Otarli się o finał Ligi Mistrzów, ogrywali gigantów. Teraz odbijają się od dna! To ten sezon?
Na początku XXI wieku to oni byli wizytówką hiszpańskiego futbolu. Choć Deportivo La Coruna otarło się o finał Ligi Mistrzów, ostatecznie całkiem spore dokonania w Europie nie pozwoliły na stabilizację na arenie krajowej. Dziś w klubie z Galicji marzą o nawiązaniu do dawnych sukcesów, a celem numer jeden jest powrót to tamtejszej elity.
To był zespół, który ekscytował nawet tych najbardziej neutralnych kibiców na Starym Kontynencie. Oto u progu nowego stulecia w Hiszpanii pojawiła się ekipa, która potrafiła realnie zagrozić zarówno FC Barcelonie, jak i Realowi Madryt. Deportivo La Coruna nie tylko stanowiło ciekawą alternatywę dla coraz to bogatszych gigantów, ale przede wszystkim było symbolem i wielką dumą całej Galicji. I w zasadzie jest nią do dziś, mimo że po tamtych sukcesach pozostały jedynie wspomnienia, a na El Riazor w ostatnich latach było więcej chaosu niż radości.
Od klątwy po madrycką knajpę
Bebeto, Rivaldo, Diego Tristan, Roy Makaay, Donato, Juan Carlos Valeron - to tylko mała grupa z doborowego towarzystwa, które przewinęło się przez Deportivo La Coruna w latach 90. i na początku XXI wieku. Dla wielu kibiców, nie tylko tych z Galicji, którzy wychowali się na futbolu z tamtego okresu, to wręcz nazwiska ikoniczne. I nie ma się co dziwić, bo “Depor” wówczas zachwycało zarówno Hiszpanię, jak i całą Europę. Wcześniej największym sukcesem tego zespołu pozostawało wicemistrzostwo jeszcze z lat 50. Po spadku w sezonie 1972/1973 Galicyjczycy przez przez niemal dwie dekady pozostawali poza elitą i popadli w ogromne tarapaty finansowe. Latem 1988 roku długi wynosiły 600 milionów peset (czyli około 10 milionów euro), ale na El Riazor zaraz miały nadejść lepsze czasy.
- Żeby zrozumieć, skąd wzięły się sukcesy Deportivo, należy cofnąć się właśnie do tej końcówki lat 80., kiedy władzę w drugoligowym wówczas klubie przejął Augusto Cesar Lendoiro. Niedługo później “Depor” powróciło do Primera Division, a po ściągnięciu takich zawodników jak Bebeto, Mauro Silva czy Miroslav Djukić zespół mógł zacząć rywalizować o najwyższe cele. I przecież już w sezonie 1993/1994 był o krok od mistrzostwa, ale przegrał z Barceloną dramatycznych okolicznościach, kiedy w końcówce ostatniego meczu sezonu z Valencią, przy stanie 0:0, Djukić nie wykorzystał rzutu karnego i ostatecznie przy takiej samej liczbie punktów to “Duma Katalonii” zdobyła tytuł dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu - wspomina w rozmowie z nami Luis de la Cruz, koresponent Diario AS w La Coruni.
Po wydarzeniach z końcówki tamtego sezonu kibice “Depor” uwierzyli, że ich klub jest przeklęty, a zdania nie zmienili nawet po zdobyciu Pucharu Króla w kolejnych rozgrywkach. Fani wyczekiwali pojawienia się “meigas”, wywodzących się z mitologii galicyjskiej wiedźm, które mogą być zarówno dobre, jak i złe, aby przy użyciu swojej nadprzyrodzonej mocy ściągnęły z zespołu zły czar. To, czy wiedźmy przyszły, zależy oczywiście od przekonań, ale fakt jest taki, że w 2000 roku Deportivo wreszcie sięgnęło po upragniony tytuł. Mimo aż 11 porażek na koncie i przy tylko dwóch wygranych w ostatnich sześciu kolejkach drużyna prowadzona przez Javiera Iruetę zakończyła zmagania w La Lidze dość pewnym zwycięstwem 2:0 nad Espanyolem, które w ostatecznym rozrachunku zapewniło jej przewagę aż pięciu punktów nad drugą w tabeli Barceloną. Klątwa oficjalnie została więc zdjęta.
