Ostatnia nadzieja Lakers. Wybierano go nawet przed Donciciem
Był pierwszym numerem draftu, wybrano go przed samym Luką Donciciem. W ostatnich latach częściej przegrywał niż świętował sukcesy na parkietach NBA. Deandre Ayton musi wyprowadzić karierę na prostą i uratować Los Angeles Lakers.
Koszykówka się zmienia, opiera w coraz większym stopniu na rzutach dystansowych, ale jedno pozostaje stałe. Praktycznie nie da się wygrywać bez jakościowego centra. Potrzebujesz wysokiego gracza, który po obu stronach parkietu będzie zbierał piłki, walczył na tablicach i dokładał tzw. łatwe punkty. A to właśnie na tej pozycji ekipa Los Angeles Lakers miała do niedawna największe braki. Słynna już wymiana Anthony’ego Davisa na Lukę Doncicia zabezpieczyła przyszłość “Jeziorowców” na długie lata, ale jednocześnie brutalnie osłabiła ich rotację podkoszową. Brak topowej “piątki” odbił się czkawką w pierwszej rundzie playoffów, kiedy LeBron James i spółka ponieśli porażkę w pięciu spotkaniach z Minnesotą Timberwolves. Żaden z graczy LAL nie potrafił zatrzymać Rudy’ego Goberta, który momentami bawił się pod obręczą. W meczu kończącym serię zanotował 27 punktów i 24 zbiórki. W Mieście Aniołów potrzebne były pilne zmiany.
Po kilku tygodniach poszukiwań Rob Pelinka i spółka zakontraktowali Deandre Aytona. Do niedawna zawodnik z Wysp Bahama występował w Portland Trail Blazers, gdzie nie wiązano z nim przyszłości. W przyszłym sezonie miał zarobić 35,6 mln dolarów, ale jego umowa została wykupiona. Tym samym nie musiał już grać w PTB, dostał wolną rękę w poszukiwaniu nowego klubu, a w zamian zrzekł się dziesięciu milionów. Patrząc na całą ligę, akcje byłego gwiazdora Phoenix Suns nie stoją obecnie zbyt wysoko. To właśnie od jego dyspozycji mogą jednak zależeć losy Lakers w najbliższych latach. Powtórzmy jeszcze raz, bez klasowego centra bardzo trudno odnosić zwycięstwa. Pytanie brzmi, czy Ayton w tym momencie klasyfikuje się do tej kategorii.
Kontrowersyjna “jedynka”
W 2018 roku zespół Phoenix Suns po raz pierwszy w historii miał do dyspozycji pierwszy numer draftu. I nie będzie przesadą stwierdzenie, że po prostu go zmarnował. Już wtedy głośno mówiło się o tym, że Luka Doncić najprawdopodobniej zostanie nową gwiazdą NBA. Nastoletni wówczas Słoweniec był już mistrzem Europy, triumfatorem i MVP Euroligi, czyli drugiej najlepszej koszykarskiej ligi świata. Nie było żadnych przeciwwskazań, aby poziom z Europy przeniósł na parkiety NBA.
Wydawało się, że Suns nie przegapią takiej okazji. Przed draftem zatrudnili Igora Kokoskova, który wcześniej współpracował z Luką w słoweńskiej kadrze. Puzzle układały się w spójną całość. Jako ciekawostkę można dodać, że Doncić i Ayton byli reprezentowani przez tę samą agencję - WME, a tuż przed draftem mieszkali w tym samym pokoju hotelowym. To jednak nie wychowanek Realu Madryt, a center z Bahamów został wybrany przez Phoenix z pierwszym pickiem.
