Nowe standardy w Premier League. Wiele gwiazd niedocenianych. "Sporo osób tego nie zauważa"
Erling Haaland wziął Premier League szturmem i podniósł poprzeczkę na szalenie wysoki poziom. Jego rewelacyjna postawa zupełnie przyćmiła indywidualne popisy innych ofensywnych zawodników. W tych rozgrywkach wielu z nich nie dostaje komplementów, na które zasługują.
Pierwszy - 28 bramek i trzy asysty, trafienia w 25 meczach. Drugi - 19 goli i 11 asyst. Dorobki Harry’ego Kane’a i Mohameda Salaha w lidze robią wielkie wrażenie, a obaj wciąż mają jeszcze po meczu do rozegrania. Jeśli jednak zestawimy ich z bijącym rekordy Erlingiem Haalandem, gwiazdy Tottenhamu oraz Liverpoolu zostaną przyćmione. Norweg swą postawą sprawił, że perspektywa została zakrzywiona. Coś, co jeszcze niedawno nazwalibyśmy genialnym lub bardzo dobrym wynikiem indywidualnym, dziś niektórzy potrafią nawet określić mianem słabego.
Debiutant-dominator
Jeszcze przed startem sezonu w mediach i wśród kibiców pojawiały się wątpliwości dotyczące dopasowania Haalanda do Manchesteru City Pepa Guardioli. Superstrzelec skupiony przede wszystkim na zdobywaniu bramek zdawał się stanowić zaprzeczenie tego, czego dotychczas Katalończyk oczekiwał od swoich graczy ofensywnych. Udało się jednak znaleźć odpowiedni sposób na wkomponowanie go do mistrzowskiej układanki. Norweg pobił już indywidualny rekord strzelecki sezonu Premier League i zakręci się finalnie wokół 40 trafień (przed ostatnią kolejką ma ich 36). “Obywatele” weszli też do finału Ligi Mistrzów, gdzie są zdecydowanym faworytem. Bardzo możliwe, że sięgną po potrójną koronę.
Siła drużyny to jedno, ale statystyki wykręcane przez jej najlepszego snajpera to dodatkowa sprawa. Absolutnie naturalne jest, że popisy Haalanda wyznaczyły nowe standardy. Wszak za każdym razem równa się do rekordów. Pojawienie się 22-latka na angielskich boiskach spowodowało, że kolejny raz zmieniły się wymagania w stosunku do najlepszych zawodników. Podobnie, jak kilka lat wcześniej miało to miejsce za sprawą Mohameda Salaha.
Fenomenalni, niedocenieni
Cały świat angielskiej piłki jest pod wrażeniem kosmicznych liczb Haalanda, który wziął szturmem Premier League. To zrozumiałe, że na nim skupia się uwaga. Zresztą, w sporcie zawsze poszukuje się punktu odniesienia do porównań - a na topie z reguły celuje się w najlepszy możliwy wynik. Jeżeli ten “odjeżdża” wszystkim znanym do tej pory normom, prowadzi to do zmiany postrzegania ogółu. I świetnie widać to na Wyspach.
Lekko bezgłośnie przechodzi naprawdę świetna pod względem statystyk indywidualnych postawa Harry’ego Kane’a. Lider Tottenhamu po 37. kolejce ma 28 goli. Taki dorobek dałby mu Złotego Buta w 19 z 30 dotychczasowych sezonów Premier League. Co więcej, imponujące regularnością. Pomimo ogromnych problemów Spurs, pakował piłkę do siatki w aż 25 spotkaniach - pod tym względem jest lepszy nawet od napastnika City. Zdobył też większą część bramek swej drużyny (42% do 38%).
Anglik naturalnie nie poprowadził ekipy do trofeum. Ba, nawet nie wywalczył z nią awansu do Ligi Mistrzów. Niemniej, to naprawdę świetny sezon w jego wykonaniu, lecz w porównaniu z Haalandem robi zdecydowanie mniejsze wrażenie. To, co jeszcze rok temu przynosiłoby gwarantowane komplementy, teraz przyjmowane jest bez ogólnego zachwytu. Perspektywa uległa zmianie. Podobnie jest z Salahem. Egipcjanin rozpoczął rozgrywki ligowe w nienajlepszym stylu i długo mówiło się, że zmaga się z kryzysem formy. Od marca wszedł jednak na poziom, jaki prezentował w poprzednich latach, lecz wielu tego nie zauważa. Tymczasem ostatnie 14 kolejek to aż 11 trafień i sześć asyst piłkarza Liverpoolu. Żaden inny gracz Premier League nie zaliczył udziału w większej liczbie bramek w tym okresie, ale opinia publiki głównie zatrzymała się na “rozczarowaniu”.
Prawda jest taka, że w dużej mierze to właśnie zwyżka formy Salaha pomogła “The Reds” w ponownym podłączeniu się do walki o Ligę Mistrzów. To on prezentował najrówniejszą formę w ostatnich dziesięciu meczach, podczas których zespół Juergena Kloppa nie przegrała. Nawet jeśli na przełomie marca i kwietnia zmarnował dwa kluczowe rzuty karne przeciwko Arsenalowi i Bournemouth, to i tak pociągnął drużynę w kluczowym momencie.
Stosunkowo po cichu przechodzi też 20 trafień zawieszonego niedawno Ivana Toneya dla plasującego się w środku tabeli Brentford czy 18 goli Calluma Wilsona pomimo zaledwie 17 spotkań rozpoczętych od pierwszej minuty w barwach Newcastle United. Te liczby w erze przed Haalandem na pewno spotkałyby się z innym, bardziej entuzjastycznym odbiorem. Zostały jednak zupełnie przyćmione.
Zmiana narracji?
Rewelacyjny debiutancki sezon Salaha w Liverpoolu pięć lat temu, a teraz kosmiczne liczby Haalanda, wyznaczają nowe standardy. Te w świecie sportu na najwyższym poziomie stale się zmieniają. Poprzeczka zostaje zawieszona coraz wyżej i wyżej. W obecnych rozgrywkach świetnie to widać.
Nie można mieć pretensji do Norwega, że w oczach kibiców i ekspertów przyćmiewa konkurencję. To przecież nic nowego. Co jakiś czas granice między “słabym”, “przyzwoitym”, “dobrym”, “świetnym”, “fenomenalnym” i każdym innym podobnym przymiotnikiem ulegają redefinicji w świecie piłki. Kolejny raz zmieniła się narracja, bo poprzeczka przesunęła się w górę. Ten naturalny proces sprawia, że coraz trudniej docenić skutecznego napastnika, nawet z liczbami, które w ostatnich latach uznano by za rewelacyjne. Taki Kane czy Wilson, w pewnym sensie, są ofiarami Haalanda. Nie ma w tym nic złego, ale warto mieć to na uwadze. W krytyce czy pochwałach trzeba zachowywać odpowiednie standardy. Skoro te wiecznie idą w górę, łatwo - mówiąc wprost - przesadzić.