miesiąc, z miesiąca - dwa, a potem trzy miesiące.
- Moje oko było kompletnie czerwone, nie było widać oczodołu. Potem, co było dziwne, stało się całkowicie białe. Ogólnie wszystko było dziwne. Lekarz powiedział, że nigdy nie widział czegoś takiego w ciągu 38 lat praktyki i nie wie, co mi się stało. Przeprowadzili badania, po czym nie grałem przez dwa miesiące. Zarówno przed, jak i za moim okiem była krew, nazwali to “hyphema” - kontynuował.
- To wyglądało tak, jakby ktoś mnie uderzył, więc lekarz spytał się mnie, czy podczas presezonu lub w zeszłym roku cokolwiek trafiło mnie w oko. Odparłem, że nie, nawet w przeciągu ostatnich pięciu lat nie było takiej sytuacji. Wtedy usłyszałem, że trzeba przeprowadzić operację usunięcia krwi, która uszkadza oko i powoduje inne problemy - dodał.
Kolejne badania i zabiegi przynosiły coraz więcej wątpliwości. Przypuszczenia się mnożyły. Podejrzewano nowotwór, uraz fizyczny z dzieciństwa, różne neuroinfekcje, ale nic się nie spinało - co więcej, po operacji usunięcia krwi wykryto anomalię związaną z obumierającymi nerwami wzrokowymi. Lewe oko Minoungou stopniowo przestawało funkcjonować i nie było już żadnych szans na to, by w przyszłości znów mógł na nie widzieć.
- Byłem w szoku, ponieważ jeszcze trzy miesiące temu widziałem na to oko dobrze. Skontaktowałem się z lekarzem klubowym, który również był przygnębiony. Powiedział mi, że nie sądzi, bym jeszcze mógł grać w piłkę, bo nigdy nie widział żadnego sportowca z jednym okiem. Nie chciałem, by decydował za mnie. Zakomunikowałem jasno, że pragnę spróbować i poprosiłem o możliwość trenowania z drużyną przez tydzień. Jakby się okazało, że jest źle, to bym przestał - wyjaśnia.
Zrobił, jak postanowił. Po powrocie bardzo szybko okazało się, że potrafi grać w piłkę nawet mimo braku jednego oka. W klubie doceniono jego zaangażowanie i postanowiono dać mu szansę w drugiej drużynie. Niczym Edgar Davids, biegał po boisku z goglami ochronnymi. Zrezygnował z nich jednak dość szybko ze względu na niewygodę, zapewniając lekarzy, że jest gotów podjąć ryzyko. Do dziś powtarza, że powinien zakończyć karierę w wieku 20 lat, a każdy kolejny mecz traktuje tak, jakby miał być jego ostatnim.
W ten sposób rozegrał półtora sezonu w Tacomie Defiance, a później zadebiutował w MLS. Wszedł na cztery minuty ligowego meczu z LA Galaxy. 28 sierpnia 2024 roku spełnił swoje marzenie - udało mu się podpisać czteroletni kontrakt z pierwszą drużyną Seattle Sounders, z opcją przedłużenia o sezon. Od tego momentu nie występował już w rezerwach.
Szósty zmysł
Gdy Minoungou po raz pierwszy przyjechał do Seattle, nie miał zielonego pojęcia o taktyce. Na boisku wyróżniał się umiejętnościami skrzydłowego w stylu “streets won’t forget” - imponował przede wszystkim tym, że potrafił bawić się piłką, szukać dryblingu oraz w nieprzewidywalny sposób tworzyć sytuacje bramkowe. Po częściowej utracie wzroku był zmuszony uczyć się tego wszystkiego na nowo.
- Pierwsze dwa miesiące były najtrudniejsze. Dostosowanie się, zmiana pozycji… to wszystko było skomplikowane. Czasami robiłem dziwne podania, piłka leciała, a ja jej nie widziałem. Nie rozumiałem nic, a jak wracałem do domu po treningach, to siadałem i płakałem - mówił.
Te piekielnie trudne momenty nakręcały 22-latka jak korba. Miał ogromne wsparcie z każdej strony - matka od samego początku wierzyła w jego marzenia o karierze piłkarskiej, a trenerzy w Seattle również pomagali mu rozwinąć skrzydła. Paradoksalnie, najbardziej motywującym czynnikiem stała się właśnie nabyta niepełnosprawność, którą szybko przekształcił w swoje życiowe motto. Nic nie dawało mu bowiem większego “kopa” niż fakt, że zaczął grać lepiej od niektórych piłkarzy widzących na oba oczy. Gdy już wkraczał na wyższy poziom, mówił, że udało mu się wykształcić kolejny “zmysł”, pozwalający mu dostosować się do profesjonalnego poziomu na własny sposób.
- Może to zabrzmieć głupio, ale widzę całe boisko. Zdarza się, że nie mogę zobaczyć zbliżającego się przeciwnika, natomiast jestem w stanie wyczuć, gdzie się znajduje - tłumaczył.
Coraz więcej jasnych promyków oświetlało tę najeżoną przeszkodami drogę. Kilka miesięcy po debiucie w MLS przyszedł pierwszy gol, po pierwszym golu - coraz częstsze występy w ważnych spotkaniach. Minoungou grał pełne mecze w pucharze kraju, a w grudniu zapracował sobie na pierwszy skład w starciu o finał play-offów MLS. Mimo że jego Seattle Sounders odpadło wtedy z walki o mistrzostwo, to on sam spędził na boisku 90 minut. W 2025 roku przyszedł czas na największe wyzwanie Iworyjczyka w karierze - Klubowe Mistrzostwa Świata.
Marzenia się spełniają
Na zreformowanym przez FIFA mundialu klubów drużyna Seattle Sounders trafiła do grupy śmierci - z Paris Saint-Germain, Atletico Madryt i Botafogo. Dla Minoungou była to wielka szansa na przetarcie z europejskimi gigantami. Wiedział, że musi tam pojechać. Ostatecznie dopiął swego. I choć podczas pierwszego meczu z Botafogo nie podniósł się z ławki, to na murawie po raz pierwszy pojawił się w 79. minucie starcia drugiej kolejki z Atletico.
To, za co bez wątpienia można było pochwalić ekipę Sounders na tym turnieju, to nawiązanie walki z silniejszymi od siebie rywalami. Ilość stworzonych przez nią sytuacji w pierwszych dwóch meczach przy odrobinie większym szczęściu spokojnie mogła im dać od dwóch do czterech “oczek” w tabeli. Koniec końców przegrała wszystkie spotkania i zakończyła turniej bez punktu. Minoungou mógł się jednak czuć spełniony - po występie na KMŚ jego historię poznał cały piłkarski świat.
Przede wszystkim Iworyjczyk wystąpił przeciwko PSG, drużynie, która zaledwie dwa miesiące wcześniej triumfowała w Lidze Mistrzów. Podczas meczu stoczył kilka naprawdę imponujących pojedynków z Nuno Mendesem, a po końcowym gwizdku spotkał się z jednym ze swoich idoli oraz kandydatem do Złotej Piłki - Ousmane’em Dembele. Francuski gwiazdor nie pojawił się tego dnia na boisku, ale zaskoczył go, wręczając mu na pamiątkę swoją koszulkę.
Georgi Minoungou może służyć jako przykład dla tych, którzy nie wierzą wystarczająco w swoje marzenia. Mimo że dwa lata temu lekarze kręcili głową, słysząc o jego sportowych ambicjach, to dziś udowodnił wszystkim, że ciężką pracą można osiągnąć naprawdę wiele, nawet gdy zdaje się to niemożliwe.