Nowa szansa w karierze Świątek. Nie tylko królowa mączki

Nowa szansa w karierze Świątek. Nie tylko królowa mączki
IMAGO / pressfocus
Hubert - Błaszczyk
Hubert Błaszczyk13 Jul · 13:13
Iga Świątek nie tylko wygrała kobiecy Wimbledon, ale przeszła do historii kobiecego tenisa. Styl, a przede wszystkim rozmiary zwycięstwa będą trudne do powtórzenia. Polka zyskała ogromny zastrzyk pewności siebie na ostatnią część sezonu, w której wszystko może, ale już nic nie musi.
Iga Świątek miała przed rozpoczęciem sobotniego finału zdecydowanie więcej kart w ręku. Po pierwsze - doświadczenie, którego nie da się kupić. Najlepiej było to widać po wcześniejszych rywalkach Polki w meczach o wielkoszlemowy tytuł. Niektóre spaliły się jeszcze przed rozegraniem pierwszej piłki. Autami były też pogoda, która wpływała na wyższy kozioł piłki na trawie, i rosnąca z każdą rundą dyspozycja. Nawet amerykańscy eksperci niespecjalnie wierzyli w zwycięstwo Amandy Anisimovej.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Granie ze Świątek to jest doświadczenie jedyne w swoim rodzaju. Zdecydowanie lepiej widziałabym szanse Amandy, gdyby miała okazję wcześniej z nią rywalizować. Intensywność i poruszanie się Igi oraz rotowany forhend nie są spotykane często w tourze. Dostosowanie się do jej tempa gry będzie ogromnym wyzwaniem na początku meczu - tłumaczyła była numer jeden rankingu WTA, Lindsay Davenport.
Wszystkie obawy odnośnie finałowej dyspozycji Anisimovej potwierdziły się na korcie. Pierwszy set był istnym nokautem w wykonaniu Świątek. 27-9 w wygranych piłkach doskonale to obrazuje. W drugiej partii obraz gry wyglądał nieco lepiej, ale Amerykanka nie miała w nim ani jednej okazji, żeby wygrać gema. To tylko pokazuje jak marny był jej występ.
Po drugiej stronie siatki była jednak prawdziwa mistrzyni, która doskonale wiedziała, o co toczy się rywalizacja. Od początku weszła na wysoki poziom i była w stanie utrzymać go do końca meczu. Trudno znaleźć zawodniczkę, która byłaby w stanie dotrzymać kroku Świątek, rosnącej w Londynie z meczu na mecz. Może fragmentami Aryna Sabalenka, ale ona była tutaj przecież daleka od swojego optymalnego tenisa.
- Chciałam po prostu cieszyć się czasem spędzonym na Korcie Centralnym i ostatnimi godzinami dobrej gry na trawie, bo kto wie, czy to się jeszcze powtórzy. Skupiłam się na tym i naprawdę dobrze się bawiłam - mówiła Świątek po finale.

Nie tylko królowa mączki

Zwycięstwem w Wimbledonie polska tenisistka odczarowała trawę i być może stanie się bardziej uniwersalną zawodniczką. Dotychczas najwięcej zwycięstw odnosiła między lutym a czerwcem, kiedy są rozgrywane jej ulubione turnieje na Bliskim Wschodzie oraz cykl imprez na mączce. Polka przekonała się w Londynie i wcześniej w Bad Homburg, że dobrze przygotowana może nie mieć sobie równych nawet na mniej sprzyjających kortach.
- Tenis to bardzo mentalny sport. Ale musisz mieć wszystkie elementy ułożone, żeby wygrać turnieje. Dobry tenis, przygotowanie fizyczne oraz świetne skupienie - twierdzi zwyciężczyni Wimbledonu.
Aż trzy z ostatnich czterech setów rozegranych przez Świątek kończyły się wynikiem 6:0. To tylko pokazuje skalę pewności siebie i rozwoju na kortach trawiastych.
- To zwycięstwo dowodzi, że potrafi wygrywać na każdej nawierzchni. Daje to nową szansę w jej karierze, ponieważ przez długi czas była postrzegana jako tenisistka dominująca na kortach ziemnych. Ma na koncie przecież tytuł w US Open, a teraz Wimbledon - analizowała triumfatorka kobiecego turnieju z 2013 roku, Marion Bartoli, na antenie BBC Radio 5 Live.

