"On kiedyś poprowadzi City". Guardiola zachwycony trenerskim objawieniem. Niedługo znów się z nim zmierzy

"On kiedyś poprowadzi City". Guardiola zachwycony trenerskim objawieniem. Niedługo znów się z nim zmierzy
Conor Molloy/News Images/SIPA USA/PressFocus
- Nie wiem kiedy, ale w przyszłości na pewno Vincent Kompany poprowadzi Manchester City. Tak czuję - mówił Pep Guardiola po tym, gdy jego zespół w ćwierćfinale Pucharu Anglii trafił na kulkę z napisem Burnley. Katalończyk doskonale zna zdolności przywódcze byłego podopiecznego, który właśnie wprowadził odmienionych “The Clarets” do Premier League.
O Vincencie Kompanym i jego fantastycznym Burnley napisano bardzo dużo. Nikt w historii nie wywalczył tak szybko awansu do Premier League, a Belg zrobił to w pierwszym sezonie pracy. Co sprawia, że ten młody menedżer odniósł tak olbrzymi sukces? Same sportowe osiągnięcia nie czynią cię z automatu człowiekiem, którego trzeba słuchać. Przeciwnie, bo chwalenie się tym i epatowanie starymi pucharami może zostać odebrane jako popisówka. Trzeba jeszcze umieć przekonać do siebie piłkarzy. Kompany to doskonale potrafi.
Dalsza część tekstu pod wideo
Nieodłącznym elementem jego charakteru są zdolności przywódcze i oratorskie. To facet, który uwielbia przemawiać, uwielbia motywować. Mówiąc pięknymi słowami, wcisnąłby ci sokowirówkę albo jakiś chiński odkurzacz. Mógłby gadać i gadać, a co najważniejsze - z sensem. Patrzysz na niego, chwilę posłuchasz i czujesz bijącą z głosu charyzmę. Pep Guardiola miał szczęście, że trafił na takiego kapitana. "Captain Fantastic" - tak określił Belga komentator Peter Drury tuż po słynnym trafieniu z Leicester i ten przydomek do niego przylgnął.

Urodzony z mikrofonem

Kiedy West Brom zremisował z Manchesterem United 15 kwietnia 2018 roku, “The Citizens” zaklepali sobie tytuł. Kompany oglądał mecz z rodziną swojej żony. Tak szczęśliwy po końcowym wyniku, wziął kilku klubowych kolegów na świętowanie w barze. Pojawili się: Fabian Delph, Bernardo Silva, John Stones oraz kitman - Brandon Ashton (gość, który stał się sławny po ślizgach w szatni w samych slipkach). W barze świętowało też sporo kibiców City. Zaaferowany i podekscytowany Kompany spontanicznie wszedł na sofę i wygłosił płomienną przemowę, łącząc zdolności stand-uperskie, showmańskie, oratorskie i przywódcze:
- Jeśli są jakieś dzieci w barze, to zatkajcie im uszy albo wyprowadźcie je na dwór. To była kur**sko długa podróż. Szczególnie, jeśli jesteście niebiescy od ponad czterdziestu lat. Ale dziś - znów wygraliśmy! Więc celebrujmy to razem!
Kompany prezentował się jak prawdziwy lider, a przy tym bawił się przednio. Koledzy klubowi - trochę już podpici - i wielu innych kibiców wzięło do ręki telefony, by uwiecznić przemowę. Oto okoliczności pierwszego mistrzostwa Pepa Guardioli w Anglii.
Kompany lubił show i czuł się w tym doskonale. Z takimi zdolnościami musiał skończyć na ławce trenerskiej. Ogłoszenie odejścia z City też nastąpiło... z mikrofonem w ręku. Manchester obronił tytuł, w sposób niesamowity ścigając się z Liverpoolem - jedni zdobyli 98 punktów, drudzy 97. Wielki wkład miał w to belgijski obrońca ze słynną bramką, którą widział chyba każdy fan piłki:
- Ten moment, gdy piłka w meczu z Leicester wylądowała w samym okienku... wiedziałem, że to załatwione. Nie mogłem już zrobić nic lepszego. Nie obchodzi mnie czy wygracie Ligę Mistrzów, czy nie i zapamiętajcie to na zawsze. Ci goście po mojej lewej i prawej zasługują na całą waszą miłość. Każdego dnia, każdego tygodnia ciężko pracują. To jest droga, jaką chcę wyjść. Chciałbym teraz powiedzieć: dziękuję, kocham was, spadam stąd - skwitował, po czym umyślnie upuścił mikrofon.
Zrobił tzw. "mic drop", sygnalizując tryumf. To bardzo popularne w środowisku hip-hopowym, szczególnie w bitwach freestyle'owych, ale i nieobcy... Barackowi Obamie. On także wykonał taki gest na swoim ostatnim przyjęciu Stowarzyszenia Korespondentów w Waszyngtonie. Tak jak upuszczenie mikrofonu przez Obamę jest historią Ameryki, tak upuszczenie mikrofonu przez Kompany'ego jest historią Manchesteru City.
Gdy Yaya Toure odchodził na emeryturę, to najgodniej pożegnał go oczywiście kapitan, znów z mikrofonem, tym razem na Etihad Stadium. Okolicznościową koszulkę z numerem 316 (liczba występów) wręczył bratu niespodziewany gość, Kolo Toure, ale i tak show skradł Vincent, przypominając wszystkie wielkie momenty Iworyjczyka w klubie i nakręcając się po każdej z nich. Z pamięci wymienił kilka meczów, w których Yaya Toure zdobywał ważne bramki - tych, które przeważnie dawały tytuły. Kompany wymieniał momenty, bramki, a fani na Etihad Stadium po kolei je fetowali. Na koniec dodał, że jeśli takie chwile nie czynią legendą, to żadne tego nie zrobią.

