Padł historyczny rekord NBA. Syn legendy gra niczym Wilt Chamberlain. "Maszyna nie do zatrzymania"

Padł historyczny rekord NBA. Syn legendy gra niczym Wilt Chamberlain. "Maszyna nie do zatrzymania"
Ron Chenoy / pressfocus
Mateusz - Jankowski
Mateusz Jankowski03 Apr · 18:30
Bije rekordy, nawiązuje do historycznych wyczynów, swój talent potwierdza w prawie każdym meczu. Domantas Sabonis już nie jest tylko synem legendarnego koszykarza. To Arvydas Sabonis stał się ojcem wielkiej gwiazdy parkietu.
W NBA od wielu lat panuje prawdziwy kult liczb. Eksperci i kibice są zasypywani różnego rodzaju statystykami, a dowolna akcja może zostać opowiedziana za pomocą kilku cyfr. Najlepsi zawodnicy potrafią cieszyć oko przy jednoczesnym wypełnianiu tabelek kolejnymi osiągnięciami. Do tego grona trzeba zaliczyć Domantasa Sabonisa. Litwin rozgrywa ósmy i zarazem swój zdecydowanie najbardziej owocny sezon w karierze. Rosły center wciela się w rolę lidera Sacramento Kings, marzących o kolejnym występie w play-offach. Notowanie następnych zwycięstw nie byłoby możliwe bez pomocy gracza, który już zapisał się w historii najlepszej koszykarskiej ligi świata.
Dalsza część tekstu pod wideo

Śladami Wilta Chamberlaina

Topowych sportowców zawsze cechuje nadzwyczajna regularność. Czym innym są pojedyncze wyskoki talentu, a czym innym potwierdzanie go przeciwko dowolnemu rywalowi. Właśnie dlatego Domantas Sabonis zasługuje na miano jednego z najlepszych środkowych w tym sezonie NBA. Z nadzwyczajną łatwością potrafi notować punkty, zbiórki i asysty. W większości meczów ma dwucyfrowe zdobycze w minimum dwóch z tych trzech kategorii. Jego ostatni mecz bez double-double odbył się 30 listopada ubiegłego roku. Przeciwko Los Angeles Clippers zawiódł, trafiając tylko jeden z dziewięciu rzutów za dwa. Bilans pięciu zbiórek i trzech asyst też nie rzucił nikogo na kolana. Od tego czasu obserwujemy jednak kompletnie innego zawodnika.
W każdym z 58 ostatnich meczów Sabonis zanotował double-double. Pod tym względem stał się najlepszym zawodnikiem od momentu połączenia NBA (National Basketball Association) i ABA (American Basketball Association), które nastąpiło w 1976 roku. Dotychczasowy rekord należał do Kevina Love’a, który w sezonie 2010/11 zebrał 53 kolejnych double-double. Tamten wyczyn to już tylko przeszłość. 26 marca doszło do oficjalnej koronacji nowego króla podwójnych zdobyczy.
- Dziękuję moim dzieciom i żonie, szczególnie za to, że naciska na mnie, abym w każdym meczu był jeszcze lepszy. Dziękuję też kibicom, wspaniale jest otrzymać takie wsparcie i czuć się kochanym. Dlatego tak bardzo uwielbiam grać w Sacramento. Jako zespół wkładamy mnóstwo pracy, ale jeszcze jej nie skończyliśmy. Musimy utrzymać tę dynamikę - skromnie przyznał Sabonis po pobiciu rekordu.
- "Domas" powinien być w rozmowach o MVP ze względu na sposób, w jaki gra. Człowieku, jaką on wykonuje pracę, rozgrywa fenomenalny sezon, nie był w Meczu Gwiazd, chociaż na to zasłużył. Notuje tyle triple-double, co Wilt czy Jokić, to niewiarygodne. Mam nadzieję, że otrzyma wiele pochwał, bo na nie zasłużył. Wszyscy powinniśmy cieszyć się z takich rekordów - chwalił trener Mike Brown, przywoływany przez portal BasketNews.com.
W bieżących rozgrywkach Litwin jest bezdyskusyjnym liderem NBA pod względem double-double (71) oraz triple-double (26). W historii koszykówki niewielu było zawodników, którzy tak często notowali za jednym zamachem punkty, zbiórki i asysty. Jedynie pięciu koszykarzy w dziejach NBA zaliczyło minimum 25 triple-double na przestrzeni sezonu. Sabonis dołączył do zaszczytnego grona, w którym wcześniej znaleźli się Oscar Robertson, Wilt Chamberlain, Russell Westbrook i Nikola Jokić. Jednocześnie został dopiero drugim po Chamberlainie zawodniku, który w jednym sezonie regularnym zgarnął minimum 1000 zbiórek i 600 asyst. Wilt pozostaje jedynym graczem ze średnią co najmniej 15 punktów, 13 zbiórek i ośmiu asyst na mecz na przestrzeni roku. Lider Sacramento znajduje się na najlepszej drodze, aby wyrównać ten wynik.
Oczywiście, Wilt Chamberlain był, jest i pozostanie większą legendą od Sabonisa. Samo zbliżenie się do niektórych wyczynów “Króla Tablic” pokazuje jednak poziom, na jaki wzbił się 27-latek. Zdarzają się mecze, w których rywale pozostają bezradni wobec “dziesiątki” Kings. 30 stycznia został pierwszym zawodnikiem od czasów, nie zgadniecie, Wilta Chamberlaina, który zdobył minimum 20 punktów, 25 zbiórek i pięć asyst, rzucając na skuteczności przekraczającej 90%. Memphis Grizzlies wpadło wtedy pod litewski walec.