Dlaczego tak się stało? Ekipa “Słońc” miała już wtedy rzucającą gwiazdę z ogromnym wachlarzem umiejętności ofensywnych, ale brakowało jej podkoszowego. Ewidentnie włodarze obawiali się współpracy Devina Bookera z Donciciem. W końcu piłka jest jedna, a obaj są zawodnikami, którzy chcą ją mieć w każdej akcji. Wybrano zatem Aytona, który pod kątem czysto pozycyjnym bardziej pasował do drużyny. Z perspektywy czasu wiemy jednak, że popełniono błąd i to kardynalny. Mając do wyboru Lukę, po prostu trzeba było na niego postawić. Bez patrzenia na to, czy dogada się z “Bookiem”, czy podzieli się piłką itd. Są okazje, których nie można przegapić, jeśli nie chce się tego żałować.
- Wiedzieliśmy, że Doncić czy Trae Young są świetni, ale Ayton potrafił robić rzeczy, których brakowało w naszym zespole - tłumaczył dla Basketball Network Antonio Williams, były skaut Suns. - Jeden z dyrektorów w NBA powiedział mi, że wybranie Aytona przed Luką może pewnego dnia okazać się tak złe, jak wybór Sama Bowie’ego przed Michaelem Jordanem - zdradził Marc Stein, ekspert od NBA.
Przegrane finały i wieczna polemika
Pierwsze lata Aytona w NBA można opisać jako sinusoidę emocji. W debiutanckim roku grał na naprawdę solidnym poziomie, utrzymując double-double na przestrzeni całego sezonu. W drugim pojawiła się poważna rysa na wizerunku w postaci 25-meczowego zawieszenia za stosowanie diuretyku, zakazanej substancji dla sportowców. Przerwa w grze nie wpłynęła na niego deprymująco, wprost przeciwnie. W rozgrywkach 2020/21 był filarem drużyny, która dotarła do finałów NBA. W pierwszym spotkaniu decydującej serii z Milwaukee Bucks potrafił zanotować 22 punkty i 19 zbiórek, trafiając osiem z dziesięciu rzutów. Można uznać to za szczytowy moment tej kariery.
Suns objęli dwumeczowe prowadzenie z Bucks i byli już dosłownie krok od koszykarskiego Olimpu. W pewnym momencie wszystko w ich grze się posypało, co bezlitośnie wykorzystał zespół dyrygowany przez Giannisa Antetokounmpo. “Jelenie” wygrały cztery spotkania z rzędu, sięgając po mistrzowskie pierścienie. Ayton na przestrzeni całej serii grał naprawdę nieźle, średnio na mecz zaliczał 14,7 punktu, 12 zbiórek i 1,8 asysty. Ale to wciąż było za mało.
W USA często mówi się, że tzw. okno na wygrywanie bywa uchylone przez bardzo krótki okres. Będąc o włos od sukcesu, nigdy nie możesz brać za pewnik, że w kolejnych latach choćby zbliżysz się do tego poziomu. Suns są tego idealnym przykładem. W następnych sezonach zespół nawet nie otarł się o finały NBA. Wyglądało to tak, jakby świadomość utraconej szansy wpłynęła destrukcyjnie na szatnię. Dosłowne każdy z zawodników zaczął grać troszeczkę słabiej, co koniec końców doprowadziło do poważnego regresu całej drużyny.
- Porażka w finałach to była najgorsza rzecz w mojej karierze. Czułem się tak, jakby ktoś wbił mi nóż w klatkę piersiową. Myślę o tym każdego dnia. I robię wszystko, aby poprawić swoją grę i mieć okazję na zemstę - mówił Ayton na łamach Sports Illustrated.
W sezonach 2021/22 i 2022/23 ekipa z Phoenix odpadała w drugiej rundzie playoffów. Najpierw poniosła porażkę z rąk Luki Doncicia, który praktycznie każdym występem udowadniał, że zasłużył na to, aby pójść z pierwszym wyborem w drafcie. W kolejnym roku sposób na “Słońca” znalazło Denver Nuggets. Ayton był wówczas tylko tłem dla rewelacyjnego Nikoli Jokicia. Bahamczyk niejednokrotnie irytował kibiców swoją nieskutecznością i brakiem zaangażowania. Z miesiąca na miesiąc jego poziom spadał. Raz potrafił prezentować swój wyjątkowy atletyzm, żeby w kolejnych akcjach spacerować, być niewidzialnym elementem defensywnym. Sufit jego możliwości był zawieszony bardzo wysoko, ale rzadko do niego doskakiwał.
