Potężny kryzys niedawnej rewelacji. Bili gigantów, teraz ugrzęźli na dnie
Dwa sezony temu byli jedną z największych rewelacji w całej Europie. W pewnym momencie wydawało się, że być może to właśnie Girona przełamie hiszpański duopol i zdobędzie sensacyjne mistrzostwo. I choć Katalończycy poznali w nagrodę smak Ligi Mistrzów, ta okazała się dla nich przekleństwem, za które muszą płacić do dziś.
Sezon 2023/2024 był jednym z najbardziej zaskakujących w ostatnich latach. Girona świetnie weszła w tamte rozgrywki i do początku lutego w Primera Division przegrała tylko raz - z Realem Madryt. W sumie spędziła więcej tygodni na fotelu lidera niż Barcelona i Atletico razem wzięte. Przewodziła stawce jeszcze po 17. kolejce. I mimo że sezon ostatecznie zakończyła “tylko” na trzecim miejscu w tabeli, kibice na Estadi Montilivi i tak popadli w euforię, bo “Gironistes” po raz pierwszy w historii zakwalifikowali się do rozgrywek kontynentalnych. I to od razu do Ligi Mistrzów.
Jak się potem okazało, dla Girony tamten sukces był pucharowym pocałunkiem śmierci. Teraz, znajdując się w strefie spadkowej La Liga, klub musi odpokutować za popełnione wówczas błędy.
Zgliszcza po Lidze Mistrzów
Piękny sen Girony skończył się tak szybko, jak się zaczął. W kolejnych rozgrywkach zespół prowadzony przez Michela chciał nadal prezentować taki sam, niezwykle aktywny styl gry i starał się wycisnąć jak najwięcej ze swojej europejskiej przygody. Niestety po fantastycznym sezonie zakończonym ligowym podium z klubu odeszło kilku kluczowych zawodników. Artem Dowbyk trafił do Romy, Aleix Garcia do Bayeru Leverkusen, Savinho zasilił Manchester City, a Yan Couto i Eric Garcia powrócili do swoich macierzystych zespołów po wypożyczeniach. Z drużyny stworzonej przez Michela i dyrektora sportowego Quique Carcela pozostały zgliszcza. Klub starał się zapewnić jakościowych następców, ale gra na kilku frontach była zbyt wymagającym wyzwaniem.
- Wydaje mi się, że Liga Mistrzów trochę ich przerosła. Chcieli grać w niej na maksa. Tylko że niewiele osób w klubie miało doświadczenie w grze co trzy dni. Ani większość piłkarzy, ani też sztab trenerski nie byli do tego przyzwyczajeni. Porażki z tymi wielkimi firmami, takimi jak Liverpool czy Milan były wkalkulowane w plan. Problem, że Girona nie potrafiła też wygrać z rywalami w jej zasięgu. I że kryzys, który rozpoczął się w poprzednim sezonie, trwa tak naprawdę aż do dzisiaj - opowiada w rozmowie z nami Alex Biescas, kataloński korespondent Diario AS.
Girona na inaugurację zmagań w Lidze Mistrzów przegrała w bardzo pechowy sposób 0:1 z Paris Saint-Germain po samobójczym golu Paulo Gazzanigi w doliczonym czasie gry. Błędów nie ustrzegła się też w kolejnym meczu z Feyenoordem (2:3), w którym jej piłkarze dwukrotnie skierowali piłkę do własnej bramki. Triumf 2:0 nad Slovanem Bratysławą tchnął jeszcze nadzieję w serca kibiców “Blanquivermells”, ale to były ostatnie punkty zdobyte przez ekipę Michela w LM. Później przyszła seria pięciu kolejnych porażek i Girona fazę ligową zakończyła na dopiero 35. miejscu. W dodatku zanotowała też spory regres na arenie krajowej - z Pucharu Króla odpadła z grającym na czwartym poziomie Logrones, a w La Liga musiała do ostatnich kolejek drżeć o utrzymanie i ostatecznie zajęła w niej dopiero 16. miejsce. Co gorsza, ta tendencja podtrzymała się również w tym sezonie.
Dwa puchary i falstart
Przedsezonowe przygotowania oczywiście nie są zawsze miarodajnym prognostykiem, ale mimo to Girona latem dała nadzieję, że to może być dla niej stosunkowo spokojny sezon. Minimalne porażki z Marsylią i Napoli wstydu nie przyniosły, za to klub sięgnął po raz pierwszy w historii po Puchar Katalonii, wygrywając w finale z Espanyolem, a także pokonał Wolves w meczu o Trofeo Costa Brava. Do tego wygrał też z Olotem i Alaves. Na pewno nikt nie spodziewał się aż takiego falstartu na początku nowego sezonu. 1:3 z Rayo, aż 0:5 z Villarrealem i 0:2 z Sevillą. To był zimny prysznic dla wszystkich fanów “Gironins”, którzy na pierwszą wygraną musieli czekać aż do początku października i triumfu 2:1 nad Valencią.