Niedaleko pada jabłko

Domantas sprawia, że jego nazwisko już nie kojarzy się wyłącznie z popisami Arvydasa Sabonisa. Wcześniej ociec 27-latka napisał bowiem kawał historii koszykówki. Jako reprezentant ZSRR sięgnął po mistrzostwo świata, zdobył trzy medale olimpijskie, z czego jeden złoty w 1988 roku. Trzy lata wcześniej został mistrzem Europy, zgarniając przy okazji tytuł MVP turnieju. Ze względów politycznych dopiero w 1995 roku trafił do NBA, chociaż już wcześniej widać było, że ma papiery na rywalizację przeciwko najlepszym. Siedem lat spędzonych w Portland Trail Blazers wystarczyło, aby objawił swój talent całej Ameryce. W 2011 roku został zresztą wprowadzony do Naismith Memorial Basketball Hall of Fame.
Po zakończeniu kariery Arvydas przeprowadził się z rodziną do Hiszpanii. W wieku 10 lat Domantas miał obejrzeć pierwsze filmiki z akcjami swojego ojca. Zrozumiał wtedy jego wielkość i sam zapragnął poświęcić się koszykówce. Został zapisany do ekipy Unicaja Malaga, gdzie pozwolono mu kształtować własną karierę. Senior rodu nie chciał za wszelką cenę ingerować w życie syna, chociaż ten i tak wyrósł na podobnego zawodnika. Równie sprawnego, dominującego pod koszem i groźnego na półdystansie.
- Tata pozwolił mi robić to, co naprawdę chciałem, nie naciskał, abym został koszykarzem. Teraz, kiedy jestem starszy, oczywiście rozmawiamy wiele o koszu, zwraca mi uwagę na pewne detale, ale kiedy byłem mniejszy nie chciał być moim trenerem i myślę, że to pomogło w rozwoju. Mogłem po prostu cieszyć się tym sportem - wspominał w wywiadzie dla stacji NBC.

Tytan pracy

Dobre geny i wsparcie ojca znaczyłyby niewiele bez gigantycznego wysiłku. Domantas w młodym wieku zrozumiał, że tylko rygorystyczne treningi doprowadzą go na szczyt. Już na uniwersytecie Gonzaga wyróżniał się wyjątkowym etosem pracy. Według relacji Marka Fewa, trenera na uczelni, Sabonis sumiennie pracował z całym zespołem, a wieczorami dokładał do tego treningi indywidualne, szlifując poszczególne elementy gry. Raz szkolił rzut tzw. hakiem, innym razem trójki, kładł mocny nacisk na wykończenie słabszą ręką. Wysoko rozwinięte umiejętności szły też w parze z odpowiednim charakterem.
- On zawsze miał w sobie coś wyjątkowego. Nazywamy to litewskim duchem walki. Dla nich koszykówka jest częścią kultury, grają talentem, ale też emocjami. To dla nich coś więcej niż dyscyplina sportu. On ma w sobie genialne połączenie, ponieważ potrafi być miły i grzeczny, ale też czasami bywa wredny i to mu pomaga. Jeśli myślał, że został sfaulowany i to nie zostało odgwizdane, to będzie wkurzony. Nauczyliśmy go, aby przekierował tę złość w energię na kolejne akcje - powiedział na antenie CBS Sports Tommy Loyd, który współpracował z nim podczas kariery uniwersyteckiej.
W 2016 roku Orlando Magic wybrało Sabonisa z 11. numerem draftu, po czym od razu wymieniło do Oklahoma City Thunder. Tam odgrywał trzecioplanową rolę, chociaż wykorzystał debiutancki sezon na doskonalenie umiejętności u boku lepszych kolegów. Regularnie miał odbywać indywidualne sesje z Russellem Westbrookiem. Być może tamte treningi owocują teraz spektakularnymi wynikami w zakresie osiągania double-double i triple-double.
Wraz z upływem lat nie zniknęła ogromna chęć samorozwoju. Trzykrotny uczestnik Meczu Gwiazd wciąż szuka elementów, które mógłby poprawić. Przed startem tego sezonu zmienił dietę i ograniczył spożycie węglowodanów. Wcześniej uwielbiał włoską kuchnię, jednak teraz całkowicie zrezygnował z makaronów i pizzy. Przyznał później, że zmiana nawyków żywieniowych nie wpłynęła na schudnięcie. Wręcz przeciwnie, przybrał nawet kilka kilogramów, ale w większości była to tkanka mięśniowa. Dzięki temu stał się silniejszym zawodnikiem, którego jeszcze trudniej zatrzymać w akcjach podkoszowych. Dodatkowo całe poprzednie wakacje wykorzystał na indywidualne treningi z Dougiem Christiem. Asystent trenera Sacramento Kings właściwie zamieszkał z Litwinem.
- Codziennie ćwiczyliśmy różne elementy gry, rzuty z jednej nogi, z naciskiem obrońcy. Często mnie popychał, kiedy wchodziłem pod kosz, więc uczyłem się, jak lepiej operować w tych obszarach. Kiedy rzucałem, uderzano mnie zabawkowymi kijkami po nogach, bo w czasie meczu często dostajesz po kostkach. Skupiałem się na różnych aspektach rzutów. Oddawałem je, siedząc pod koszem, albo stojąc na krześle, używałem cięższych i lżejszych piłek. Dalej jest nad czym pracować. Wiem, że liczby mogą mówić coś innego, ale czuję, że pozostało wiele elementów, w których bardziej mógłbym pomóc drużynie - opowiedział Sabonis na łamach The Athletic.
Tysiące godzin pracy przełożyły się na widoczny progres. Względem poprzedniego sezonu poprawił się pod względem punktów, zbiórek, asyst, przechwytów i bloków, czyli wszystkich najważniejszych statystyk. Żaden inny gracz w NBA nie zbiera piłek z taką częstotliwością. Średnio trafia sześć z dziesięciu oddanych rzutów. Jego celność trójek oscyluje w granicach 40%, co też trzeba uznać za znakomity wynik w porównaniu z innymi centrami. Litwin stał się prawdziwą maszyną nie do zatrzymania.

