Pogrzeb tiki-taki, narodziny futbolu totalnego. Luis Enrique odmienia oblicze hiszpańskiej kadry

Pogrzeb tiki-taki, narodziny futbolu totalnego. Luis Enrique odmienia oblicze hiszpańskiej kadry
Maxisport / Shutterstock.com
W futbolu jak i w życiu codziennym, każda porażka wywołuje mniej lub bardziej poważne konsekwencje. Szczególnie jeśli przegranymi okazują się być faworyci, którzy zaskakują wszystkich swoją mierną postawą na największej z piłkarskich scen. Hiszpanie pod wodzą Hierro zawiedli, ale nadchodzi zupełnie nowa era szkoleniowa na Półwyspie Iberyjskim.
Występy „La Rojy” na rosyjskich boiskach były zwieńczeniem upadku, który od dłuższego czasu nieubłaganie się zbliżał. Podczas poprzednich Mistrzostw Świata oraz 2 lata temu we Francji reprezentacja Hiszpanii doznawała kompromitacji, które brutalnie weryfikowały siłę słynnej „tiki-taki”.
Dalsza część tekstu pod wideo
Piłka nożna to sport, który nieustannie ewoluuje, toteż stosowanie w każdym meczu jednej i tej samej taktyki w końcu musi przynieść negatywne skutki. Holendersko-hiszpański „dream-team” Cruyffa został zatrzymany przez sumiennie pracujący Milan, kontry Mourinho zneutralizowane przez „tiki-takę” Guardioli, a owa „tiki-taka” reprezentacji Hiszpanii została całkowicie zniszczona przez sumienną grę w defensywie rywali.
Holandia, Chile oraz Włochy bez problemów rozpracowywały taktykę, która była fundamentem hiszpańskich sukcesów w ciągu ostatniej dekady. Porażki pokazywały, że czasy gdy nieświadomi zagrożenia rywale byli karceni za wysoki pressing przez geniuszy jak Iniesta i Xavi, bezpowrotnie minęły.
Pod wodzą Lopeteguiego (i na samym turnieju, już Fernando Hierro) Hiszpanie mieli znów wrócić na szczyt przy użyciu nieskończonej ilości podań, ale jak wszyscy dobrze wiemy, zamiast reinkarnacji w Rosji mogliśmy obserwować ostateczny pogrzeb „tiki-taki”.
W ciągu prawie 400 minut gry na mundialu Hiszpanie zdążyli zmęczyć swoim nudnym stylem gry dosłownie każdego widza. Zamiast szybkich wymian piłek i pozycji byliśmy zmuszeni obserwować równie nieefektowne co nieefektywne „klepanie” wszerz boiska.
Defensywa, która pod względem personaliów prezentowała się wręcz perfekcyjnie na boisku przypominała karykatury profesjonalnych piłkarzy. Nacho i Pique prokurowali absurdalne karne, Ramos przegrywał pojedynki m.in. z Khalidem Boutaibem czy Artiomem Dziubą, a bramkarz w ogóle „nie dojechał” na turniej.

Spec od naprawy "tiki-taki"

Potrzeba było gruntownych zmian i nadeszły one już tydzień po ostatnim strzale Iago Aspasa na Łużnikach. Nowym trenerem „La Rojy” został niezwykle charyzmatyczny Luis Enrique, który prawdopodobnie przeżył swoiste déjà vu.
W 2014 roku „Lucho” został trenerem Barcelony, gdzie czekało na niego prawie identyczne zadanie – znalezienie nowej receptury na wygrywanie. Klub znajdował się w dosyć nieciekawym położeniu, w klubowej gablocie nie przybywało pucharów, Xavi i Iniesta z biegiem lat tracili formę, więc musiała nadejść rewolucja.
Patrząc na 9 trofeów, które „Blaugrana” zgromadziła na swoim koncie pod wodzą Asturyjczyka, można stwierdzić, że idealnie wywiązał się on z powierzonego obowiązku. W okresie 2015-17 Barcelona nieco zmodyfikowała swój styl, który dotychczas był oparty wyłącznie na posiadaniu piłki i wymianie kilkuset podań na mecz.
U Enrique kluczem do zwycięstwa była formacja ofensywna złożona z Messiego, Suareza i Neymara, którzy torturowali rywali swoją szybkością, dynamiką. Dzięki ich widowiskowemu stylowi, w grze Barcelony nie można było dostrzec żadnych przestojów.
W kadrze oczywiście Enrique nie będzie miał do dyspozycji znakomitego tria MSN, ale już pierwsza lista powołanych oraz debiut z Anglią pokazały, że Asturyjczyk stworzył plan dotyczący przyszłości Hiszpanii, którego fundamentem, w żadnym razie nie jest „tiki-taka”.

