Piłkarski Michael Jordan upokorzył Real Madryt. Ścisła światowa czołówka
Magia, artyzm, sztuka. Tymi wszystkimi słowami można opisać występ Juliana Alvareza przeciwko Realowi Madryt. Argentyńczyk zagrał w derbach tak, że brakuje skali, aby go należycie ocenić.
- Julian to najlepszy piłkarz, jakiego mamy. Musimy się nim zaopiekować i zatrzymać go na długie lata. Chcemy pomóc mu stać się jeszcze lepszym piłkarzem - chwalił "Cholo" po niedawnym zwycięstwie nad Rayo.
Może to delikatna przesada, ale Julian Alvarez w środku tygodnia w pewien sposób uratował Diego Simeone. Atletico raczej nie zwolniłoby tak zasłużonego trenera na początku sezonu, jednak atmosfera wokół “Rojiblancos” mogła stać się zbyt gęsta, aby w niej normalnie funkcjonować. Przypomnijmy, że w pierwszych pięciu kolejkach madrytczycy pogubili punkty z Espanyolem, Elche, Alaves i Mallorką. W poprzedniej kolejce do 80. minuty przegrywali u siebie 1:2 z Rayo Vallecano. I wtedy wychowanek River w pojedynkę wywalczył dla drużyny komplet punktów. Na fali tego zwycięstwa “Los Colchoneros” rozegrali perfekcyjny mecz z Realem. Pewnie najwięksi optymiści wśród fanów tej drużyny nie przewidzieliby tego, że "Los Blancos" wrócą do domu ze słynną manitą, czyli bagażem pięciu bramek.
Bolesny start
Początek sezonu nie był udany w wykonaniu Alvareza, co przełożyło się na regres całego “Atleti”. Po pięciu kolejkach miał na koncie tylko jednego gola. Przed ważnym wyjazdem na Anfield złapał kontuzję, po raz pierwszy w seniorskiej karierze przegapił spotkanie z powodu problemów zdrowotnych. Kiedy już wrócił do gry, zmarnował rzut karny w zremisowanym 1:1 starciu z Mallorką. Nic nie układało się po jego myśli.
W Hiszpanii rozgorzała debata na temat tego, czy Atletico przypadkiem nie marnuje potencjału mistrza świata. Nikogo nie trzeba przekonywać, że Simeona to trener, dla którego przede wszystkim liczy się defensywa. Najpierw zero z tyłu, a potem myśl o ataku. “Cholo” w wielu wywiadach przekonuje, że wcale tak nie jest, jednak raczej wszyscy znają prawdę. Takie usposobienie szkoleniowca nie do końca stanowi zaś najlepsze środowisko dla napastnika, który najlepiej czuje się z piłką przy nodze, a nie przy przesuwaniu w średnim pressingu. Były agent Juliana, Hugo Rafael Varas, rzucił nawet, że piłkarz najchętniej przeprowadziłby się do Barcelony, aby pokazać pełnię możliwości.
- Julian Alvarez poszedłby do Barcelony. On od zawsze był fanem "Barcy". Nie sądzę, żeby czuł się komfortowo z Simeone. Rozgrywa wiele meczów, ale nie jest już takim napastnikiem, jakim zawsze był. Atletico dużo broni, a mało atakuje. Julian ostatnio strzela z rzutów wolnych lub karnych. Zespół nie stwarza mu zbyt wielu okazji z gry. Nie może strzelać tyle, co w River - powiedział niedawno Varas dla Diario Ole.
Kolorytu całej sprawie dodał drobny incydent ze spotkania z Mallorką. Kiedy Alvarez został zmieniony w drugiej połowie, miał powiedzieć pod nosem: “Dlaczego zawsze ja?”, co odebrano jako kwestionowanie decyzji Simeone. Sam zainteresowany skomentował później, że kamery źle zarejestrowały to, co mówił i w żaden sposób nie oceniał wyborów trenera. Najważniejsze nie były jednak słowa, a to, w jaki sposób Argentyńczyk zareaguje na boisku. Lepiej nie dało się odpowiedzieć.
Koncert
Po pierwszej połowie sobotnich derbów pewnie nikt nie wskazałby Alvareza jako potencjalnego MVP meczu. Druga odsłona stanowiła już solowy popis aktora dysponującego nieograniczonym wachlarzem możliwości. Napastnik najpierw pewnie wykorzystał rzut karny, a w 64. minucie podszedł do rzutu wolnego i posłał uderzenie noszące znamiona idealnego. Jeśli gigant pokroju Thibaut Courtois nie jest w stanie skutecznie odbić piłki, to wiesz, że napastnik otarł się o perfekcję.
- Autor dwóch goli i największa gwiazda meczu. Julian Alvarez jest po prostu spektakularny. Metropolitano eksplodowało z euforii, obserwując w akcji największą gwiazdę - pisała Marca w trakcie derbów. - Pokaz spektakularnych umiejętności. Alvarez gra tak, jak oczekuje się tego od lidera zespołu. Olśniewający występ - wtórował AS. - Aż trudno uwierzyć w tę bramkę Juliana Alvareza. Mamma mia, co za zawodnik - dodało w swojej relacji Mundo Deportivo.
Co ważne, występ Alvareza nie ograniczył się do skompletowania dubletu. Kiedy tylko piłka trafiała pod jego nogi, można było odnieść wrażenie, że zaraz coś stanie się pod bramką Courtois. Potrafił podprowadzić akcję o kilkadziesiąt metrów, wygrywając pojedynki z Deanem Huijsenem czy Raulem Asencio. Nie był też samolubny, wykreował kolegom aż trzy okazje, miał trzy celne przerzuty. Ofensywa Atletico było “Julianocentryczna” i to zaowocowało piorunującym sukcesem w postaci zwycięstwa 5:2.
Madrycki Jordan
- Moi ulubieni napastnicy w Europie? Najpierw wybrałbym Juliana Alvareza, a w dalszej kolejności Kane’a i Haalanda - stwierdził niedawno Luis Suarez na kanale Davoo Xeneixe.
Trudno jednoznacznie ocenić, na którym miejscu znajduje się Alvarez w rankingu “dziewiątek”. Patrząc na profil i styl gry, nie da się go porównać z Haalandem, który jest po prostu maszyną do zdobywania bramek. Argentyńczykowi trudno będzie też wykręcać tak imponujące liczby, jakie notuje Kane w Bayernie. Ale jedno jest pewne. Atletico w tym momencie nie mogłoby znaleźć lepszego piłkarza. Nikt nie wkomponowałby się tak do systemu “Cholo”, który wymaga od “dziewiątki” bramek, ale też ciągłej pracy, poświęcenia, gry na najwyższym poziomie intensywności.
W ubiegłym roku “Rojiblancos” zapłacili za Alvareza 75 mln euro. To spora kwota, aczkolwiek akurat w tym przypadku nie będzie przesadą nazwanie tego transferu okazją rynkową. Dobrze wiemy, że znacznie słabsi piłkarze potrafili kosztować jeszcze więcej. Dziś napastnik to po prostu bezcenna postać w układance Diego Simeone. Król Julian.