- Nieczęsto zdarza się, aby zawodnik Suns wzbudzał tak dużą polemikę. Jego najbardziej zagorzali obrońcy bronili go do upadłego, a krytycy wyładowywali złość po każdym niecelnym rzucie czy podaniu. Najbardziej frustrujące jest to, że cały świat widział przebłyski geniuszu Aytona, umiejętności, które pozwalałby mu utrzymać się na topie, ale nigdy nie zdołał utrzymać tego poziomu wystarczająco długo - opisał Gerald Bourguet z portalu Gophnx.com.
Sztuka przegrywania
Włodarze Suns w pewnym momencie zdecydowali się kompletnie zmienić strukturę drużyny. W 2023 roku poszli all in, sprowadzając Kevina Duranta i Bradleya Beala, czyli dwóch rasowych strzelców. Utrzymywanie tej dwójki i Devina Bookera pożerało większość budżetu płacowego. Oszczędności poszukano pod koszem, dokonując wymiany z Blazers. Deandre Ayton powędrował do Portland, a w przeciwną stronę udał się Jusuf Nurkić.
Tamten transfer pokazał, jak w stosunkowo krótkim czasie zmalała wartość DA. Po dwóch latach od występu w finałach trafił do zespołu, którego głównym celem było przegrywanie. W NBA proces gruntownej przebudowy wymaga poświęcenia paru sezonów. Im więcej ponosisz porażek, tym masz większą szansę na wysoki numer w drafcie i możliwość odmłodzenia oraz ulepszenia składu. Wizja włodarzy nie do końca pokrywała się z ambicjami podkoszowego. W mediach przebąkiwano o tym, że wszyscy w Portland siedzą na beczce z prochem.
- Pierwsze miesiące Aytona w Portland przebiegły pod znakiem napadów złości, napięć, spóźnień. Można było dostrzec podobieństwo do Hassana Whiteside'a, byłego centra Blazers, którego statystyki wyglądały nieźle, ale jego gra miała bardzo niewielki wpływ na poczynania całego zespołu. Im szybciej Blazers pozbędą się DA, tym prędzej uwierzę, że ten zespół zmierza we właściwym kierunku - pisał kilka miesięcy temu Jason Quick, dziennikarz The Athletic.
W pierwszym sezonie Aytona w Portland zespół wygrał tylko 21 z 82 meczów, zajmując ostatnie miejsce w Konferencji Zachodniej. W minionych rozgrywkach Blazers ponownie nie mieli szans na awans choćby do fazy play-in. Nasz bohater grał zaś bardzo nierówno. Potrafił zachwycać pojedynczymi występami, choćby w lutym zanotował 25 punktów i 20 zbiórek przeciwko Suns. Ale bywały też spotkania, w których prezentował się wręcz koszmarnie. Przeciwko stosunkowo słabej ekipie Nets rzucił tylko dwa punkty. Bez zahamowań skrytykował go wówczas Channing Frye, mistrz NBA z 2016 roku.
- Oglądam Blazers i to obrzydliwe, kiedy patrzysz, jak jeden zawodnik kompletnie pie***li swoje minuty. To jest niemożliwe, co on robi. Proszę, Blazers, przestańcie go wystawiać - grzmiał Frye.