Potrafi też zrugać

Żeby nie było tak pięknie, to Kompany miał dołki w Belgii. Ruch Burnley z zatrudnieniem go wcale nie wyglądał na taki oczywisty, a wręcz ryzykowny. W Anderlechcie legendarny piłkarz City przejmował najgorszy zespół od niepamiętnych czasów. Ten, który kilka miesięcy wcześniej w fazie-play off ligi belgijskiej przegrał sześć meczów, trzy zremisował i jedno wygrał, nie dostając się przy tym do europejskich pucharów. W Lidze Europy też za ciekawie nie było - trzy remisy, trzy porażki i odjazd w fazie grupowej. Młodzi gracze Anderlechtu wpatrywali się w idola, jak w obrazek, a on miał ratować beznadziejną sytuację klubu.
Początkowo był grającym trenerem i wyglądało to fatalnie. Dużą skazą na wizerunku “Vinniego” jest zatrudnienie ziomka - Samira Nasriego i powierzenie mu opaski kapitana. Belg dał ją człowiekowi, który miał opinię lenia i imprezowicza, i któremu nie chciało się już grać w piłkę. Kompany gubił się organizacyjnie i sportowo. W pięciu spotkaniach uzbierał dwa punkty. Uznał, że to nie okręgówka, by być grającym trenerem, więc szybko błąd został naprawiony. Kompany oddał część obowiązków, bo zatrudniono Franky'ego Vercauterena. Z samej ławki trenerskiej prowadził Anderlecht od kolejnego sezonu, w sumie w dwóch. Też zasłynął tu mocną przemową.
Anderlecht po trzech remisach ligowych z rzędu potrzebował przełamania. Prowadził w doliczonym czasie z VV St.Truiden, ale Harewood-Bellis strzelił w 94. minucie samobója. Kompany wybuchł w szatni, rzucił butelką z wodą, a później też kilkoma przekleństwami. Zaczął mocno, że jest jedna pier**lona strona jego charakteru, której ku**a nigdy nie widzieli. Już nie było stand-upu, motywacji i całowania główki. Jechał równo:
- Pierwsza sprawa - to, czy gramy trzema, czterema, pięcioma czy sześcioma zawodnikami w obronie, jest to moja pier**lona decyzja. Biorę odpowiedzialność, jeśli przegramy i nie zagramy dobrze. Druga sprawa - “Zirk” (słowa do wypożyczonego z Bayernu Joshuy Zirkzee'ego), ostatnim razem, gdy rozmawialiśmy o twoim nastawieniu, wyszedłeś tylko z pier**lonym uśmiechem. Ale potrzebuję tego nastawienia. Nie byłeś dziś dobry, podobnie jak wszyscy inni. Mogłem zdjąć każdego, bez narzekania. Dzisiaj i tak zasłużyliśmy na porażkę. Możemy być ku**a zadowoleni z jednego punktu. Przez 95 minut marnowaliśmy czas. Wy swój, a ja mój. Lepiej było tu nie przyjeżdżać i wysłać zespół U-21.
Kolejny mecz? Wygrana 4:2.