- Kryzys Girony wynika w dużej mierze z dwóch powodów związanych z ruchami klubu w czasie letniego okna transferowego. Po pierwsze - wielu nowych zawodników dołączyło do zespołu zdecydowanie zbyt późno, praktycznie w ostatnich dniach sierpnia. Po drugie - w tym samym czasie, a więc już po rozpoczęciu sezonu z Montilivi odeszło kilku ważnych graczy, np. Yangel Herrera. To miało duży wpływ na zgranie zespołu i znacząco opóźniło proces adaptacji nowych zawodników. A przecież już w zeszłym sezonie Girona też raczej zawodziła - zauważa Biescas.
Wspomniany Herrera odszedł do Realu Sociedad 1 września. Miguel Gutierrez 19 sierpnia podpisał kontrakt z Napoli. Ladislav Krejci do Wolves dołączył dopiero 28 sierpnia. Michel długo mógł się łudzić, że będzie miał do dyspozycji tych piłkarzy, ale gdy ostatecznie odeszli, nie miał wiele czasu na wprowadzenie do zespołu ich następców. Spośród pozyskanych piłkarzy jedynie Hugo Rincon i Thomas Lemar dołączyli do drużyny na tyle wcześnie, aby mogli odpowiednio zaaklimatyzować się w nowym środowisku. Trener miał prawo narzekać na braki kadrowe i sposób rozegrania letniego okienka, ale koniec końców w dużej to na jego konto zapisano w dużej mierze słabszą postawę Girony w pierwszej fazie obecnego sezonu. W pewnym momencie na Montilivi zrobiło się już naprawdę gorąco.
- Gdyby Girona nie wygrała 1:0 z Deportivo Alaves, Michel rzeczywiście mógłby zostać zwolniony. Carcel mocno ufa swojemu trenerowi, ale jak sam podkreśla - to oczywiście wyniki są zawsze najważniejsze. Jeśli zespołowi przydarzyłaby się kolejna seria porażek, może dojść do zmiany na tym stanowisku i na Montilivi trafi nowy szkoleniowiec. Na razie klub jeszcze wierzy w Michela, ale ta wiara też nie jest nieskończona. Jeśli trzeba będzie dokonać roszady, władze Girony nie będą miały wyjścia. Kto mógłby go wówczas zastąpić? Nie mam pojęcia, bo przynajmniej na razie nie padło żadne nazwisko - dodaje nasz rozmówca.
Uratować się przed spiralą
50-latek, który jest szkoleniowcem Girony od 2021 roku i wprowadził ją najpierw do La Liga, a później Ligi Mistrzów, ma jeszcze mały kredyt zaufania ze strony władz klubu. W futbolu nie ma jednak ludzi nietykalnych, szczególnie jeśli w grę wchodzi walka o uniknięcie upadku. Niewykluczone, że trener Katalończyków padnie ofiarą własnego sukcesu. Ważne wygrane z Valencią i Deportivo Alaves, ostatnio wyjazdowy remis z Betisem, a także coraz lepsza postawa nowych piłkarzy, takich jak Azzedine Ounahi czy Władysław Wanat sprawiły, że póki co nastroje na Montilivi uległy lekkiej poprawie. Girona, który jeszcze niedawno była na salonach europejskiego futbolu, musi przyzwyczaić się do nowej-starej sytuacji. Im szybciej to zrobi, tym większe będą jej szanse na uniknięcie najgorszego.
- Powrót do Ligi Mistrzów przy obecnych realiach jest praktycznie niemożliwy. Klub na pewno chciałby spokojnego utrzymania się w Primera Division, ale aktualna kadra ma swoje braki, więc potrzebują czasu i spokoju. Doskonale wiemy, że z tym w futbolu bywa ciężko - szczególnie jeśli znajdujesz się tak nisko jak teraz Girona. Szanse na utrzymanie wciąż są bardzo wysokie, choć ewentualny spadek też nie byłby dla mnie jakoś bardzo zaskakujący - uważa Biescas.
Terminarz do końca roku wcale nie jest taki łatwy. Katalończyków czekają domowe spotkania z Realem Madryt i Atletico, a także wyjazdowe starcia z Realem Sociedad i Elche. Girona ostatnio zaczęła łapać odpowiedni rytm, który teraz musi utrzymać, jeśli chce pozostać w elicie. Historia Villarrealu, który po awansie do Ligi Mistrzów w sezonie 2010/2011 w kolejnych rozgrywkach spadł do Segunda Division, już się nie powtórzy. Na Montilivi wszyscy drżą tylko o to, by w tym przypadku wyrok nie był po prostu odroczony w czasie.
- Kluczowe będą spotkania, które czekają Michela i jego zespół w okresie przedświątecznym. Jeśli utrzymają passę z tych ostatnich tygodni, w których przeplatali zwycięstwa z remisami i porażkami, to powinno udać im się zebrać wystarczającą liczbę punktów. Gdyby jednak ponownie wplątali się w spiralę samych przegranych, wówczas nie mają szans się uratować. La Liga takich pass już bowiem nie wybacza - podsumowuje kataloński dziennikarz.