Oto nowy trener Legii! Gra na wynik i nie tylko. "Piłkarze go uwielbiali"
Z reprezentacją Rumunii zrobił najlepszy wynik na wielkim turnieju od niemal ćwierć wieku, a jego drużyny zawsze dawały z siebie maksimum swoich możliwości. Gra na wynik, niekoniecznie na styl, ale potrafi się przy tym dostosować do sytuacji. Taki jest właśnie Edward Iordanescu, który ma zostać nowym trenerem Legii Warszawa.
Z racji na wydarzenia wokół reprezentacji Polski, przez ostatnie dni gdzieś w cieniu pozostawał wybór nowego trenera Legii Warszawa. Choć ta pod wodzą Goncalo Feio zdobyła Puchar Polski i dotarła do ćwierćfinału Ligi Konferencji, ostatecznie nie dogadała się z nim wobec nowego kontraktu i rozpoczęła poszukiwania następcy. Teraz wydaje się, że te wreszcie są na finiszu. Jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, w przyszłym sezonie szkoleniowcem “Wojskowych” będzie Edward Iordanescu.
Nikt mu nie ufał
Nazwisko 46-latka powinno być dobrze znane fanom futbolu choćby przez pryzmat koligacji rodzinnych. Jego ojciec, Anghel, uważany jest za jednego z najlepszych piłkarzy i trenerów w historii Rumunii. Szczególnie w roli szkoleniowca jego zasługi dla tamtejszej piłki są ogromne. Trzykrotnie pełnił funkcję selekcjonera “Trójkolorowych”, a w 1994 roku dotarł z nimi do ćwierćfinału MŚ, co do dziś jest największym sukcesem w dziejach. Po raz ostatni trenował kadrę w latach 2014-2016, po czym powrócił na emeryturę.
Edward poszedł w ślady taty. Z kariery piłkarskiej szybko zrezygnował i już w wieku 32 lat zajął się trenerką. Zaczynał w Steaule Bukareszt, skąd później udał się na wieloletnią wędrówkę pomiędzy klubami, która nie przyniosła mu większych sukcesów. Przez dekadę na dłużej, czyli w tym przypadku półtora roku, zatrzymał się tylko w dwóch zespołach: Gaz Metan Medias i Pandurii Targu Jiu, czyli raczej mało znanych firmach. Miał też krótki epizod w Bułgarii, gdzie w 2016 roku przez kilka miesięcy próbował wskrzesić wielkość CSKA Sofia.
Przełomowym momentem jego kariery okazał się pobyt w CFR Cluj. Drugi, bo za pierwszym podejściem odszedł po półtora miesiąca po tym, jak zdobył Superpuchar Rumunii, ale nie potrafił dogadać się z właścicielem klubu, Ioanem Vargą. Obaj panowie po jakimś czasie znaleźli jednak wspólny język, a ich współpraca w sezonie 2020/21 zaowocowała po raz kolejny Superpucharem oraz przede wszystkim mistrzostwem Rumunii. Po tym drugim sukcesie Iordanescu opuścił klub, przez kilka miesięcy trenował FCSB, aż wreszcie w styczniu 2022 roku podjął się wejścia w buty swojego ojca i przejął reprezentację.
- Na początku jego pracy z kadrą nikt za bardzo mu nie ufał, choć przecież zdobył z CFR Cluj mistrzostwo kraju. Dał się poznać jako bardzo zdyscyplinowany i zdeterminowany gość. I w pewnym momencie zdołał nawet wytrzymać naciski, które pojawiły się po tym, jak w Lidze Narodów spadł z dywizji B do C. Kibice domagali się, żeby zrezygnował, ale ten się nie ugiął. Reprezentacja krok po kroku rosła siłę, mimo że styl gry nie był jakiś przyjemny dla oka. Ważnym momentem był triumf 1:0 nad Szwajcarią, który zapewnił nam zwycięstwo w grupie eliminacyjnej do EURO. Punkt kulminacyjny nastąpił już natomiast na samym turnieju przy okazji wygranej 3:0 z Ukrainą - mówi nam Razvan Peia z WeLoveSport.ro.
Wreszcie wszystko zatrybiło
Początek Iordanescu w nowej roli rzeczywiście nie należał do najłatwiejszych. Rumunia w Lidze Narodów 2022/23 zaprezentowała się naprawdę mizernie. W swojej grupie w dywizji B zmierzyła się z drużynami o podobnym poziomie - Bośnią i Hercegowiną, Finlandią oraz Czarnogórą. W sześciu meczach zdobyła jednak tylko siedem punktów. Spadek na trzeci poziom LN był dla Rumunów bolesny, ale władze tamtejszej federacji nie zdecydowały się na żadne gwałtowne ruchy. Wciąż wierzyły w Iordanescu, a ten odwdzięczył się świetnymi wynikami w eliminacjach EURO 2024. “Trójkolorowi” zdobyli w nich łącznie 22 punkty i pewnie wygrali swoją grupę.
