Oto najdroższy transfer Ekstraklasy. Legia szaleje, ale nie robi tego z głową
Legia, chociaż ma problemy finansowe, wydaje trzy miliony euro na jednego gościa. I nieważne, że kwota transferu zapewne zostanie rozłożona na kilka rat. Ważne jest to, że bierze zawodnika nie z pierwszych stron gazet, ale, co kluczowe, który już na starcie rodzi sporo znaków zapytania. Bo Mileta Rajović pod grą bywa rzadziej niż Jean-Pierre Nsame.
Ekstraklasa doczeka się nowego rekordu transferowego. Legia sięgnie po Miletę Rajovicia z Watfordu, Duńczyk będzie kosztował trzy miliony euro, nieosiągalna dotąd granica zostanie więc złamana (szczegóły TUTAJ). Warszawiacy, chociaż regularnie raportuje się o ich problemach, jednym ruchem przeskoczą najwyższe dotąd wzmocnienia Lecha Poznań, a także niemal zrównają się z kosztami całej ofensywy, jaką w bieżącym okienku przeprowadził Widzew Łódź.
W tym świetle jeszcze bardziej zasadne staje się pytanie, czy Rajović jest faktycznie wart takiej fortuny.
Statyczny łowca
Ostatni sezon Rajović spędził głównie w swojej rodzimej Danii. Trafił na wypożyczenie do Broendby, które kiedyś reprezentował już jako junior. Po powrocie wypadł nieźle, ale bez szału - 28 meczów przyniosło osiem trafień i dwie asysty dla pierwszego zespołu. W wewnętrznej klasyfikacji kanadyjskiej rosły napastnik zajął szóste miejsce, znacznie ustępując liderowi Mathiasowi Kvistgaardenowi z 30 punktami na koncie.
Co jednak szczególnie ważne, Rajović nie zawsze był pierwszoplanową postacią. Względem wspomnianego Kvistgaardena rozegrał przeszło 1000 minut mniej, ustępował miejsca młodszemu koledze zwłaszcza w rundzie rewanżowej ligi duńskiej, kiedy to ani razu nie trafił do siatki rywala. Na tej podstawie można wysunąć luźny wniosek, że Rajović potrafi strzelać gole, ale potrzebuje do tego czasu i zaufania. Obie te rzeczy musi w Legii otrzymać, inaczej wydawanie na niego tak gigantycznych pieniędzy byłoby kompletnie irracjonalne.
W Danii 25-latek dał się poznać jako zawodnik o bardzo określonej charakterystyce. Musi dostać dobre podanie, aby coś strzelić. Najlepiej czuje się w polu karnym przeciwnika, co obrazuje nawet heatmapa poruszania się na boisku. Rajović koncentruje się na "szesnastce", wyczekuje na okazje, a w dawnej terminologii piłkarskiej po prostu sępi. Do tej pory nie był typem zawodnika, który kilku weźmie na plecy i pociągnie z piłką kilka metrów. Raczej chodzi mu o to, aby się jej jak najszybciej pozbyć.
W minionym sezonie miał średnio 16,8 kontaktu z piłką i 1,7 strzału na 90 minut gry. Ze znacznie bardziej aktywnej strony pokazał się nie tylko Kvistgaarden (26,7 kontaktów, 2,7 strzału) i Adam Buksa (24,0 - 2,9), ale też, co szczególnie ważne w kontekście Legii, Ilja Szkurin (25,5 - 2,0), Marc Gual (30,7 - 3,0), Migouel Alfarela w Grecji (22,8 - 2,3), a nawet, o zgrozo, Jean-Pierre Nsame w Szwajcarii (18,2 - 1,2). Nie jest więc prawdą, że Rajović to ten sam model piłkarza co Białorusin lub Kameruńczyk, z którymi często bywał zestawiany. Szkopuł w tym, że jego odmienność przejawia się w dużej mierze w mniejszej ruchliwości. Pytanie, czy na pewno o taki model chodziło.
