Oto najlepszy koszykarz świata. Tego już nikt nie podważy
Trzy litery. MVP. Trzy litery SGA. Shai Gilgeous-Alexander stał się najlepszym koszykarzem świata. Gra niczym Kobe Bryant, nie przez przypadek jest porównywany z Michaelem Jordanem.
Oklahoma City Thunder omija wertepy, krocząc po mistrzostwo NBA. Podopieczni Marka Daigneaulta zdominowali sezon zasadniczy, wygrywając 68 z 82 meczów. Play-offy rozpoczęli od rozbicia Memphis Grizzlies. Następnie wyeliminowali Denver Nuggets i Minnesotę Timberwolves. Do niedawna Nikola Jokić słusznie był uznawany za najlepszego zawodnika świata. Anthony Edwards miał być twarzą nowego pokolenia koszykówki. Obu pogodził Shai Gilgeous-Alexander. Kanadyjczyk od kilku miesięcy po prostu nie ma sobie równych na parkiecie NBA. Statuetki MVP sezonu zasadniczego i finałów Konferencji Zachodniej tylko to potwierdzają. W następnej kolejności SGA może sięgnąć po pierścienie mistrzowskie.
Bezkonkurencyjny
- Shai jest niesamowity. Uważam, że już w poprzednim roku powinien dostać nagrodę MVP. Teraz na pewno zostanie wybrany - powiedział kilka miesięcy temu Anthony Edwards. - Kiedy skończę grać, Steph Curry i Kevin Durant też odejdą, to myślę, że Shai i Edwards mogą przejąć po nas pałeczkę - stwierdził zaś LeBron James.
Shai został twarzą najlepiej rozwijającego się projektu w NBA. Oklahoma City Thunder udowadnia, że można zbudować drużynę na miarę największych sukcesów, bazując na jeszcze niedoświadczonych, ale już niezwykle skutecznych zawodnikach. W poprzednim sezonie ekipa prowadzona przez Marka Daigheaulta została najmłodszym w historii triumfatorem sezonu regularnego na Zachodzie. Odniosła wówczas 57 zwycięstw, potwierdzając mistrzowskie aspiracje. W drugiej rundzie przegrała z Dallas Mavericks, jednak nie wykonała żadnego panicznego ruchu. Wszyscy w OKC wiedzieli, że trzon drużyny ma zadatki na walkę o tytuł.
W bieżących rozgrywkach SGA i spółka dali się poznać jako prawdziwi dominatorzy. Na Zachodzie wygrali 68 spotkań, o 16 więcej od drugich Houston Rockets. W play-offach mają na razie bilans 12:5. Zmieniają się rywale, ale nie zmienia do bólu skuteczny plan gry, który koncentruje się wokół kapitalnego rozgrywającego. 26-latek to prawdziwa maszyna do punktowania. Obserwując jego popisy, można dojść do wniosku, że rzucanie do kosza to jedna z najprostszych rzeczy świata. Ot, wypuszczasz piłkę z rąk, a ona po prostu wpada przez obręcz. Żaden inny zawodnik nie potrafi jednak robić tego z taką łatwością. Przez większą część sezonu toczyła się debata odnośnie tego czy Kanadyjczyk przebił już Nikolę Jokicia, trzykrotnego triumfatora MVP. Półfinały Konferencji Zachodniej można było uznać za mały pojedynek o miano najlepszego koszykarza świata. Wygrał Gilgeous-Alexander, notując w serii 29,7 punktu, 6,4 asysty i 6,6 asysty na 53% skuteczności z gry. W siódmym i decydującym meczu Oklahoma odprawiła Nuggets różnicą 32 punktów. Tegoroczny MVP sam rzucił 35.