- Jako selekcjoner reprezentacji Rumunii był naprawdę dobry. Zdołał odtworzyć ducha tego zespołu i w pełni wykorzystał to wyjątkowe pokolenie piłkarzy. Oczywiście, że sprzyjało mu trochę szczęście, ale jego by nie było, gdyby nie wiara Iordanescu w swoich piłkarzy. Wpajał im ideę, aby nigdy się nie poddawać, a oni również go uwielbiali i ufali mu w stu procentach. W pewnym momencie, po wielu latach posuchy, wszystko wreszcie zatrybiło i przyszyły też wreszcie wyniki - opowiada nam Emanuel Rosu, rumuński dziennikarz, którego teksty ukazały się w m.in. BBC, FourFourTwo czy New York Times.
Rumunia na turniej do Niemiec pojechała ochoczo nastawiona, choć już sam awans był dla niej sporym sukcesem. Przed EURO 2024 jej absencja na wielkich imprezach wynosiła w sumie osiem lat. Wcześniej w XXI wieku pojawiła się zresztą tylko na trzech turniejach mistrzowskich, a na mundial czeka już od 1998 roku. Nie była też faworytem grupy E z Belgią, Słowacją i Ukrainą. Ostatecznie wszystkie cztery zespoły zgromadziły po cztery punkty, ale to właśnie Rumunia, głównie dzięki świetnej inauguracji przeciwko Ukrainie (3:0), znalazła się na pierwszym miejscu w tabeli. I choć marzenia Iordanescu i spółki zostały przerwane stosunkowo szybko, bo już w 1/8 finału w meczu z Holandią (0:3), w Rumunii reprezentantów witano i tak jak bohaterów.
- Iordanescu poprowadził nas do najlepszego wyniku na imprezie mistrzowskiej od blisko ćwierćwiecza. Nasza reprezentacja w Niemczech wyglądała bardzo dobrze i wywołała sporą ekscytację w całym społeczeństwie. Jej wynik, a przede wszystkim postawa na boisku doprowadziły do tego, że wiele osób zaczęło się mocniej interesować futbolem. Oczywiście, że wcześniej mieliśmy sporo szczęścia w eliminacjach. Strzeliliśmy w nich wiele goli w ostatnich minutach meczów, nasi rywali dostawali szybko czerwone kartki. Takie sytuacje mocno pomogły nam w tych gorszych spotkaniach. Tylko niezależnie od tego, czy było to szczęście, czy pragmatyzm, Edi świetnie na tym wyszedł - opowiada nam Vladimir Cristea, kibic reprezentacji Rumunii.
Grali na serduchu
Iordanescu z kadry odszedł po turnieju wraz z wygaśnięciem kontraktu. Pod jego wodzą Rumunia wcale nie grała jakiejś najpiękniejszej piłki. O średniej postawie w Lidze Narodów już wspomnieliśmy, ale nawet w tych niezwykle udanych eliminacjach do EURO 2024 był to zespół raczej nastawiony na wynik, aniżeli styl. Spośród drużyn, które awansowały na turniej z grup składających się z sześciu zespołów, Rumunii strzelili zdecydowanie najmniej goli (16), natomiast w defensywie (pięć straconych) lepsza była od nich tylko Portugalia. Jego drużyny rzadko kiedy odpalają fajerwerki, ale za to są do bólu skuteczne.
- Zespoły Iordanescu grają raczej efektywny futbol. Jest bardzo dobrym motywatorem, zawsze mocno zdeterminowanym, aby osiągnąć zamierzony cel. Żadna z drużyn, które trenował, nie grała czegoś, co normalnie można by nazwać atrakcyjnym futbolem, ale polegały one na innych atrybutach, które ludzie zwykle kochają. Rumunia na EURO 2024 też nie pokazała niczego spektakularnego, ale grała na serduchu, dawała z siebie wszystko, a ludzie byli z niej po prostu dumni. To trener, który sprawia, że jego ekipy wykorzystują maksimum swoich możliwości - uważa Rosu.
