Nowy mistrz po… 41 latach? Krajowi hegemoni w kryzysie, sensacyjny lider

Nowy mistrz po… 41 latach? Krajowi hegemoni w kryzysie, sensacyjny lider
Sportpix / pressfocus
Piotrek - Przyborowski
Piotrek PrzyborowskiDzisiaj · 12:44
To jedna z najbardziej zabetonowanych lig w Europie. Od ponad 40 lat po mistrzostwo Szkocji sięgają tylko Celtic i Rangers. Teraz obie te ekipy mają jednak swoje problemy, na których mogą skorzystać Hearts. Ich nowy inwestor sukcesy święcił już w Anglii i Belgii. Teraz chce tego samego w Scottish Premiership. I ma ku temu argumenty.
Mówisz: szkocki futbol - myślisz: Celtic i Rangers. Te kluby zdominowały ligę i rządzą nią niepodzielnie od połowy lat 80., a mistrzostwo przekazują sobie z rąk do rąk. Oczywiście bywały momenty, że raz na topie przez dłuższy czas byli “The Gers”, a innym razem - jak ostatnio - “The Bhoys”. Czasem jakaś inna drużyna ze stawki próbowała się im nawet przez chwilę postawić, ale tytuł ostatecznie i tak lądował w Glasgow. Początek sezonu pokazuje, że tym razem może być inaczej. Obok kompromitacji w eliminacjach Ligi Mistrzów obie ekipy - a już szczególnie Rangersi - zanotowały też słaby start na arenie krajowej. Tę sytuację bardzo chciałby wykorzystać Heart of Midlothian. Ostatnie miesiące to bowiem zupełnie nowe otwarcie - zarówno dla klubu z Edynburga, jak i być może całej Scottish Premiership.
Dalsza część tekstu pod wideo

Najgorszy w historii

Jeszcze na początku XXI wieku “Old Firm Derby” to był mecz, na który czekali kibice nie tylko w samym Glasgow. Szkocka piłka była wówczas ceniona również poza ojczyzną - a w Polsce już szczególnie, głównie ze względu na obecność w składzie “The Bhoys” Macieja Żurawskiego i Artura Boruca. Za ogromną rywalizacją kibicowską podążała też ta sportowa - sezon w sezon Celtic i Rangers szli ze sobą łeb w łeb i walczyli o tytuł praktycznie do ostatniej kolejki. Bankructwo “The Gers” i związana z nim karna degradacja doprowadziły jednak do wieloletniej hegemonii ich rywali zza miedzy. Tę w ostatnich latach udało się przełamać tylko na krótko w 2021 roku, kiedy mistrzostwo powróciło na Ibrox Stadium. Wówczas wydawało się, że Scottish Premiership może znów stać się konkurencyjna.
Tytuł na Ibrox Stadium po latach przerwy pojawił się w dużej mierze za sprawą Stevena Gerrarda. Legendarny Anglik swoją obiecującą karierę trenerską rozpoczął właśnie jako szkoleniowiec Rangersów. Tyle tylko, że kiedy opuścił Szkocję, ani jego dotychczasowy pracodawca, ani on sam nie podążyli w dobrym kierunku. W południowym Glasgow co chwilę zmieniali menedżerów, a tym samym też koncepcję na prowadzenie klubu. Od odejścia Gerrarda dłużej niż sezon wytrzymał Philippe Clement. Latem zastąpił go Russell Martin, ale ten wytrzymał w nowej roli zaledwie 123 dni. Z eliminacji Ligi Mistrzów odpadł po kompromitującej porażce w dwumeczu z Club Brugge (w sumie 1:9, w tym 0:6 w rewanżu w Belgii), a w lidze w siedmiu meczach zgromadził tylko osiem punktów, co daje dopiero ósme miejsce w tabeli.
- To był katastrofalny początek sezonu w wykonaniu Rangersów. Russell Martin przeszedł do historii jako trener, który najkrócej pełnił tę funkcję i osiągnął najgorsze wyniki. Drużyna pod jego wodzą grała chaotycznie, miała trudności z dostosowaniem się do stylu opartego na posiadaniu piłki i budowaniu akcji od tyłu. “The Gers” od grudnia zeszłego roku nie potrafią zagrać na wyjeździe na zero z tyłu. Wychodzą na boisko, szybko tracą piłkę, a przez to też bramki. W obecnym sezonie mieliśmy już kilka takich sytuacji. W dodatku latem klub wydał na transfery ponad 25 milionów funtów, a spośród nowych zawodników w miarę dobrze prezentują się tylko Djeidi Gassama i Oliver Antman. Reszta na razie ma problemy - mówi nam Mario Lallana Mafe z BRITmania Radio, autor podcastu o szkockim futbolu.