Dba o korzenie

Ogólnie Kompany to erudyta i społeczniak. To nie człowiek od banalnych słów i wyciągania wniosków. Afery i skandale prywatne go omijają. Jeśli czymś zasłynął, to na boisku. Belg dba o korzenie. Od 2014 roku jest oficjalnym ambasadorem organizacji SOS Children. Jego ojciec, Pierre, to imigrant z Demokratycznej Republiki Konga, a Vincent pojawił się tam kilka razy na misjach, uczestniczył w specjalnych wydarzeniach. Współpracował też z burmistrzem Greater Manchester, Andym Burnhamem, zakładając fundusz Tackle4MCR, mający na celu wyeliminowanie bezdomności w mieście. Kompany przekazał na ten cel cały dochód ze swojego specjalnego meczu pożegnalnego w koszulce City (skrót TUTAJ). Oczywiście nie mogło być inaczej i w nim nie wystąpił, ponieważ... był kontuzjowany. To spięło klamrą jego karierę, tak bardzo blokowaną przez mnóstwo kolejnych kontuzji.
Zagrali: Gary Neville, Nigel de Jong, Ryan Giggs, Shaun Wright-Phillips, Mikel Arteta, Joleon Lescott, Paul Scholes, Jamie Carragher, David Silva i wielu, wielu innych. Legendy City zmierzyły się z legendami Premier League i padł wynik 2:2.
- Moja żona jest stąd, moje dzieci są stąd. Szukałem okazji, by dać coś w zamian. Jako piłkarze jesteśmy normalnymi członkami społeczeństwa, ale mamy większą możliwość publicznego zabrania głosu - mówił. Chwalił go też sam burmistrz, dzieląc się informacją, że kilka dni po golu z Leicester City Vincent odwiedził organizację charytatywną w Ardwick. Burnham podkreślił też, że Kompany to "Mancunian", czyli człowiek z Manchesteru. Znów - gest, po którym tylko zwiększył się do niego szacunek, który i tak był ogromny.

Przeciwieństwa się przyciągają

- Futbol to tak specyficzny sport, że możesz mieć umysł, technikę lub fizyczność. Ale każda z tych cech sama nie wystarczy - mówił w wywiadzie dla strony "talentisnotenough.com".
Akurat on miał to wszystko. Umysł, bo przecież był kapitanem i najinteligentniejszym zawodnikiem w szatni. Technikę, bo jak na środkowego obrońcę wzorowo wyprowadzał piłkę. Fizyczność, bo był atletą. Niełatwo było z nim wygrać bezpośredni pojedynek w latach świetności, gdy na przykład zgarniał nagrodę dla najlepszego piłkarza Premier League. To niecodzienny wyczyn obrońcy. Połączył na boisku wszystkie te cechy. Jednym z zawodników biorących udział w opisanym wyżej meczu pożegnalnym był też Craig Bellamy. Drogi obu panów przecięły się na jednej ławce trenerskiej. To dopiero dziwne. Jeden szanowany, stonowany, kulturalny, elokwentny, a drugi gburowaty, porywczy, chamski, wkurzający sędziów i trochę niezrozumiany.
Niemniej, Bellamy to jego prawa ręka.
- Mówi pięcioma różnymi językami, a ja ledwo mówię w jednym. Jesteśmy przeciwieństwami w wielu sprawach w życiu, ale w piłce nożnej mówimy tym samym językiem - mówił Walijczyk w "Daily Mail". - Ciągle czuję się trochę w tyle za jego etyką pracy. Ciężko pracuję, po 12 lub 14 godzin dziennie, ale Vinny jest fenomenalny. Nadal jestem nim zachwycony. Nie wiem, kiedy śpi. Poważnie. Nie wiem, kiedy ma czas. Gdyby spał trzy godziny na dobę, byłbym zszokowany - kontynuował wypowiedź-laurkę dla Kompany'ego.
Ale Bellamy to przede wszystkim zapalony Cruyffista. Mógłby godzinami wykładać na temat filozofii i idei Holendra. Zresztą, nawet, gdy był jeszcze czynnym piłkarzem, to regularnie jeździł do Holandii, zgłębiając wiedzę na temat cryuffizmu. Natomiast Kompany to Guardiolista, czego nie trzeba tłumaczyć. A Guardiolista to - jak w Pokemonach - ewolucja Cruyffisty, dlatego obaj mają wspólny piłkarski język. A to przynosi skutki lepsze, niż ktokolwiek oczekiwał. Nikogo nie obchodzi, że Woody Allen współpracuje przy tym filmie z Patrykiem Vegą. Przy całym szacunku do Craiga Bellamy'ego, oczywiście.

Przeczytaj również