Hiszpania. Nowe porządki

Niektóre roszady personalne były spowodowane końcem kariery reprezentacyjnej m.in. Pique, Iniesty czy Davida Silvy, ale Enrique postanowił odsunąć również innych zawodników, którzy zawiedli na turnieju w Rosji.
Miejsce w szerokiej kadrze stracili Jordi Alba oraz Koke, którzy w ostatnich latach nie potrafili przełożyć poziomu z piłki klubowej na poziom reprezentacyjny. Odsunięcie dwóch fundamentalnych postaci wywołało spore poruszenie, ale zostali oni zastąpieni przez zawodników przed którymi świetlana przyszłość stoi otworem.
Powołując Alonso, Ceballosa czy Roberto, „Lucho” pokazał, że każdy Hiszpan może liczyć na miejsce w składzie, a kluczowym kryterium przy podejmowaniu ostatecznej decyzji będzie obecna forma.
Jeszcze 3 miesiące temu obecność zawodników z Chelsea i Realu byłaby nie tyle zaskoczeniem, co po prostu kontrowersją, ale zarówno Marcos Alonso, jak i Dani Ceballos zanotowali perfekcyjny start sezonu, za który po prostu zostali odpowiednio wynagrodzeni.
Alba i Koke również nie mogą sobie niczego zarzucić, jeśli chodzi o pierwsze kolejki bieżącej kampanii, ale najwidoczniej Enrique podczas selekcji kierował się również dotychczasowymi występami obu panów w kadrze, które nie napawały optymizmem.
Koke, który miał pełnić rolę „kuriera” dostarczającego dokładne piłki ze stałych fragmentów gry, nie tworzył żadnego zagrożenia podczas mundialu. Alba, który znany jest ze swoich dynamicznych wejść w pole karne rywala pełnił z kolei rolę statysty, nieustannie wymieniającego setki bezsensownych podań z Iniestą oraz Isco na lewej flance.

Jakość, szybkość, doskonałość

Z całą pewnością Luis Enrique zaskoczył swoimi wyborami personalnymi, ale spotkanie przeciwko Anglii w ramach Ligi Narodów udowodniło, że Asturyjczyk stworzył coś nowego, choć bynajmniej nie słabszego niż poprzednicy.
W pierwszym składzie „La Rojy” zagrali dwaj piłkarze, którzy nie znajdowali się w planach Lopeteguiego oraz Hierro i właśnie w starciu z „Synami Albionu” udowodnili oni, że zasługują na grę w czerwonej koszulce reprezentacji.
Wspomniana bramka Saula Nigueza jest idealnym dowodem na ewolucję stylu gry, który już został wdrożony przez „Lucho”. Sama obecność wychowanka Atletico w wyjściowej jedenastce kosztem np. Ceballosa czy Roberto pokazała, że w drugiej linii Enrique liczy na szczyptę pozytywnej sportowej złości, siłę, rychłe wejścia z głębi pola.
Czasy statycznego Koke lub Iniesty i Silvy, którzy w ostatnich latach potrafili wymienić dziesiątki podań bez posunięcia akcji do przodu, bezpowrotnie minęły. Obecnie Hiszpania za pomocą 4 zagrań jest w stanie wypracować sobie okazję strzelecką, którą w tym przypadku Saul zamienił na gola.
Równie udany start w drużynie Enrique zanotował Alonso, dzięki któremu wszyscy na 90 minut zapomnieli o istnieniu Jordiego Alby. Zawodnik Chelsea imponował w rozegraniu, chętnie podłączał się do akcji ofensywnych oraz co najważniejsze, skutecznie wytrącił wszelkie atuty Kieranowi Trippierowi.