- Po dwóch latach klub sięgnął z kolei po kolejne trofeum, przez wielu kibiców stawiane na równi, a nawet wyżej niż mistrzostwo, czyli Puchar Hiszpanii. W 2002 roku w finale doszło do starcia z Realem Madryt na Estadio Santiago Bernabeu. “Królewscy” świętowali wówczas stulecie istnienia, więc Deportivo było uznawane przez wielu za takiego natrętnego gościa, który pojawił się na ich imprezie. Wielu uważało, że Realowi w tak ważnym dla niego momencie należy się wręcz złożenie hołdu. Piłkarze Iruety na szczęście stanęli wówczas na wysokości zadania, rozegrali w Madrycie świetny mecz i wygrali 2:1. Ostatecznie po meczu doszło do zabawnej sytuacji, ponieważ Real wcześniej wynajął restaurację Donostiarra, ale oczywiście w związku z wynikiem zrezygnował z tej rezerwacji. Co więc zrobiło Deportivo? Postanowiło właśnie tam urządzić swoje świętowanie. Wystarczyło tylko do białych balonów dołożyć kilka niebieskich, aby pasowały do klubowych barw - opowiada Luis de la Cruz.
Kasy brakowało, kibiców nie
Deportivo błyszczało też w europejskich pucharach. Już w sezonie 1995/1996 dotarło do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów, w którym musiało uznać wyższość późniejszego triumfatora, Paris Saint-Germain. Po tym przyszedł czas na debiut w Lidze Mistrzów. W latach 2001-2004 galicyjski klub był stałym uczestnikiem tych elitarnych rozgrywek, a w kampanii 2003/2004 po dramatycznym dwumeczu z Milanem (1:4 na San Siro i 4:0 w rewanżu) dotarł aż do półfinału, gdzie zmierzył się z FC Porto. W starciach ze “Smokami” powróciły stare demony. Po bezbramkowym remisie na Estadio do Dragao wydawało się, że droga do finału jest otwarta, ale w La Coruni to mistrz Portugalii wygrał 1:0 i ostatecznie potem sięgnął po trofeum. Dla Galiczyjczyków był to kres złotego okresu.
- Po tamtym półfinałowym dwumeczu z FC Porto, kiedy Deportivo osiągnęło swój szczyt, później wszystko zaczęło się psuć - i to nie tylko w europejskich pucharach, ale również w lidze. W kolejnym sezonie klub zajął dopiero ósme miejsce. Powodem dalszych problemów był fakt, że Lendoiro zdecydował się zatrzymać wszystkich kluczowych piłkarzy. Mimo wielu naprawdę dobrych, wielomilionowych ofert, polityka klubu opierała się na tym, aby kupować, ale nie sprzedawać. I to miało swój duży wpływ na finanse “Depor”, którego dochody nie były adekwatne w stosunku do wydatków. Kiedy klub zaczął powoli upadać, nagle trzeba było wreszcie też zacząć sprzedawać. To dlatego np. Roy Makaay odszedł wtedy do Bayernu. Inni opuszczali El Riazor po wygaśnięciu kontraktów. Dochodziło do sporów sądowych wytaczanych przez piłkarzy, wobec których klub miał zaległości. Deportivo zapłaciło za ten długi okres w elicie naprawdę sporą cenę - przyznaje nasz rozmówca.
Później Deportivo w europejskich pucharach zagrało jeszcze tylko dwukrotnie. Po raz ostatni w sezonie 2008/2009, kiedy w Pucharze UEFA jedynym z jego rywali był Lech Poznań. W 2011 roku, po niemal dwóch dekadach w Primera Division, klub spadł z ligi i w kolejnych sezonach zaczął meandrować między pierwszym i drugim poziomem rozgrywkowym. W międzyczasie, w marcu 2013 roku, władze “Depor” złożyły wniosek o upadłość. Jego długi wynosiły wówczas aż 160 milionów euro, co stanowiło absolutnie hiszpański rekord. Deportivo potrzebowało twardego resetu. W styczniu 2014 roku Lendoiro po 26 latach zrezygnował ze stanowiska prezesa, a jego następca, Tino Fernandez, mógł rozpoczął porządki.
