Niedawno ćwierćfinał Ligi Mistrzów, teraz 18. miejsce w kraju. To koniec ery
Kryzys Aston Villi pokazuje, jak trudne jest zarządzanie sukcesem i że wraz z dobrymi wynikami rośnie też budżet płac, który w pewnym momencie może rozsadzić klub od środka. Unai Emery pewnie sam nie wierzy, że jeszcze w kwietniu grał w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i ogrywał PSG na Villa Park. Dzisiaj jego zespół szoruje po dnie tabeli, ma związane ręce na rynku transferowym i właśnie stracił dyrektora Monchiego. To koniec pewnej ery w klubie, który w ostatnich trzech latach ekscytował kibiców Premier League.
Zanim Matty Cash odpalił petardę w meczu z Sunderlandem (1:1), Aston Villa była jedynym zespołem w Anglii, który do 21 września nie strzelił gola w lidze. Niektórzy wspominali, że ostatnią bramkę kibic “The Villans” widział cztery miesiące temu, a to oznacza, że w tym czasie Chris Wilder zdążył zostać zwolniony i ponownie zatrudniony w Sheffield United. Jeśli ktoś chce dowodów na to, jak szybko zasuwa świat piłki, niech popatrzy na zespół Emery’ego. Wiosną był chwalony za głęboką i jakościową kadrę. Dzisiaj o tej kadrze mówi się, że jest najstarsza w lidze (średnio 28,5 lat). Aston Villa potrzebowała 534 minut, żeby w końcu strzelić gola. Gorsze w tabeli są tylko West Ham i Wolves.
Ponure lato
Klub z Birmingham od 28 lat nie miał tak złego startu. Ostatnie trzy lata rozpieściły fanów i dały poczucie, że ten zespół będzie już tylko wspinał się po drabinie. Niemal równo rok temu Aston Villa ograła Bayern Monachium (1:0) w Lidze Mistrzów. Pod wodzą Emery’ego stała się zespołem, który jeśli złapał swój dzień, to był w stanie pokonać każdego. Do tego miał mocne struktury - Emery dostał ogromną władzę od właściciela Nassefa Sawirisa i zbudował wokół siebie hiszpański krąg zaufanych twarzy. Niestety dziś to pęka. Osławiony Monchi za duże sumy sprowadził m.in. Amadou Onanę, Iana Maatsena i Donyella Malena. Żaden z nich nie zrobił na Villa Park przełomu. Największy złoty strzał, czyli Morgan Rogers, był inicjatywą Emery’ego.
Być może ten zespół potrzebuje pewnego rozłamu, by spojrzeć na wszystko od nowa i poszukać innych perspektyw. Emery odkąd przyszedł w 2022 roku nie miał takiej zapaści, choć już w końcówce poprzedniego sezonie można było wyczuć pesymizm. Problemem Aston Villi jest to, że od dawna aż 91 procent budżetu przeznaczała na płace. Nawet w poprzednim sezonie nie bała się zainwestować w tygodniówki Marcusa Rashforda i Marco Asensio. Niestety latem ci zawodnicy i tak odeszli, a drużyna przegrała ostatni mecz sezonu na Old Trafford i nie awansowała do Ligi Mistrzów. Przegrała tę walkę różnicą bramek. Atmosfera momentalnie siadła, bo zaraz potem przyszło problematyczne lato.
Zła polityka
UEFA wprowadziła nowe regulacje, mówiące, że kluby grające w europejskich pucharach nie mogą przekraczać na płace więcej niż 70 procent budżetu. Aston Villa zapłaciła już raz karę 9,5 mln funtów, a następnie zgodziła się na “ścieżkę ustępstw”, dostosowując się do przepisów. Wspomniany wcześniej Monchi miał więc związane ręce. Kiedy inne kluby w Anglii kupowały na potęgę, on grzebał w koszu z przecenami. Ostatnio obrońca Ezri Konsa wypowiedział zdanie pt. “Przepisy zabiły Villę”. Z drużyny odszedł m.in. Jacob Ramsey, bardzo lubiany w szatni. Długo nie było żadnych impulsów transferowych. Dopiero pod koniec okna przyszedł za darmo Victor Lindelof i wypożyczeni Harvey Elliott oraz Jadon Sacho. Minie pewnie jednak trochę czasu, zanim cała trójka zaadaptuje się do trudnych wymagań Emery’ego.
