Oto największa bolączka Realu Madryt. Trapi klub od dawna, prawie spowodowała klęskę w obecnym sezonie
Dziesiątki kontuzji, które nastąpiły w tak kluczowym dla Realu Madryt momencie sezonu, doprowadziły do głębokiej refleksji nad funkcjonowaniem klubu ze stolicy Hiszpanii. Wygląda na to, że mistrzów Hiszpanii trawi poważniejsza choroba niż dotąd sądzono.
Na początek kilka liczb. Jeden sezon (niepełny), 20 kontuzjowanych zawodników, łącznie 41 urazów. To absolutny rekord tego klubu, prawdopodobnie też La Ligi. To oczywiście więcej niż jakakolwiek z pozostałych 19 drużyn. Z pozostałych trzech uczestniczących w tegorocznej Lidze Mistrzów, Barcelona zarejestrowała u graczy łącznie 25 kontuzji, Sevilla 18, Atletico 16. Wszystkie te ekipy miały porównywalny do “Królewskich” harmonogram gier. Jeśli szukać przyczyn gry “w kratkę” klubu z Madrytu na przestrzeni całego sezonu - trzeba najpierw spojrzeć na tabelę “chorych”.
Perfekcyjne warunki
Skąd się wziął ten kryzys? Nikt w klubie nie potrafi tego wyjaśnić. Prezes Florentino Perez zamówił nawet audyt, który miałby wyjaśnić pochodzenie niespotykanej “urazowości” zespołu. Brakuje tu jakiejkolwiek logiki. To drużyna z absolutnie największą i najnowocześniejszą infrastrukturą w Hiszpanii. Ogromny kampus w pobliżu lotniska, kameralny stadion Alfredo di Stefano, na którym piłkarze grają w zastępstwie z powodu remontowanego Santiago Bernabeu, na terenie 10 innych boisk trawiastych, a poza tym supernowoczesne sale gimnastyczne, centrum medyczne, baseny, łaźnie… Wszystko, czego dusza zapragnie. Raj, w którym można przygotować się do kolejnych spotkań.
Zidane i jego podopieczni są również pod opieką dużego i imponującego zespołu specjalistów od przygotowania fizycznego. Korzystają też z zewnętrznych partnerów technologicznych zatrudnionych przez klub. Zawsze pozwalał na to budżet, aspiracje i ambicja bycia futbolowym primus inter pares w każdym obszarze. Jeden fizjoterapeuta przypada na 5-6 członków składu, w tym na dwie gwiazdy i pozostałych, młodszych piłkarzy. Najlepsi zawsze mają zapewnioną szczególną uwagę. A to przecież nie są dzieci, których trzeba pilnować. Sami też potrafią zadbać o odpowiednie przygotowanie, dietę czy sen. Wszyscy mają wszelkie składniki do perfekcyjnej pracy. W teorii. Bo praktyka wygląda najwyraźniej inaczej.
Francuski trener, zwłaszcza w drugiej kadencji na Bernabeu, położył olbrzymi nacisk na poziom sprawności graczy. Na meczową intensywność. Brakowało tego, gdy drużynę prowadził Julen Lopetegui, a później Santiago Solari. “Królewscy” poruszali się jak muchy w smole, a pressujący przeciwnicy, zwykle o gorszych umiejętnościach czysto piłkarskich, bardzo łatwo radzili sobie z niezdarnymi potentatami. Zidane postanowił coś z tym zrobić. Zrezygnował z Antonio Pintusa, którego zresztą sam sprowadził do Madrytu kilka lat wcześniej, a współpracę zaproponował Gregory’emu Dupontowi. To nie byle kto. Jeden z najlepszych fachowców, dzięki któremu Francuzi zdobyli mistrzostwo świata w 2018 roku.
Dupont to także naukowiec, całe życie poświęcający się badaniom. Znany jest z bardziej analitycznego podejścia do sportu, wnikliwie badając wszelkie wskaźniki kondycyjne i psychofizyczne każdego z piłkarzy. Specjalizacja? Zarządzanie obciążeniem treningowym, strategie regeneracji i unikanie kontuzji. Przedmiot zagadnień brzmi dumnie, ale nie przekłada się to bynajmniej na rezultaty w Madrycie. Jeśli Dupont mógłby się z czegoś cieszyć, to jedynie z potężnej wiedzy zebranej w Realu, z której będzie mu dane napisać monografię “jak zbudować szpital w klubie piłkarskim”.