Ostatnia nadzieja
Dwuletnia przygoda Aytona w Portland nie była udana. Ze 164 meczów zdołał rozegrać tylko 95. Tylko w ostatnich miesiącach opuszczał poszczególne spotkania z powodu problemów z kolanem, łydką, plecami i palcem. Blazers chcą w przyszłym sezonie walczyć o wyższe cele, ale już bez zawodnika, któremu zarzucało się gnuśność i egoizm. Na pozycji centra wolą rozwijać młodszych Donovana Clingana i Yanga Hansena, których wydraftowano w ostatnich latach. Obie strony podały sobie ręce, dogadując wykupienie kontraktu. Następnie DA podpisał dwuletnią umowę z Lakers o wartości 16,6 mln dolarów. Sam zainteresowany nie ukrywa radości po opuszczeniu drużyny nastawionej w dużej mierze na przegrywanie.
- Trafiłem do drużyny gotowej na zdobycie mistrzostwa. Wiem, jakim jestem zawodnikiem i jakiego kalibru graczy będę miał teraz w drużynie. Nie widzieliście ostatnio mojej najlepszej wersji, bo byłem w środowisku, które bardziej skupiało się na rozwoju niż na wygrywaniu. Właśnie dlatego teraz jestem tutaj. Niedługo skończę 27 lat, czas, żebym wrócił do rozmów o zwycięstwach - podkreślił Ayton, cytowany przez Yahoo.
- Pozyskanie takiego centra było naszym absolutnym priorytetem. Warunki fizyczne, mobilność i sprawność fizyczna sprawiają, że Deandre potrafi zarówno świetnie bronić obręczy, jak i zdobywać punkty po drugiej stronie parkietu. Jego doświadczenie w walce o tytuł również wpisuje się w nasze aspiracje do zdobycia mistrzostwa - dodał Rob Pelinka, dyrektor generalny Lakers.
Słowa to jedno, ale Ayton na parkiecie będzie musiał udowodnić, że sam jest gotowy na grę o mistrzostwo. Dwa lata to wystarczająco długi okres, aby delikatnie odzwyczaić się od rywalizacji na najwyższym poziomie. W Portland mógł sobie pozwolić na to, żeby w jednym meczu rzucić 20 punktów, a w drugim pięć. Blazers nie są bowiem najbardziej ekscytującym projektem w uniwersum NBA. Ich porażki nie są tematem nagłówków i pierwszych stron gazet, a raczej codziennością. Sprawy mają się zupełnie inaczej w Los Angeles. Tam każdy słabszy występ będzie dogłębnie analizowany i rozbierany na czynniki pierwsze. Ta presja może być przywilejem, ale też przekleństwem.
- Musi podejść do sprawy z odpowiednim nastawieniem, bo to może być jego ostatnia szansa. A nie będzie wcale łatwo. Spójrz na centrów w Konferencji Zachodniej, Jokić, Sengun, Anthony Davis... Ayton będzie miał ręce pełne roboty. Najważniejsze jest to, żeby od początku był zaangażowany. Trafił do jednej z najważniejszych drużyn w historii sportu. Musisz wyjść na parkiet i dać z siebie wszystko - ocenił Kendrick Perkins dla Road Trippin' Show.
Ayton oczywiście z miejsca staje się najlepszą opcją LAL na pozycję numer pięć. Jak to się mówi, na bezrybiu i rak ryba. Aby “Jeziorowcy” faktycznie mogli stać się pretendentem do mistrzostwa, będzie on musiał zaprezentować najlepszą wersję siebie. Nie ma pół powodu, aby martwić się o dyspozycję Doncicia czy LeBrona. Oni dołożą swoje, czyli łącznie kilkadziesiąt punktów, co najmniej kilkanaście zbiórek i asyst w każdym meczu. Poprzednie playoffy pokazały jednak, że bez podkoszowej wieży praktycznie nie masz szans na wejście do finałów.
Siedem lat temu Phoenix Suns uznało, że Deandre Ayton będzie lepszym wyborem niż Luka Doncić. Nie trzeba nikogo przekonywać, że była to decyzja błędna i wręcz absurdalna. Ale to już przeszłość. Nieprzewidywalne koleje losu po raz kolejny skrzyżowały ich ścieżki. Teraz obaj mają jedną misję - przywrócić Lakers na szczyt.