Aston Villa stoi teraz na rozdrożu. Niby w ostatnich latach co jakiś czas wpuszczała nową krew, ale z drugiej strony w niedawnym meczu z Sunderlandem (1:1) w podstawowym składzie miała aż dziewięciu graczy kupionych przed 2022 rokiem. Defensywa: Emiliano Martinez, Lucas Digne, Tyrone Mings, Ezri Konsa i Matty Cash to przecież zestaw jeszcze z czasów Stevena Gerrarda, kiedy zespół pałętał się w dole tabeli. Kiedy Aston Villi szło, to czasem wymieniane było to jako atut - że Emery ma stałych liderów jak np. John McGinn (w klubie od 2018 roku). Niepostrzeżenie jednak oni wszyscy zaczęli kisić się we własnym sosie. Najważniejsi zawodnicy, jak Emiliano Martinez czy Ollie Watkins, przegapili moment, kiedy w szczycie formy mogli przejść do większych marek.
Leniwa banda
Dobrym przykładem jest też nasz wspomniany już Cash. Właśnie rozpoczął szósty sezon na Villa Park. Emery ceni go za uniwersalność i za to, jak potrafił zaadaptować się do jego wytycznych. W ostatnich latach miewał lepsze i gorsze momenty, ale kiedy nie miał kontuzji, to zwykle był pewniakiem u baskijskiego trenera. To jednak pokazuje lekki marazm drużyny, która za kadencji Emery’ego nie była w stanie stworzyć mu godnego konkurenta. Podobnie jest na innych pozycjach. W ataku ciągle przecież wszystko kręci się wokół Watkinsa. Poza tym Aston Villa i jej styl oparty na krótkich podaniach stał się zwyczajnie przewidywalny dla rywali.
- Byliśmy leniwi. Musimy walczyć w każdym pojedynku, a my odpuszczamy - pieklił się Emery po meczu z Sunderlandem (1:1). Jego drużyna zremisowała, choć grała w przewadze. Co więcej, oddała dwa razy mniej strzałów. Emery od początku widział apatię w swoim zespole. 40 sekund przed ostatnim gwizdkiem zszedł do szatni, tak jakby wiedział, że nie ma sensu dłużej na to patrzeć. Aston Villa tydzień wcześniej odpadła z Brentford w Pucharze Ligi. Lokalni dziennikarze zwracali uwagę, że podczas rzutów karnych jedna ekipa była zjednoczona i zmotywowana. Druga, czyli “The Villans, rozproszona i znudzona, tak jakby w ogóle nie zależałojej na końcowym rezultacie. Ewidentnie widzimy zespół zmęczonych twarzy, który potrzebuje odświeżenia.
Koniec cyklu
Kiedy Emery przychodził do Aston Villi, opowiadał, że motywują go tylko trofea. Wygrywał Ligę Europy cztery razy, więc doskonale wie, jak to robić. Jego sukcesem w Birmingham jest to, że zespół po 42 latach wrócił do Ligi Mistrzów. To on dał fanom spektakularne noce jak wtedy, kiedy w kwietniu wygrywali z PSG na Villa Park i byli włos od awansu. Żadna drużyna w tamtym sezonie nie zdominowała późniejszych triumfatorów Ligi Mistrzów tak, jak zrobiła to maszyna Emery’ego. Ten pęd za sukcesem sprawił jednak, że on i Monchi za bardzo skupili się na sprowadzeniu “gotowych produktów”. Nakłady finansowe szły w górę, aż w końcu przytłoczyły wszystkich dookoła. Za chwilę ten sam zespół zacznie przygodę w Lidze Europy i być może będzie to ostatnia próba baskijskiego trenera. Futbol to przecież cykle, a Villa najlepszy cykl prawdopodobnie ma już za sobą.