Jako się rzekło, nowy napastnik Legii wymaga tego, aby dostarczyć mu futbolówkę. Z tym zaś stołeczni mieli spory problem, który wiąże się przede wszystkim ze słabym obsadzeniem skrzydeł i brakiem naprawdę jakościowej "dziesiątki". Tym samym nie jestem przekonany, czy obecna kadra "Wojskowych" pozwoli na uwypuklenie zalet Rajovicia, czy raczej sprawi, że na wierzch wypłyną mankamenty 25-latka. Cóż z tego, że wymienione grono w większości przewyższa pod względem skuteczności strzałów (12%) i wygranych pojedynków główkowych (47%), skoro może nie mieć okazji, aby się pod tym kątem odpowiednio zaprezentować?
Nikt za nim nie płacze
Po zakończeniu sezonu Rajović wrócił do Watfordu. Było to o tyle znamienne, że szeregi Broendby opuścił też Kvistgaarden, za którego Norwich City zapłaciło osiem milionów euro. W klubie stracili więc swojego podstawowego napastnika, ale mimo tego nie chcieli zatrzymać starszego z Duńczyków. Zdaniem lokalnych dziennikarzy sprawa była prosta - Rajovic nie prezentował wystarczająco wysokiego poziomu sportowego.
- Jego odejście miało sens, biorąc pod uwagę to, jak mało grał wiosną. Dyrektor sportowy i trener, którzy go sprowadzili, już tu nie pracują. (...) Nowy trener woli innych napastników - szybszych i bardziej mobilnych. Wydawało się, że Rajović będzie lepszy wiosną, kiedy już przyzwyczai się do zespołu, ale tak się nie stało. (...) Im częściej go oglądaliśmy, tym mniej podobał nam się jako piłkarz. Znakomicie odnajduje się w polu karnym, ma świetny instynkt i potrafi wykończyć akcje, a do tego jest silny fizycznie, co przydaje się przy dośrodkowaniach. Niestety, wszystko inne jest problemem. Nie wygrywa tak dużo główek, jak można by spodziewać się po jego wzroście. Nie wnosi wiele do budowania akcji, nie współpracuje z kolegami. Ma też niedostatki techniczne, a jego brak dynamiki stanowi problem - tłumaczył dziennikarz Toke Theilade w rozmowie z portalem Watford Observer.
To rzuca konkretne światło, na to, dlaczego 25-latek nie rzucił ojczyzny na kolana, i dlaczego Broendby - w przeciwieństwie do Legii - wstrzymało się przed kolejnym wypożyczeniem lub próbą kupienia Duńczyka. Łatwiej również pojąć powody zadowolenia fanów Watfordu, które można dostrzec w mediach społecznościowych. Ekipa z Championship zarobi na zawodniku, którego sama ściągała w 2023 roku za dwa miliony euro. Ktoś powie, że zarobi niewiele, ale na podstawie poprzedniego sezonu trudno było oczekiwać nawet miliona zysku.
Bardziej predestynowały ku temu rozgrywki 2023/24. Wtedy to Rajović dał radę w bardzo fizycznej lidze, strzelił dziesięć goli na zapleczu Premier League. W drugiej połowie sezonu zupełnie spuścił z tonu, ale mimo tego finiszował jako zdecydowanie najlepszy strzelec tamtego Watfordu. Pod wodzą Valeriena Ismaela robił użytek ze swoich warunków fizycznych, trzy bramki zdobył po uderzeniach głową, a wszystkie z obrębu pola karnego. Był właściwie nienaruszalny wytrzymałościowo, jeśli nie grał, to tylko z powodów taktycznych. Pod tym względem Duńczyk w istocie jest fenomenem, bo od 2022 roku nie opuścił nawet jednego meczu z powodu kontuzji.
