Nieśmiertelny LeBron dokonał niemożliwego. Ten rekord może pozostać na wieki. "Argument w walce z Jordanem"

Nieśmiertelny LeBron dokonał niemożliwego. Ten rekord może pozostać na wieki. "Argument w walce z Jordanem"
Jayne Kamin-Oncea / pressfocus
Mateusz - Jankowski
Mateusz Jankowski04 Mar · 18:30
Koszykarskie dziedzictwo LeBrona Jamesa pozostanie nieśmiertelne. Niedawno weteran przesunął kolejną granicę w NBA. 39-latek ustanawia nowe rekordy i wciąż nie ma dość.
W miniony weekend Denver Nuggets po raz ósmy z rzędu pokonali Los Angeles Lakers. Wynik starcia w Crypto.com Arena zszedł jednak na dalszy plan. Na początku drugiej kwarty LeBron James po raz nieskończony przeszedł do historii NBA. Lider “Jeziorowców” w swoim stylu zainicjował akcję, bez większego trudu minął Michaela Portera Juniora i trafił do kosza. Ta z pozoru zwykła sytuacja meczowa stanowiła ukoronowanie 21-letniej kariery w najlepszej lidze świata. “Król” osiągnął tym samym 40 tys. punktów zdobytych w sezonie regularnym. 40 000 oczek przy 28983 rzutach w 1475 meczach. Liczby te wydają się nierealne, ponieważ trudno czasami pojąć, z jak wyjątkową karierą mamy do czynienia.
Dalsza część tekstu pod wideo

Jedyny taki

- Nie wygląda na to, żeby LeBron zamierzał zwalniać, co jest przerażające. Naprawdę, kiedy spojrzysz wstecz, możesz tylko zachwycać się jego długowiecznością. Nie chodzi o same liczby, ale o to, że wciąż trzeba podziwiać jego wielkość. Znam wiele historii chłopaków, którzy kończą szkołę średnią, pojawia się szum wokół nich, jednak nie sprawdzają się. Ale LeBron jest inny - przyznał Michael Malone, trener Nuggets, cytowany przez The Athletic.
- Co powiedziałbym samemu sobie w wieku 18 lat? Nic, ponieważ już jako 18-latek miałem głowę na karku. Wszyscy chcieli, żebym zawiódł, kiedy wchodziłem do ligi. Każdy myślał, że nie ma opcji, abym mógł spełnić pokładane we mnie oczekiwania - powiedział sam zainteresowany po meczu z Denver.
LeBron James w meczu Los Angeles Lakers - Denver Nuggets
Jayne Kamin-Oncea / pressfocus
James prawdopodobnie musiał radzić sobie z największą presją, którą kiedykolwiek nałożono na debiutanta w NBA. Od czasów gry w szkole średniej zapowiadano, że musi stać się jednym z najlepszych zawodników w historii. Wszystko poniżej byłoby odbierane jako porażka. Z perspektywy czasu trzeba uznać, że gracz wychowany w Akron udźwignął ten ciężar. Mijają miesiące, lata, dekady, a on wciąż nie obniża poprzeczki, która dla większości graczy znajduje się na nieosiągalnym poziomie. On po prostu sprawia, że niemożliwe staje się realne.
Żaden inny zawodnik w dziejach NBA nie zanotował minimum 10 tys. punktów, 10 tys. asyst i 10 tys. zbiórek. Najlepsi kreatorzy w historii nigdy nie byli tak skuteczni. Z kolei topowi strzelcy ustępowali pod względem wszechstronności. Kareem Abdul-Jabbar skończył karierę z dorobkiem 5660 asyst, Kobe Bryant miał ich 6306, a Michael Jordan 5633. To oczywiście świetne liczby, ale James może je podwoić. Tylko w bieżących rozgrywkach notuje on średnio 25,3 punktu, 7,9 asyst i 7 zbiórek na mecz. Jego debiutancki sezon był pierwszy i ostatnim, w którym nie rzucał minimum 25 oczek w każdym spotkaniu. Ale to działo się jeszcze w 2003 roku. Koszykarska prehistoria.
39-latek może przez wieki pozostać na szczycie listy strzelców. Spośród 20 najskuteczniejszych zawodników w NBA jedynymi aktywnie grającymi pozostają sam LeBron i Kevin Durant. 35-letnia gwiazda Phoenix Suns ma na koncie 28392 punkty, zatem nie ma prawa zbliżyć się do wyniku Jamesa. Ktoś może pomyśleć, że w takim razie rekord mógłby pobić któryś z przedstawicieli młodego pokolenia. Luka Doncić czy Shai Gilgeous-Alexander potrafią przecież rzucać ponad 30 oczek każdego wieczoru. Sęk w tym, że trzeba byłoby to robić mecz w mecz, dzień w dzień. I to nie przez rok, ale przez 20. Na tę chwilę Doncić, Shai, a także Jayson Tatum czy Anthony Edwards są w wyższej formie. Jednak czy będą w stanie utrzymać ją do czterdziestki? Więcej niż wątpliwe.
- Przegonienie LeBrona? Jeśli mówisz o mnie, to nie ma szans, ponieważ raczej nie będę tyle grał. Oczywiście, że istnieje taka możliwość, ale to będzie naprawdę bardzo, bardzo trudne - powiedział Doncić cytowany przez ESPN.