Analiza reprezentacji Rumunii za kadencji Iordanescu nakierowuje nas na postawienie tezy, że to trener na wskroś defensywny. Tymczasem to nie do końca prawda, potrafi też nastawić swój zespół na bardziej ofensywny styl gry. Tak było choćby podczas jego pracy w FCSB, a jego kadra potrafiła wygrywać wysoko - w meczach z nieco słabszymi rywalami, takimi jak Bośnia i Hercegowina (4:1), Mołdawia (5:0) czy Andora (4:0). 46-latek wydaje się szkoleniowcem, który jest po prostu skoncentrowany na wyniku i potrafi zaadaptować się do danej sytuacji. Pod tym względem to może być dobry wybór dla Legii, która pragnie przede wszystkim trofeów, a w przeszłości często sięgała po tytuły właśnie dzięki takiej konsekwentnej grze.
- Na pewno potrafi tchnąć sporo pozytywnej energii w swoje zespoły. Jako wciąż stosunkowo młodemu trenerowi łatwiej mu nawiązać kontakt z zawodnikami. Reprezentanci Rumunii dzięki niemu naprawdę uwierzyli w siebie. I to mimo że gra zespołu opierała się głównie na grze z kontrataku, choć przeciwko słabszym rywalom widywaliśmy przebłyski. Nie jest też tak, że to jakiś ultra defensywny szkoleniowiec. Jako trener FCSB drużyna grała nawet mocno do przodu. Dlatego wydaje mi się, że dużo zależy od tego, jakim składem personalnym będzie dysponował w szatni Legii - mówi nam Filip z twitterowego konta “Romanian Football”.
Wcale nie taki spokojny
A ten stan kadry Legii przez wielu jej kibiców jest od dłuższego czasu kwestionowany. Nie do końca podobał się też Feio, który nie gryzł się w język i potrafił otwarcie krytykować władze klubu. Te ostatecznie przestały tolerować kolejne zachcianki Portugalczyka i mimo wyników oraz poparcia trybun uznały, że nie chcą już dłużej wojować z trenerem własnego zespołu. Dlatego dla włodarzy Legii ważne jest, aby nowy szkoleniowiec znalazł wspólny język z wieloma stronnictwami przy Łazienkowskiej. Pytanie, czy Iordanescu jest do tego właściwą osobą.
- Edi to tak naprawdę bardzo spokojny człowiek. Nie pamiętam zbyt wielu momentów, żeby podpadał się przy linii bocznej. Ale jeśli pojawi się zbyt wielka presja, może stanowić to dla niego problem. Nie jestem pewny, czy dobrze ją znosi. Zawsze odchodzi z zespołów po tym, jak osiągnie z nimi jakiś sukces - tak było choćby w Cluj czy reprezentacji. Zrobił swoją robotę i nie chciał jej już kontynuować. Dlatego nie wiem, czy to trener na długofalowy projekt. Chociaż z drugiej strony zawsze potrzebował też trochę czasu, zanim jego drużyny zaczęły osiągać dobre wyniki - opowiada nam chcący zachować anonimowość przedstawiciel twitterowego konta “Romanian Football Talk”.
Dla 46-latka będzie to dopiero druga praca poza Rumunią. Wspomniany pobyt w CSKA Sofia zakończył się po 12 spotkaniach. Co ciekawe, w 2016 roku, przed objęciem stanowiska w Bułgarii, mówiło się o zainteresowaniu tym właśnie szkoleniowcem ze strony Lecha Poznań. Wtedy Iordanescu ostatecznie do Polski nie trafił. Teraz, po niemal dekadzie i z dużo większym bagażem doświadczeń, wreszcie zawitał do naszej ligi, gdzie z miejsca ma powalczyć o pełną stawkę, w tym przede wszystkim mistrzostwo, po które Legia po raz ostatni sięgnęła już cztery lata temu.
- Polska powinna być dla niego odpowiednim miejscem do pracy. Zwykle ma dobre relacje z zawodnikami, ale to prawda, że bywa wymagający w negocjacjach i rozmowach z władzami klubu, więc spodziewajcie się, że będzie wywierał na nich presję. Myślę, że Legia pod jego wodzą będzie z miesiąca na miesiąc coraz lepsza. W przeszłości musiał już się wielokrotnie zmierzyć z ogromną presją i bywał w środku ognia. Dlatego teraz będzie doskonale wiedział, jakie to uczucie. Iordanescu jest już też bardziej doświadczony, spędził rok poza futbolem, więc z pewnością będzie teraz głodny sukcesów. Dla mnie to jednak w żadnym wypadku nie jest spokojny facet i szybko doskonale zauważycie, jak bardzo jest zaangażowany w swoją pracę - podsumowuje Rosu.