Grzechy przeszłości
“Los Blancos” zresztą nigdy nie mieli szczęścia do głównych lekarzy drużyny. Kilka lat temu przez drużynę przetoczył się konflikt z udziałem doktora Jesusa Olmo. Zawodnicy nie mieli zaufania do sztabu medycznego, w szczególności zaś do jego dyrektora. Latem 2014/15 Florentino Perez dał mu wolną rękę mimo sprzeciwu połowy kadry. Olmo swego czasu bez skutku zajmował się m.in. kontuzjowanym Jonathanem Woodgate’em, symbolem porażki transferowej Realu, w końcu rezygnując z prowadzenia jego leczenia po tym, jak angielskiemu obrońcy odnawiały się dolegliwości.
Olmo wprowadzał w Madrycie despotyczne rządy, zwalniając m.in. Pedro Chuecę, zaufanego fizjoterapeutę wśród graczy, a później i innych pracowników z kilkanustoletnimi stażami. Wprowadzał za to swoich ludzi, którzy byli równie niekompetentni jak on sam. W klubowych budynkach zyskał nawet pseudonim “doktor rozciąganie”. Za każdym razem “magiczną” metodą Olmo na przywrócenie piłkarza do zdrowia był masaż i napinanie mięśni, co doprowadzało rekonwalescentów do szewskiej pasji. Po kilku miesiącach pracy członkowie zespołu łapiąc kontuzję albo woleli podejmować leczenie samodzielnie, albo chodzili prywatnie do… zwolnionych medyków. Tak robili chociażby Cristiano Ronaldo, Luka Modrić i Karim Benzema. W końcu w 2017 roku pozbyto się znachora.
Instytucję, którą od dłuższego czasu kibice oskarżają o brak kompetencji, jest Sanitas. To przedsiębiorstwo konsultingowo-medyczne, działające w Realu jeszcze od czasu prezesa Ramona Calderona. Sanitas oddaje do dyspozycji klubowi swoich specjalistów, nowoczesny sprzęt, a nawet całą klinikę. Co z tego, skoro także i ten sztab popełnia błędy. Nie ufał mu Ruud Van Nistelrooy, który wolał lecieć do Stanów Zjednoczonych na operację niż poddać się zabiegom w madryckim szpitalu.
Gdy Cristiano Ronaldo w 2009 roku uszkodził kostkę w meczu z Olympique Marsylia, ludzie z Sanitas pozwolili mu pojechać na mecz reprezentacji Portugalii. CR7 wytrwał na boisku 20 minut. Nie wrócił do stolicy Hiszpanii. Wybrał Holandię i tamtejszego speca od uszkodzonych nóg, Nieka van Dijka, który dał mu instrukcje leczenia zwichnięcia. Efekt? Ronaldo nigdy potem kostki nie uszkodził.
Sprawa Gonzalo Higuaina. Kolejna dramatyczna. Argentyńczyk tak bardzo był zmuszany do gry z bólem, że w końcu dostał przepukliny. Co zrobił Sanitas? Zalecił odpoczynek, żeby tylko “El Pipita” nie musiał przechodzić operacji. Kiedy po kilku tygodniach dolegliwości nie ustępowały, napastnik machnął ręką i poleciał do Chicago na szczegółowe badania. Powiedzieli mu, że bez operacji może pożegnać się ze sportową karierą. Są jednak piłkarze, którzy bez obaw korzystają z usług klubowego wsparcia medycznego. To między innymi Eden Hazard…
Sezon jeszcze do uratowania?
24 lutego, przed pierwszym meczem 1/8 finału LM przeciwko Atalancie, Zinedine Zidane dysponował zaledwie 10 zdrowymi piłkarzami z pola. Na liście kontuzjowanych znajdowali się: Sergio Ramos, Karim Benzema, Dani Carvajal, Hazard, Rodrygo, Militao, Marcelo i Alvaro Odriozola. “Zizou” musiał ratować się powołaniem młodzieży, stąd w składzie figurowali zawodnicy, o których istnieniu przeciętny kibic nie miał pojęcia. W Champions League zadebiutowali więc 21-letni Hugo Durro czy 19-letni Sergio Arribas. Jeden z najbogatszych klubów na świecie wysłał w bój o najważniejszy europejski skalp “dzieciaki”. Ostatecznie o bramce i zaliczce przed rewanżem i tak zadecydował najtwardszy w składzie, Ferland Mendy.
Valverde i Rodrygo powrócili ostatnio po co najmniej dwóch miesiącach przerwy. Benzema ponownie pojawił się na boisku podczas derbów Madrytu i okazał się dla “Królewskich” zbawienny. Jego gol uratował mistrzom Hiszpanii punkt. Następni w kolejce są Ramos i Hazard. To sytuacja, która dziś może najbardziej niepokoić przeciwników. Real Madryt pokazał już, że nie potrzebuje ani Kyliana Mbappe, ani Erlinga Haalanda, by rządzić przynajmniej na krajowym podwórku. Potrzebuje tylko swoich zdrowych liderów.