Długowieczność

Świat nie widział dotychczas zawodnika, który przez tak długi okres utrzymywałby się na szczycie. O długowieczności LeBrona wiele mówi fakt, że zdążył on zmierzyć się z 35% zawodników, którzy kiedykolwiek występowali w NBA. Dwie dekady temu rywalizował z Darvinem Hamem, swoim obecnym szkoleniowcem. Trzech trenerów w lidze jest młodszych od gwiazdora “Jeziorowców”. W przeszłości tylko pięciu graczy spędziło tak wiele lat w najlepszej koszykarskiej lidze świata. Byli to Vince Carter, Robert Parish, Kevin Garnett, Dirk Nowitzki i Kevin Willis. Warto dodać, że cała piątka łącznie zdobyła 1230 punktów w swoich sezonach numer 21 w NBA. LeBron w bieżących rozgrywkach zdeklasował ich wszystkich, rzucając w pojedynkę ponad 1300.
Naturalnie, LBJ też jest człowiekiem. Upływ czasu odciska na nim piętno i powoduje pewien spadek poziomu gry czy odporności. Kiedy jednak wydaje się, że ta kariera chyli się ku końcowi, on znów się odbija. W poprzednich trzech sezonach LeBron opuścił 80 meczów z powodu różnorakich urazów. Minionego lata poświęcił jednak jeszcze więcej energii na powrót do pełnej sprawności. W efekcie zdołał wystąpić w 54 z 62 ostatnich spotkań Lakers.
- Czuję się inaczej, nie mam już 21 lat, to pewne. Ale jeśli chodzi o poziom energii, to nie jest źle. Wystarczy pozostać skupionym na swoich celach i nadal czuć pasję do gry. Nic nie zastąpi pracy. Jeśli chcesz być w czymś świetny, musisz włożyć w to dużo wysiłku. Ja wkładam i na parkiecie i poza nim. Najważniejsza rzeczą to odpoczynek. Staram się spać optymalnie, często spędzam czas w pokoju zabiegowym, zimne kąpiele, rozciąganie, dobra dieta, to paliwo dla organizmu. Tak właśnie się dzieje, dzięki temu mogę grać co 48 godzin. Wiele osób tego nie widzi, ale przychodzę na stadion pięć godzin przed meczem, aby zacząć przygotowywać się fizycznie i psychicznie. Kiedy wychodzę na parkiet, jestem gotowy - podkreślał gwiazdor na łamach portalu LakersNation.com.
LeBron James przed meczem Los Angeles Lakers - Denver Nuggets
Jayne Kamin-Oncea / pressfocus
Wyjątkowy poziom zaangażowania sprawił, że od dekad nie schodzi on poniżej pewnego pułapu. Ben Golliver z Washington Post wyliczył, że James potrzebował 368 meczów, aby zdobyć pierwsze 10 tys. punktów w NBA. Tyle samo zajął mu przeskok z 30 000 na 40 000. Oczywiście, że na przestrzeni lat jego gra ewoluowała, idąc z duchem rozwoju całych rozgrywek. “Król” oddaje więcej rzutów za trzy, nie szuka dalekich dwójek, jednocześnie wkłada nieco mniej energii w grę obronną. Koszykówka może się zmieniać, ale on wie, w jaki sposób dostosować się do wszechobecnej rewolucji.
- LeBron przez 21 lat znajduje się w blasku świateł, ale to wszystko zaczyna się, kiedy nikt nie patrzy. On jest pierwszym zawodnikiem, który przychodzi na siłownię. Samo to, że mogę grać u jego boku, uznaję za coś wyjątkowego - stwierdził Austin Reaves w rozmowie z Bleacher Report. - LeBron wyznacza standardy tego, kim może być sportowiec. Kiedy masz 17, 18 lat, myślisz sobie o koszykówce: "Cholera, to jest zaj***iste". W wieku 38, 39 lat, kiedy połowę swojego życia spędzasz w lidze, to musi znaczyć coś więcej - wtórował Kevin Durant. - Ja mam 20 lat, jego po raz 20. wybrano do meczu gwiazd. Widząc jego konsekwencję, trzeba wyciągnąć z tego wnioski. Trzeba próbować być tak skupionym na grze - dodał Dereck Lively z Dallas Mavericks.