- Lendoiro wraz ze swoim środowiskiem nie chcieli opuścić El Riazor. Ostatecznie stracili władzę w klubie, ale to wcale nie oznaczało końca problemów Deportivo. Nastąpiły kolejne spadki, a atmosfera była bardzo napięta. Fernandez zdołał opanować sytuację finansową, ale równowaga powróciła dopiero w momencie, kiedy do gry wkroczyła Abanca, która była największym wierzycielem klubu. To właśnie ten bank zaczął przejmować kolejne długi i zamieniać je na akcje, aby wreszcie stać się właścicielem Deportivo. Prezes Abanki, Juan Carlos Escotet, który według “Forbesa” uważany jest za piątego najbogatszego człowieka w Hiszpanii, stanął też na czele klubu. Co ważne - pomimo tego kryzysu od zespołu nigdy nie odwrócili się kibice. Na ostatnim meczu na trybunach pojawiło się ich 25 tysięcy, co jest tu właściwie standardem - mówi dziennikarz Diario AS.
30 milionów to za mało
Kibice tłumnie wspierali swój ukochany zespół nawet na trzecim poziomie rozgrywkowym, więc tym bardziej są obecni na drugoligowych potyczkach. Aktualnie El Riazor może pomieścić 32 tysiące kibiców, z czego aż 30 tysięcy to karnetowicze. Doszło do sytuacji, w której klub musiał otworzyć listę oczekujących. Być może już niedługo boom na Deportivo osiągnie jeszcze wyższy poziom, bo zespół wreszcie osiąga też zadowalające wyniki na boisku. W obecnym sezonie zajmuje trzecie miejsce w Segunda Division (a mogło być lepiej, ale przyszły trzy porażki z rzędu), zaś gwiazdą drużyny prowadzonej przez Antonio Hidalgo jest Yeremay. 22-letni wychowanek “Depor” rodem z Wysp Kanaryjskich uzbierał dotąd siedem goli i pięć asyst. Klub doskonale zdaje sobie sprawę z potencjału tego skrzydłowego, dlatego odrzucał już oferty transferowe opiewające na nawet 30 milionów euro. Może sobie na to pozwolić, ponieważ za rządów bankierów wrócił też na właściwe tory finansowe.
- Deportivo jest już teraz całkowicie uzdrowione, a przez to rentowne i stać je na kolejne inwestycje. Aktualnie klub pracuje nad nowym centrum treningowym, które będzie należeć do krajowej czołówki i ma kosztować około 40 milionów euro. Jednocześnie kolejne perełki produkuje też klubowa akademia. David Mella przeszedł przez kolejne młodzieżowe kadry i niedawno wrócił z mistrzostw świata U-20. Do reprezentacji U-19 powołany został ostatnio z kolei Samu. Ambicją klubu jest oczywiście walka o awans, ale nie mamy już do czynienia z sytuacją, w której cały budżet uzależniony jest właśnie od ewentualnego sukcesu na boisku. Ten zespół ma po prostu powalczyć o przynajmniej udział w barażach i tyle - zaznacza nasz rozmówca.
Deportivo La Coruna pozostaje jednym z zaledwie dziewięciu zespołów, które sięgnęły po mistrzostwo Hiszpanii. Jednocześnie jest to też nadal ostatni “nowy” mistrz, bo od 2000 roku już żadna drużyna nie sięgnęła po raz pierwszy w swojej historii po ten tytuł. Mimo że już od ośmiu lat “Depor” pozostaje poza elitą hiszpańskiego futbolu, w tabeli wszech czasów La Ligi wciąż zajmuje całkiem wysoką 12. lokatę. Miejsce zespołu o takich tradycjach i takiej rzeszy kibiców jest wśród najlepszych. Wiele wskazuje na to, że klub w najbliższym czasie znów zawita do Primera Division. Inna kwestia, czy kiedykolwiek jeszcze nawiąże jeszcze do swoich sukcesów w Europie.
- Na razie rozmowa o powrocie Deportivo do Ligi Mistrzów to mrzonka. Trzeba przejść krok po kroku każdy etap, aby w pełni ustabilizować sytuację w klubie, awansować, a następnie zagościć na dłużej w Primera Division. Dopiero wtedy można zacząć myśleć dalej. Mówimy tu pewnie o perspektywie nawet dekady, a ciężko stwierdzić, jak będzie wówczas wyglądała sytuacja piłki klubowej w Hiszpanii. Oprócz Realu, Barcy i Atletico o udział w LM walczy cały szereg ekip, których skład zmienia się przecież w zależności od jakości ich składu czy formy zarządzania. Na pewno już po powrocie “Depor” do elity to nie będzie zespół, który będzie chciał w niej jedynie się utrzymać. Wtedy poznamy też rzeczywiste plany Escotety wraz z Abancą. Na razie Liga Mistrzów na El Riazor to więc przede wszystkim dobre wspomnienia - podsumowuje Luis de la Cruz.