Liczbowy zawrót głowy

Sobotnim finałem Świątek zapisała się w historii Wimbledonu. W erze open, czyli od kiedy zawodowcy mogą rywalizować w turniejach wielkoszlemowych, nie było sytuacji, żeby mecz o tytuł kobiecego Wimbledonu zakończył się wynikiem 6:0, 6:0. Jeśli chodzi o wszystkie edycje najstarszego turnieju świata, to w poszukiwaniu takiego rezultatu trzeba się cofnąć do 1911 roku. Wtedy Dorothea Lambert Chambers pokonała Dorę Boothby takim samym wynikiem, lecz było to w erze meczów towarzyskich, w których obrończyni tytułu grała tylko raz.
Polkę można uznać za wybitną specjalistkę od istotnych pojedynków. W sobotę wyrównała rekord Margaret Court i Moniki Seles, które wygrały pierwszych sześć finałów w turniejach wielkoszlemowych. Rekordzistą u panów jest Roger Federer, który miał stuprocentową skuteczność w siedmiu meczach o tytuł. W całej karierze Świątek bilans finałów jest jeszcze bardziej imponujący. 24 meczów wygranych i zaledwie pięć porażek. Czy stoi za tym jakiś sekret?
- Kiedy obserwowałam grę innych graczy, widziałam różnicę w poziomie. Finały bywają czasem dość nudne, bo jest tyle stresu i tak dalej. W pewnym sensie wykorzystałem doświadczenie z poprzednich meczów - tłumaczyła.
Świątek rzetelnie pracuje, żeby znaleźć się w gronie najlepszych tenisistek wszech czasów. Na razie dołączyła do elitarnego grona zawodniczek, które wygrywały turnieje wielkoszlemowe na wszystkich nawierzchniach. Takich pań w historii tenisa było zaledwie osiem.
Na wyobraźnię musi też działać fakt, że szóstym tytułem wielkoszlemowym Polka wyprzedziła w klasyfikacji tytułów takie tenisistki jak Maria Szarapowa, Kim Clijsters, Martina Hingis czy Lindsay Davenport. Następne w kolejce są Justin Henin i Venus Williams, które mają ich siedem.
Świątek już w styczniu stanie przed szansą na skompletowanie Karierowego Wielkiego Szlema. Do tego wyczynu brakuje jej w kolekcji wygrania Australian Open. W Australii, mimo szybszych warunków na korcie, czuje się naprawdę dobrze, co potwierdzają dwa półfinały. W tym roku blisko było awansu do finału. W meczu z Madison Keys decydował super tie-break i pojedyncze piłki.

Co dalej? Ameryka i Azja

Iga Świątek zasłużyła po Wimbledonie na solidny odpoczynek, ale kalendarz tenisowy jest nieubłagany. Już za dwa tygodnie rozpoczyna się cykl imprez w Ameryce Północnej. 27 lipca startuje turniej w Montrealu, a dwa tygodnie później ostatni sprawdzian przed US Open - Cincinnati. Oczywiście Polka pierwsze mecze rozegra dopiero w drugiej rundzie, gdyż może liczyć na wolny los. Mimo to czasu na nacieszenie się wielkim sukcesem nie będzie zbyt wiele.
W drugiej części sezonu Polka nie broni jednak zbyt wielu punktów w rankingu WTA. W 2024 roku w Cincinnati grała w półfinale, a US Open zakończyła na poziomie ćwierćfinałów. Później w azjatyckiej części sezonu nie mogła brać udziału w turniejach, ponieważ była zawieszona po pozytywnym wyniku testu antydopingowego.

Numer jeden? Arcytrudne zadanie Sabalenki

Czas powinien więc pracować na jej korzyść, bo tytułem w Londynie udowodniła, że w tenisowym tourze może wszystko. Niewykluczone, że przy podtrzymaniu znakomitej dyspozycji jeszcze w tym sezonie może dojść do zmiany liderki rankingu WTA. Te rozważania mogą być jednak realne dopiero w okolicach kończącego sezon listopadowego WTA Finals.
Dla Sabalenki najbliższe miesiące będą bowiem bardzo trudne. Jeśli spojrzymy stricte na różnicę punktową to na dzisiaj jest ona ogromna i wynosi 5607 punktów na korzyść Białorusinki. Tenisowa lista ma jednak to do siebie, że jest specyficzna. Aktualna liderka rankingu miała rewelacyjną drugą połowę 2024 roku. Wygrała turnieje w Cincinnati, US Open i Wuhan. Tylko do zakończenia US Open ma do obrony 3410 punktów. To ogromny bagaż. Nie są to jednak zmartwienia Świątek, która do ostatniego kwartału sezonu przystąpi z wimbledońskim tytułem i pozytywnymi doświadczeniami ostatnich tygodni.
- Już od Roland Garros skoncentrowałam się intensywniej na pracy mentalnej, na tym jak zarządzać sobą. To, co wydarzyło się na Wimbledonie, rozpoczęło się już kilka tygodni temu i stanowiło swoiste potwierdzenie tej drogi - mówiła Polka o jednym z kluczy do sukcesu.
Niewątpliwie jednak powrót na szczyt listy WTA nie będzie celem samym w sobie. Wimbledon pokazał, że bez presji i szaleńczej pogoni za jedynką Świątek może grać się łatwiej. Pod wodzą Wima Fissette’a świetnie prezentuje się w turniejach wielkoszlemowych. Dwa półfinały i jedno zwycięstwo - tak równego sezonu pod tym względem jeszcze nie miała.

Przeczytaj również