GOAT?

8 lutego ubiegłego roku LeBron pobił rekord Kareema Abdul-Jabbara w liczbie punktów zdobytych w sezonie regularnym. Od tego czasu jego gra uległa jeszcze drobnej poprawie. Względem minionych rozgrywek jest lepszy pod kątem asyst ( średnio 7,9 na mecz), przechwytów (1,3) czy skuteczności w rzutach dystansowych (40,8%). Z każdym meczem rośnie przewaga nad Kareemem, ale też Karlem Malone’em czy przede wszystkim Michaelem Jordanem.
- Nikt nigdy tego nie zrobił, więc myślę, że to całkiem fajne osiągnięcie. Czy to najważniejsza rzecz, jaką zrobiłem? Nie. Czy to coś znaczy? Oczywiście, że tak. Wszystkie kamienie milowe w mojej karierze coś dla mnie znaczą. Kiedy walczę na parkiecie, nigdy o tym nie myślę, ale gdy już coś takiego się dzieje, to cieszę się - rzucił w rozmowie z dziennikarzem LATimes.com.
Przy okazji każdego tego typu osiągnięcia wraca dyskusja na temat tego, kto jest najlepszym koszykarzem w historii. Przekroczenie bariery 40 tys. punktów trzeba uznać za solidny argument w walce z Michaelem Jordanem o miano The Greatest of All Time. Pod względem długowieczności “Król” bije na głowę “Jego Powietrzność”. MJ rozegrał w NBA 15 sezonów, spędzając na parkiecie 15 tys. mniej minut od LeBrona. Z drugiej strony to wystarczyło, aby sięgnął po sześć mistrzostw przy tylko czterech pierścieniach konkurenta.
- Zawsze uważałem Jordana za najlepszego gracza wszech czasów. Ale LeBron ma teraz kolejny argument. On sprawił, że istnieje debata. Nie ma zawodnika, który robiłby coś takiego w NBA w wieku 39 lat. Może widzieliśmy to u Toma Brady'ego w NFL, ale nigdy w koszykówce. Kareem jako 38-latek rozegrał dobre finały przeciwko Celtics, ale jego sufit stale spadał. W przypadku Brona tego nie widać. Gra na wysokim poziomie i trochę smutne jest tylko to, że wciąż musi być najlepszym zawodnikiem swojej drużyny - opisał ekspert Gary Washburn na antenie stacji Yahoo.
Fani talentu Jamesa nie potrzebowali rekordowej liczby punktów, aby uznać swojego ulubieńca za lepszego od Jordana. W przeciwną stronę, żaden obecnie ustanowiony wyczyn pewnie nie przekona obozu zwolenników legendy Chicago Bulls. Jedni mogą mówić, że ich ulubieniec przez dłuższy czas utrzymuje się na szczycie, a drudzy odpowiedzą, że i tak wygrał mniej tytułów. Debata trwa i raczej na pewno nigdy nie zostanie zakończona. Można tylko cieszyć się, że jeden z bezsprzecznie dwóch największych wciąż występuje na parkietach.