- To zawodnik bardzo mocno polaryzujący fanbase Watfordu. Niemalże cały poprzedni sezon był przedmiotem twitterowej wojenki, w której kibice wykłócali się w temacie słuszności jego wypożyczenia do Broendby. Fakt jest taki, że żaden napastnik Watfordu nie przekroczył w minionej kampanii jego dorobku bramkowego sprzed roku, kiedy to strzelił dziesięć bramek - mówi nam Krzysztof Bielecki z Angielskiego Espresso i TVP Sport.
- Tamten sezon dał apetyt na znacznie więcej, bo już w swoim pierwszyM meczu w podstawowym składzie zdobył dwie bramki. Wchodząc do ligi automatycznie nasunęły się skojarzenia z Aleksandarem Mitroviciem, zachowując oczywiście odpowiednią skalę. Rosły snajper, świetny w powietrzu i doskonale odnajdujący się w polu karnym. Momentami nieco pokraczny i tracący grunt pod nogami, ale były też sytuacjE, w których można było złapać się za głowę, że piłka dalej klei mu się do podeszwy. Co istotne, to mimo tego, że ostatecznie wysłał go na wypożyczenie, Tom Cleverley określał go jako jednego z najciężej pracujących zawodników na treningach. Samo wypożyczenie tłumaczył też “większym planem rozwojowym”, ale jak to w Watfordzie - nie ma miejsca na długoterminowe plany - dodaje.
Panie Darku, dlaczego?
W tym wszystkim zastanawia jednak, po co Legii kolejny napastnik? A właściwie - jak źle jest z tabunem innych, skoro rekord transferowy stołeczni biją właśnie na kolejną "dziewiątkę"? Przecież na brak atakujących Edward Iordanescu nie może narzekać. W kadrze wciąż są Migouel Alfarela, Ilja Szkurin, Jean-Pierre Nsame oraz Marc Gual. Łącznie kosztowali niespełna dwa i pół miliona euro.
Teraz zaś do drużyny rumuńskiego szkoleniowca dołączy gracz za trzy miliony. Same kwoty odstępnego na napastników Legii przekroczą więc pięć milionów, co jest dowodem na niegospodarność klubu. Bo to nie tak, że jego budżet wykonano z gumy, a wszystkie inne pozycje zostały wzorowo zabezpieczone. Wręcz przeciwnie, problemów wciąż nastręcza brak klasowego bramkarza czy zmienników na bokach obrony, skrzydłach oraz pozycji defensywnego pomocnika, wszak wciąż niewykluczone jest odejście Maxiego Oyedele.
Legia ma wyraźne braki i owszem, planuje kolejne ruchy, ale jednocześnie znacznie uszczupla swój budżet na kolejnego napastnika. Być może jest to konieczność, ale jeśli tak, to coś do tej konieczności doprowadziło. Zwyczajnie o stołecznych nie świadczy dobrze, że wcześniejsze transfery napastników były na tyle nieudane, że doprowadziły do przeinwestowania jednej pozycji. To nie jest rozsądne budowanie kadry, tylko igranie z losem.
Oczywiście, Legia wciąż ma nadzieję, że dojdzie do konkretnych ruchów wychodzących, ale, skupiając się na samych "dziewiątkach", trudno znaleźć zawodnika z miejsca rekompensującego wydatki. Nsame nie chcieli w Szwajcarii, bardziej realne wydaje się rozwiązanie umowy niż transfer. Alfarela dobrze poradził sobie w Grecji, ale to też nie zaowocowało (jeszcze) przeprowadzką, chociaż zainteresowany był między innymi PAOK. Wreszcie Gual - jemu, podobnie jak Steve'owi Kapuadiemu, innemu potencjalnemu źródłu gotówki, za rok kończy się umowa, więc warszawiacy nie mogą dyktować szczególnie twardych warunków. Propozycja na poziomie miliona euro za Hiszpana zostałaby przy Łazienkowskiej najpewniej przyjęta.
Pewnym jest natomiast, że do końca okienka w Legii wciąż będzie działo się wiele. Przybycie Rajovicia to już burza sama w sobie, ale jednocześnie jest zwiastunem prawdziwego huraganu.