- Shai to wyjątkowy zawodnik. Jego selekcja rzutowa, talent, umiejętność gry w swoim rytmie, to wszystko jest naprawdę niezwykłe. Wszyscy wiemy, ile umie w ataku, ale potrafi też być decydujący po drugiej stronie parkietu, świetnie blokuje rzuty. Po prostu jest wyjątkowy - pochwalił Jokić po przegranej serii. - Potrafi znaleźć się w dowolnym miejscu na parkiecie, z którego chce oddać rzut. Ma świetny drybling, rzut z półdystansu, tak naprawdę nie widzę u niego słabych stron. Nie sądzę nawet, żeby ludzie zdawali sobie też sprawę z tego, jak silnym jest zawodnikiem. Nie widzę zawodnika w tej lidze, który potrafiłby go zatrzymać w sytuacji jeden na jeden - ocenił Mike Malone, trener Nuggets.
Wszelkie pochwały są zrozumiałe, biorąc pod uwagę kolejne rekordy, które ustanawia rozgrywający. W bieżących rozgrywkach zaliczył 59 meczów, w których huknął co najmniej 30 punktów. Ostatnim graczem, który tego dokonał, był Michael Jordan. W całej historii NBA było zaledwie czterech zawodników z dorobkiem minimum 30 punktów, pięciu asyst i pięciu zbiórek w dziesięciu meczach play-offowych w obrębie jednego sezonu. To Jordan, LeBron, Jalen Brunson i właśnie Shai. Lider OKC otrzymał statuetkę MVP, będąc najlepszym graczem w lidze pod względem liczby punktów, bilansu z nim na parkiecie i meczów 30-, 40- oraz 50-punktowych. Daj mu piłkę, a on pośle ją do kosza. To przecież takie proste.
Jak Kobe
- Kiedy masz sześć czy siedem lat, budzisz się i wstajesz, myśląc tylko o tym, aby zagrać w koszykówkę i wygrać. Robisz wszystko, aby rywalizować. Twoim marzeniem jest zwycięstwo, ale musisz też umieć zaakceptować porażkę. Dorastając, moim idolem był Kobe, podziwiałem LeBrona, Allena Iversona. To goście, których oglądasz, a później próbujesz naśladować, są inspiracją. Nie chcę się do nich porównywać, ale wiem, że dostałem okazję, aby też natchnąć młodszych zawodników i każdego dnia wychodzę na parkiet, aby to zrobić - opowiedział Shai dla ESPN.
- Pamiętam jeden mecz Lakers, który oglądałem w dzieciństwie. Kiedy Kobe podszedł do osobistego i cała hala zaczęła skandować: "MVP, MVP". Tuż po ostatniej kwarcie wyszedłem na podwórko, stanąłem na linii rzutów wolnych i sam zacząłem mówić do siebie: "MVP, MVP". Wtedy to było tylko marzenie. To szalone, że stało się rzeczywistością - kontynuował.
Kobe bez wątpienia sprawił, że tysiące osób zakochało się w koszykówce. Kibice kochali jego efektowny styl gry, nieustępliwość i wolę walki, które okazywał w najtrudniejszych momentach. To właśnie dzięki tym cechom spopularyzowany został termin “Mamba mentality”, odnoszący się do wyjątkowego charakteru legendy Los Angeles Lakers. Gilgeous-Alexander nie ukrywa, że w pewien sposób wychował się na Bryancie. Oglądając niektóre akcje 26-latka, można cofnąć się w czasie o dwie dekady.
Kobe został wybrany MVP w wieku 30 lat. Jego nieformalny następca szybciej doczekał się uznania. W tym sezonie po prostu nie było innego wyboru. Oczywiście, że Jokić wciąż potrafił grać na kosmicznym poziomie, wielokrotnie niemal w pojedynkę prowadził Nuggets do zwycięstw. Jednak nie można było przejść obojętnie wobec bezdyskusyjnego lidera w najlepszej drużynie całej ligi. Elektorzy musieli docenić Shaia, chociaż on sam dość skromnie podszedł do tematu. Po odebraniu statuetki nie mówił o sobie, o tym, ile dokonał, jakie rekordy pobił itd. Nie. Docenił kolegów i bliskich. Bez nich nie doszedłby na szczyt.