Utopieni “Jeziorowcy”

- To cholernie wielkie osiągnięcie. Chylę przed nim czoła. To niezwykła kariera, która trwa do dziś. Wszyscy w zespole są podekscytowani i szczęśliwi z jego powodu. To świadectwo tego, z jakim zawodnikiem mamy do czynienia, ile czasu poświęca, aby być pewnym nie tylko tego, że jest zdrowy, ale że jeszcze potrafi utrzymać najwyższy poziom. Szkoda tylko, że nie udało nam się wygrać tego meczu - stwierdził Darvin Ham po ostatniej porażce z Nuggets.
LeBron zasługuje na uznanie, jednak trzeba też spojrzeć prawdzie w oczy. Jego indywidualne osiągnięcia niekoniecznie przekładają się na sukcesy całej drużyny. Los Angeles Lakers zajmują obecnie dopiero dziesiąte miejsce w Konferencji Zachodniej. Ich ostatnia seria minimum czterech wygranych meczów miała miejsce jeszcze pod koniec ubiegłego roku. Jeśli nie wydarzy się cud, zespół będzie musiał rywalizować w turnieju play-in, aby w ogóle przystąpić do playoffów. Czy to po części wina Jamesa? I tak i nie.
Pod względem samej jakości gry weteran pozostaje liderem. Z nim na parkiecie “Jeziorowcy” zdobywają średnio 7,1 punktu więcej od rywala w każdym meczu. Dla porównania, w przypadku Austina Reavesa, który przecież rozgrywa całkiem solidny sezon, net rating wynosi -4,7. Lakers zdają się być niezbalansowanym zespołem bez jasnego pomysłu na samego siebie. I w tym przypadku można mieć zastrzeżenia do samego LeBrona. W trakcie kariery dał on się poznać jako gracz, który ma pewien wpływ na ruchy transferowe swojej organizacji. To on miał naciskać na sprowadzenie Russella Westbrooka, który zawiódł oczekiwania. Hitowy duet z Anthonym Davisem sprawdził się tylko w sezonie 2019/20. Dziś ekipa z Miasta Aniołów znów nie wygląda jak faworyt do tytułu.
- LeBron jest najgorszym dyrektorem generalnym w historii. Lakers byliby głupcami, gdyby pozwolili mu na kolejne transfery. Nalegał na transakcję z Davisem, która zapewniła jedno mistrzostwo w “bańce”, ale zrujnowała najbliższą przyszłość organizacji. Naciskał na transakcję z Westbrookiem, która rozbiła teraźniejszość. James przez pięć sezonów w Lakers był po prostu genialny, bezkompromisowy, godny każdego decybela przy owacjach na stojąco, jakie otrzymywał. Kiedy jednak konfetti zostanie zamiecione, uwaga zmieni się z LeBrona, historycznego zawodnika, na LeBrona, nieudanego dyrektora generalnego - opisał rok temu Bill Blaschke, felietonista LATimes.com.
Teraz jest już za późno, aby dokonać ewentualnej rewolucji w składzie. Sezon temu w trade deadline włodarze wywrócili skład do góry nogami, sprowadzając D'Angelo Russella, Mo Bambę, Ruiego Hachimurę, Jarreda Vanderbilta i Malika Beasleya. Roszady wpłynęły pozytywnie na drużynę, która wygrała 18 z 26 ostatnich meczów w sezonie regularnym i awansowała do playoffów. Tam dopiero w finałach Zachodu uległa Denver Nuggets, późniejszym mistrzom. W tym roku na koniec “okienka transferowego” nie przeprowadzono żadnej wymiany. Można odnieść delikatne wrażenie, że przedwcześnie rzucono ręcznik. Teoretycznie nie należy przedwcześnie skreślać tak zasłużonej organizacji, ale trudno upatrywać szans w ewentualnej walce o tytuł.
Najprawdopodobniej największym sukcesem Los Angeles Lakers w tym sezonie pozostanie indywidualna wielkość LeBrona Jamesa. Być może 39-latek nie dołoży już żadnego pierścienia czy tym bardziej tytułu MVP. Na pewno odejdzie jednak jako najlepszy strzelec w historii NBA. I tego nikt mu nie odbierze.
LeBron James w meczu Los Angeles Lakers - Denver Nuggets
Jayne Kamin-Oncea / pressfocus

Przeczytaj również