Narobili apetytu

Wydawać by się mogło, że kryzys Rangersów pomoże Celticowi - i to nie tylko na arenie krajowej, ale też międzynarodowej. Przecież w poprzednim sezonie pod wodzą Brendana Rodgersa klub ten wywalczył mistrzostwo i Puchar Ligi, a przede wszystkim dotarł do zimowych play-offów Ligi Mistrzów. W nich wcale nie był taki daleki wyeliminowania Bayernu - w dwumeczu przegrał ostatecznie tylko 2:3. To de facto największy sukces “The Bhoys” w europejskich pucharach od udziału 2013 roku, gdy dotarli do 1/8 finału Champions League.
Na starcie nowego sezonu problemem Celticu nie jest liczba stwarzanych sytuacji. Podopieczni Rodgersa są aktywni w ofensywie i kreują sporo okazji pod bramką rywala. Sęk w tym, że zbyt rzadko je wykorzystują. To przez brak skuteczności dali się sensacyjnie wyeliminować Kajratowi Ałmaty w IV rundzie eliminacji LM, a w Scottish Premiership zanotowali już dwa bezbramkowe remisy - w tym jeden podczas Old Firm Derby. W rubryce strzelonych goli w lidze lepsi są od nich nie tylko liderzy z Hearts, którzy strzelili już o pięć goli więcej, ale nawet aktualnie czwarte Dundee United.
- Ostatni sezon rzeczywiście był bardzo obiecujący. Początek nowych rozgrywek wywołał za to sporą falę oburzenia wśród kibiców w związku z działaniami zarządu Celticu. Klub latem sprzedał wielu ważnych graczy takich jak Kyogo Furuhashi, Greg Taylor, Nico Kuhn i Adam Idah. Zarobił na nich ok. 30 milionów funtów, ale na wzmocnienia wydał zaledwie połowę z tej kwoty - mimo że według sprawozdań finansowych dysponował sumą ponad stu milionów. Gdyby “The Bhoys” zakwalifikowali się do Ligi Mistrzów, sytuacja nie byłaby taka napięta, ale odpadnięcie z Kajratem była kroplą, która przelała czarę goryczy. Kibice planują wzmożone protesty, a nawet bojkot części meczów, jeśli nie dojdzie do zmian w zarządzie. A prawda jest taka, że Celtic ma gorszy skład niż w zeszłym sezonie - mówi Lallana Mafe.

Duch walki już nie taki głupi

Na potknięciach ligowych gigantów korzysta na razie Heart of Midlothian, aktualny lider Premiership. Najstarszy klub Edynburga latem wysłał mocny sygnał za sprawą nowego współwłaściciela. Pakiet 29 procent akcji nabył Tony Bloom, który stoi za ostatnimi sukcesami Brighton i Unionu Saint-Gilloise. Anglik zainwestował w “Serca” około 10 milionów funtów i od razu zapowiedział, że jego zdaniem zespół jest stać na walkę o przynajmniej wicemistrzostwo. Choć początkowo kibice “Jam Tarts”, jak nazywani są Hearts ze względu na podobieństwo ich herbu to popularnego szkockiego deseru o tej nazwie, traktowali deklaracje Blooma z lekkim przymrużeniem oka, z czasem sami nabrali ambicji.
- Pojawienie się Blooma wlało w serca kibiców nieco optymizmu, że jesteśmy w stanie wreszcie postawić się realnie Celticowi i Rangersom. Jego inwestycje na pewno pomogły, ale Anglik przede wszystkim umożliwił klubowi współpracę z Jamestown Analytics. To właśnie dzięki tej firmie analitycznej Brighton stało się solidnym zespołem w Premier League, a Union Saint-Gilloise sięgnął po mistrzostwo Belgii i gra teraz w Lidze Mistrzów. Dawno nie było takiego szumu wokół Hearts. Klub często przechodził z rąk do rąk, a kolejni właściciele tylko dużo obiecywali. Bloom ma jednak rzeczywiście ambitne plany wobec “Serc” i chce przełamać dominację drużyn z Glasgow - mówi nam Craig Little, kibic Hearts.
Z kibicami Hearts jeszcze do niedawna nie zgadzał się nawet trener tej ekipy, Derek McInnes, który wymienianie nazwy jego zespołu wśród pretendentów do tytułu nazwał… głupim. Po serii zwycięstw, choć wciąż zachowuje względny spokój, rozumie już podekscytowanie części fanów i celowanie w najwyższe laury.
Szczególnie że ostatnie tygodnie muszą być dla sympatyków Hearts bardzo emocjonujące. Ich idole wygrali cztery ligowe mecze z rzędu, ale przede wszystkim pokonali w dramatycznych okolicznościach Hibernian w Derbach Edynburga. Decydującego gola w doliczonym czasie gry spotkania na Tynecastle Park strzelił stoper, Craig Halkett. Po raz trzeci w trwającym sezonie Hearts wygrali po bramce zdobytej już po 90. minucie.
- Dzięki współpracy z Jamestown Analytics, Hearts dysponują głębią składu i naprawdę jakościowymi zawodnikami. Siłą zespołu jest również Derek McInnes, który jako menedżer potrafi tchnąć w prowadzone przez siebie drużyny ducha walki. I właśnie o tym najlepiej świadczą gole strzelone przez zespół w doliczonym czasie gry. Obecnie różnica między nimi i rywalami z Glasgow polega na pewności siebie i dynamicznej grze, którą Hearts rozwinęli na początku obecnego sezonu. Celticowi i Rangersom na razie brakuje natomiast pewności siebie i jasnego planu gry - opisuje sytuację na Tynecastle nasz rozmówca.