- Bez moich kolegów z zespołu to nie byłoby możliwe. Nie potrafię wyrazić słowami, jak wiele dla mnie znaczycie. Nie chodzi tylko o koszykówkę, jesteśmy jak rodzina. Robimy razem wszystko na parkiecie i poza nim, chodzę z wami na zakupy, wspólnie jemy, śmiejemy się. Naprawdę traktuję was jak braci. Bez was by się to nie udało. Chciałbym też podziękować mojej kochanej Haley. Dziękuję ci za wszystko, dziękuję za naszego wspaniałego synka. Byłaś pierwszą osobą, która pokazała mi, co oznacza prawdziwa miłość, czym tak naprawdę jest poświęcenie - przyznał skromnie.
- Najbardziej imponuje mi w nim, że rozmowy i dyskusje na temat statuetki MVP zupełnie nie przysłoniły mu prawdziwego celu. Skupiał się wyłącznie na sukcesie drużyny. Nawet przez chwilę nie pozwolił, aby coś przesłoniło mu dobro zespołu - pochwalił Mark Daigneault.
Zapracować na sukces
Obecny gwiazdor Oklahomy od dziecka wiedział, że chce zostać koszykarzem. Dzielił marzenie ze swoim kuzynem, Nickeilem Alexandrem-Walkerem, który obecnie występuje w Minnesocie Timberwolves. Sęk w tym, że początkowo nie zapowiadało się, aby Shai miał warunki do gry na zawodowym poziomie. Sam przyznał, że w wieku 13 lat był wzrostu swojej mamy, warunkami fizycznymi ustępował od większości rówieśników. Nie zamierzał jednak wywiesić białej flagi.
Fred Katz z The Athletic opisał, że kluczem SGA do sukcesu okazał się spartański reżim treningowy. W młodości przez kilka lat zaczął grać niemal wyłącznie lewą ręką, aby obie kończyny były na równym poziomie. Oddawał dziennie po tysiąc rzutów z jednej pozycji. Chodząc do szkoły średniej, poprosił nauczyciela WF-u o możliwość korzystania z sali na kilka godzin przed startem zajęć. Już po rozpoczęciu kariery utrzymał standard pracy na praktycznie pełen etat. Między sezonami wraca do rodzinnego Ontario, gdzie zaczyna treningi o 6:00 rano. Dzień w dzień, tydzień po tygodniu. Następnie wraca do Oklahomy, po czym wychodzi na parkiety NBA i udowadnia, że jest numerem jeden.
Kanadyjczyk jest modelowym przykładem zrównoważonego rozwoju kariery sportowej. Podkreślmy bowiem, że to nie był zawodnik w stylu Victora Wembanyamy, który jeszcze przed draftem NBA zyskał status gwiazdy. Shai raczej był uznawany za zawodnika dobrego, ale niekoniecznie topowego. W debiutanckim sezonie notował średnio 10,8 punktu na mecz. W kolejnych liczby wzrosły do odpowiednio 19, 23,7, 24,5, 31,4 i wreszcie do 32,7 w obecnym. Krok po kroku osiągnął wszystko.
- Shai to skurczybyk, który swoją grą zamyka usta wszystkim. Nikt nie gra na takim poziomie, uwielbiam oglądać go w akcji - podkreślił Shaquille O'Neal, ekspert stacji TNT. - SGA jest zbyt skromny, żeby samemu to powiedzieć, ale jest najlepszy, bez wątpienia - wtórował Chet Holmgren, center Thunder. - Shai wygląda jak Jordan z 1998 roku. Praca nóg, płynność rzutu, wyskok, styl gry. On robi na parkiecie to, co chce. MJ zdobył trzy mistrzostwa z rzędu, myślę, że w tym sezonie ten dzieciak założy pierścień - ocenił Paul Pierce, ikona Boston Celtics.
- To spektakularne, jak konkurencyjnym graczem jest Shai. Udowadnia to właściwie w każdym meczu. Codziennie patrzysz w cyferki pod koniec czwartej kwarty i widzisz u niego 32 punkty, siedem zbiórek, sześć asyst czy coś takiego. I możesz dojść do wniosku, że to przeciętny występ, bo codziennie osiąga takie liczby. Dla niego to rutyna. W jego wykonaniu wygląda to tak, jakby było bardzo proste, a takie nie jest. To szalone - podkreślił Alex Caruso, zawodnik OKC, w podcaście The Young Man and the Three.