Light the Beam

“Domas” przez prawie pięć lat reprezentował Indiana Pacers, ale dopiero w Sacramento dobija do sufitu swojego potencjału. Do ekipy z Golden 1 Center dołączył w lutym 2022 roku i od razu stał się jednym z liderów drużyny. W swoim pierwszym pełnym sezonie poprowadził zespół do niemałego osiągnięcia, jakim był awans do play-offów, pierwszy od 2006 roku. Teraz Kings znów marzą o rywalizacji wykraczającej poza fazę zasadniczą. Obecnie zespół ma na koncie 44 zwycięstwa i 31 porażek, co przekłada się na ósme miejsce w Konferencji Zachodniej. Wszystko wskazuje na to, że Sabonis i spółka powalczą w play-inach z takimi tuzami, jak Golden State Warriors, Los Angeles Lakers lub Phoenix Suns. I wcale nie muszą stać na straconej pozycji.
- Byłem zaskoczony tym, jak zostałem przyjęty. Fox był w drużynie od zawsze, to jego zespół, ale pozwolił mi robić to, w czym czuję się najlepiej. Niewielu rozgrywających pozwoliłoby centrowi brać piłkę, on ustawiał dla mnie zasłony, robił dla mnie miejsce. Żadnego z nas nie obchodzi, kto jest kim. Chcemy po prostu wygrywać - zaznaczył Litwin na antenie ESPN.
- Nikt nie powinien być obojętny na to, co robi "Domas". To nie jest normalne. Fakt, że jest dla nas dostępny każdego wieczoru, gra tak mocno, tak fizycznie. Daje przykład innym. Jeśli go coś boli, odpowiada: "Nie, nie, wszystko w porządku, wyjdę i dam z siebie wszystko". Tego właśnie oczekuje się od najlepszych graczy w lidze i kogoś, kto powinien być kandydatem na MVP - podkreślił De'Aaron Fox, rozgrywający Kings, w rozmowie ze Sports Illustrated.
Sabonis nigdy nie dysponował takim talentem, jak np. Victor Wembanyama. Nie jest tak szybki i eksplozywny, jak Giannis Antetokounmpo. Nie ma wizji gry porównywalnej z Nikolą Jokiciem i nie rzuca trójek z lekkością Kristapsa Porzingisa. Mimo wielu ograniczeń znalazł jednak sposób, aby znaleźć się w gronie najlepszych centrów NBA. Obecnie nikt inny nie dorównuje mu w liczbie dwucyfrowych zdobyczy punktów, zbiórek i asyst.
Przy okazji mówimy też o jednej z niewielu gwiazd, która wystąpiła w każdym meczu w tym sezonie. To mały ewenement, biorąc pod uwagę skalę zjawiska, jakim jest tzw. load management. Większość topowych zawodników przynajmniej kilka razy w roku robi sobie wolne i omija mniej prestiżowe mecze, aby odsapnąć od trudów sezonu. Ale “dyszka” z Sacaramento nie potrzebuje nawet chwili odpoczynku. Za najlepszy sposób na regenerację służą kolejne celne rzuty, zebrane piłki i rozdane asysty. Tak gra król ekipy Kings.

Przeczytaj również