Szejk albo potknięcia

Na razie nikt w Szkocji głośno nie przebąkiwuje o mistrzostwie dla Hearts. Dotąd zgromadzili w lidze 19 punktów, czyli o zaledwie dwa więcej niż Celtic. Ich przewaga nad Rangersami jest już bardziej okazała, bo wynosi 11 oczek, ale kibice na Tynecastle mają gdzieś z tyłu głowy, jak w zeszłym sezonie za rewelację rozgrywek okrzyknięto Aberdeen. W pewnym momencie podopieczni Jimmy’ego Thelina wypracowali sobie nawet przewagę 12 punktów nad Rangersami, ale ostatecznie skończyli rywalizację na dopiero piątym miejscu, aż 22 oczka za “The Gers”. Giganci z Glasgow, mimo że złapali na początku sezonu zadyszkę, wciąż nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
- Aby Hearts przełamali szkocki duopol, musiałoby się złożyć wiele czynników na naszą korzyść. Zespół musi przede wszystkim dominować w meczach u siebie i być bardzo konsekwentnym w spotkaniach na Tynecastle. Ze względu na różnicę w finansach i ogólnej jakości, w Edynburgu wszyscy liczą też na dalsze potknięcia Celticu i Rangersów. Dzięki kolejnym inwestycjom Blooma to właśnie Hearts jawią się jako zespół, który może realnie zagrozić drużynom z Glasgow. Jednak przynajmniej na razie “Serca” muszą też przy tym liczyć na słabszą formę tych rywali - mówi Little.
W minionych latach, nawet już po powrocie Rangersów do elity, zdarzały się sezony, kiedy po wicemistrzostwo Szkocji sięgał ktoś spoza duopolu. Ostatnią drużyną nie z Glasgow, która wywalczyła tytuł, pozostaje jednak Aberdeen z sezonu 1984/1985 z sir Aleksem Fergusonem na ławce. Obok “The Reds” to właśnie kluby z Edynburga - Hearts i Hibernian - mają również na swoim koncie po cztery ligowe skalpy. Tyle że stolica Szkocji po raz ostatni cieszyła się z mistrzostwa za sprawą właśnie “Jam Tarts” w 1960 roku. Skoro teraz pojawiła się realna szansa na walkę o coś więcej niż tylko ligowe podium, chcąc nie chcąc, nie dziwi, że kibice na Tynecastle chcą iść po pełną pulę.
- Będzie bardzo ciężko, aby któraś ze szkockich drużyn była w stanie na dłużej zagrozić Celticowi i Rangersom. Między tymi dwiema ekipami a resztą drużyn jest ogromna przepaść. Na 114 punktów w ostatnich sezonach mistrzowie gromadzili 92, 93, 99, 93 i 102 oczka. Nie można sobie pozwolić na żadne potknięcia. Aberdeen już kiedyś tego próbowało, teraz chcą tego Hearts z McInnesem na ławce i bardzo ciekawie skonstruowanym składem. Będzie im jednak bardzo, bardzo trudno. Żeby po mistrzostwo sięgnął ktoś spoza duopolu, obie ekipy z Glasgow musiałyby się znaleźć w takim kryzysie jak w tym sezonie, a ponadto musiałby się też pojawić jakiś szejk czy bogaty biznesmen, który sfinansowałby drużynę ze środka tabeli. Tylko w ten sposób można konkurować ze szkockimi gigantami - podsumowuje Lallana Mafe.

Przeczytaj również