Najgorsza wymiana ostatnich lat
Analizując tę karierę, można znaleźć kolejne podobieństwa do Bryanta. Obaj zostali wybrani w drafcie przez Charlotte Hornets, po czym od razu wymienieni do ekip z Los Angeles. Kobe do Lakers, Shai do Clippers. W Mieście Aniołów nie poznano się na jego talencie. W debiutanckim sezonie spędzał na parkiecie tylko 26,5 minuty na mecz. Grał dobrze, ale nie był żadną rewelacją. Włodarze uznali zaś, że nie mogą czekać na sukces. W 2019 roku dokonano zatem transferu, który okazał się strzałem w oba kolana.
Clippers wymienili Kanadyjczyka i masę wyborów w drafcie na Paula George’a. Jednocześnie do drużyny dołączył Kawhi Leonard. Wydawało się, że powstanie z tego wielki projekt. Powstał, jednak niekoniecznie tam, gdzie się tego spodziewano. Po kilku latach to SGA został kluczowym elementem zespołu, który zmierza po mistrzostwo. Z kolei koszykarze z LA ani razu nie dotarli nawet do finałów konferencji. A co najlepsze, Oklahoma wciąż ma do dyspozycji pojedyncze picki, które otrzymała sześć lat wcześniej.
- Mówiłem trenerowi Riversowi, że ten chłopak ma w sobie coś wyjątkowego. Nie grał zbyt wiele, ale pokazał coś, czego nie widziałem w lidze od dawna. Kiedy usłyszałem, że został wymieniony, zastanawiałem się, co my do cholery robimy - wspominał dla Inside The Thunder Sam Cassell, były asystent Clippers. - Wiedzieliśmy, że będzie dobry, ale nie sądziliśmy, że stanie się taką gwiazdą. Myślę, że w tamtym momencie nikt nie mógł tego przewidzieć. Gdybyśmy mieli szklaną kulę, ta wymiana nie doszłaby do skutku. Ale nie mieliśmy - to już słowa samego Doca Riversa.
Jakie wady można przypisać Shaiowi? Tak naprawdę większość jego krytyków dała już za wygraną, zdając sobie sprawę z absurdalnej skali koszykarskiej jakości. Jedyną drobną rysą na wizerunku może być skłonność rozgrywającego do wymuszania fauli. Trzeba otwarcie przyznać, że potrafi czasem nabrać sędziów, zamarkować kontakt z rywalem, aby dostać korzystny gwizdek. Ostatnio z tego powodu delikatną szpilkę wbiła mu Sabrina Ionescu, jedna z najbardziej rozpoznawalnych zawodniczek WNBA.
Shai w tym sezonie wykonał 669 rzutów osobistych, co jest ogromną liczbą. Warto jednak dodać, że wcale nie najwyższą. Liderem w NBA został Giannis Antetokounmpo, który odwiedził linię wolnych 707 razy. To nie jest zatem tak, że jednemu koszykarzowi odgwizdują wszystko, a inni są bez konsekwencji faulowani na potęgę. Po prostu ci najlepsi zawsze będą najczęściej zatrzymywani w nieprzepisowy sposób. Czasami to jedyna taktyka defensywna bezradnych rywali.
W tegorocznych play-offach Oklahoma wyeliminowała już Nuggets prowadzonych przez Nikolę Jokicia. Odprawiła do Cancun Minnesotę z rewelacyjnym Anthonym Edwardsem. Ostatnią przeszkodą w drodze po tytuł pozostaje Indiana Pacers. Dla Tyrese’a Haliburtona i spółki sam awans do finałów i wygranie w nich pierwszego meczu trzeba uznać za spory sukces. Ekipa ze Wschodu wciąż nie jest jednak faworytem w decydującej serii. Największe szanse nadal ma OKC. Na przestrzeni ostatnich miesięcy to najlepsza drużyna z najlepszym zawodnikiem. Shaiem Gilgeousem-Alexandrem.