Jedenastu liderów

27-latek był jednym z najbardziej wyróżniających się zawodników na Wembley i właśnie to najlepiej świadczy o ewolucji drużyny, w której wreszcie każdy zawodnik spełnia równie ważną rolę.
W końcu w kadrze „La Rojy” zniknęła dysproporcja między zawodnikami środka pola, którzy potrafili wykręcić ponad 100 podań w jednym meczu, a całą resztą drużyny, która tylko okazjonalnie uczestniczyła w grze.
Oczywiście, że Hiszpanie nadal w wielu momentach spotkania prezentowali wysoki poziom w zakresie utrzymywania się przy piłce, ale nie była to sama sztuka dla sztuki. Celem podopiecznych Enrique było szybkie przedostanie się pod bramkę Pickforda, a nie bicie rekordów Guinessa w bezsensownym klepaniu.
Dzięki temu ciężar rozgrywania został podzielony na jedenastu równorzędnych zawodników, z których każdy był odpowiedzialny za odpowiednią dystrybucję futbolówki. Nawet Isco, którego znakiem firmowym jest „holowanie” piłki, niezwłocznie zaadaptował się do nowego systemu, notując „tylko” 74 podania, z czego 2 kluczowe.

Hiszpania potrafi cierpieć

Podopieczni Enrique w sobotnim starciu udowodnili również, że w końcu nauczyli się oddawać inicjatywę rywalom i przede wszystkim czerpać z tego korzyści. Anglicy z Rashfordem, Lingaardem, Shawem i Trippierem mogliby zdewastować „La Roję” szybkimi kontrami, gdyby ta zdecydowała się na kontynuowanie stylu Lopeteguiego.
Zamiast tego, Hiszpanie poszli na wymianę ciosów, szybko operowali piłką między liniami, zrzucili ciężar rozgrywania na barki niezbyt kreatywnego Hendersona. Dzięki temu Anglicy nie ustępowali im w statystykach posiadania piłki, ale w gruncie rzeczy nic z tego nie wynikało.
Drużyna Southgate’a jeśli już kreowała zagrożenie, to albo po stałych fragmentach gry, albo dzięki nielicznym kontratakom, których ze względu na braki motoryczne np. Busquetsa nie można całkowicie wyeliminować.
W końcu jednak widzieliśmy Hiszpanię, która w przypadku ataków rywali nie jest całkowicie bezradna. Każdy strzał na bramkę już nie kończył się utratą gola, na co wpływ miał oczywiście wzrost formy de Gei, ale również zagęszczenie defensywy Saulem, który jest typem gracza box to box.

Powtórna dominacja?

Drużyna, która potrafi w ciągu kilku sekund stworzyć zagrożenie, dysponuje szerokim wachlarzem możliwości przeprowadzenia akcji ofensywnych (gol Rodrigo przecież padł po stałym fragmencie gry), a do tego wszystkiego nie traci koncentracji w defensywie, zdaje się być czystym okazem perfekcji, ale naturalnie przed Luisem Enrique jeszcze wiele pracy,
Już dzisiaj odrodzona Hiszpania stanie naprzeciw Chorwacji i będzie to idealna okazja do potwierdzenia, że mecz z Anglią nie był wyjątkiem, ale początkiem kolejnej dynastii, która zapisze się złotymi zgłoskami na kartach hiszpańskiej historii.
90 minut na tle drużyny Zlatko Dalica z pewnością przybliży nas do odpowiedzi na pytanie, czy czasy dominacji „La Rojy” w piłce reprezentacyjnej jeszcze powrócą. Na ten moment, możemy tylko snuć przypuszczenia w oparciu o mecz z Anglikami oraz wcześniejsze osiągnięcia Luisa Enrique, które są dosyć okazałe.
Jeśli historia lubi się powtarzać, to Asturyjczyk już w najbliższej przyszłości po raz kolejny udowodni, że istnieje życie po „tiki-tace”.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również