"Polski" klub w Niemczech znów zawalił sezon. Niewiarygodne, jak tam marnują potencjał
Nie Liga Mistrzów, nie puchary, a fatalna seria i kolejny rozczarowujący sezon, z miejscem w dolnej części tabeli. “Polski” VfL Wolfsburg znów marnuje potencjał, a trener jest na wylocie. Razem z nim być może odejdzie też dwóch biało-czerwonych.
Już tylko jednego punktu brakuje Wolfsburgowi, by wyprzedzić 1. FC Nuernberg i w tabeli wszech czasów wskoczyć na 14. miejsce. W Bundeslidze występuje nieprzerwanie od 1997 roku i tylko same tuzy - Bayern, Bayer i Borussia Dortmund - grają w niej nieprzerwanie dłużej. Mogłoby się więc wydawać, że to klub, który wrył się na dobre w świadomość bundesligowych kibiców. Prawda jest jednak taka, że ciągle musi walczyć o akceptację i uznanie. Znajdziemy kilka powodów takiego stanu rzeczy.
Cztery grzechy główne
Po pierwsze - Wolfsburg z reguły kończy sezon rozczarowany. “Wilki” mają zawsze wielkie apetyty, robią przed sezonem sporo hałasu, ale na koniec tulą ogon po sobie i odchodzą jak niepyszne. Kicker pokusił się nawet ostatnio o takie stwierdzenie, że “konstrukt z samochodowego miasta jest po prostu nietrenowalny”. Odkąd zdobyli mistrzostwo pod wodzą Feliksa Magatha w 2009, znacznie częściej na koniec rozgrywek lądowali w drugiej części tabeli niż w europejskich pucharach. W ostatnim czasie tylko Bruno Labbadii i Oliverowi Glasnerowi udało się wkroczyć z nimi na europejskie salony.
Po drugie - pieniądze. Mówimy o klubie, który na tle ligi dysponuje ogromnymi możliwościami finansowymi, w zasadzie plasuje się pod tym względem zaraz za wielką czwórką. Ma piąty najwyższy budżet płacowy, a do tego koncern VW zasypuje wszelkie dziury w budżecie. Po zakończeniu każdego sezonu, Bundesliga prezentuje oficjalne i szczegółowe raporty finansowe. Można się z nich dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy, między innymi tego, jakie zyski bądź straty generują poszczególne kluby na zakończenie okresu rozliczeniowego. W przypadku dwóch organizacji saldo zawsze wynosi 0. Są to kluby koncernowe - Bayer Leverkusen i VfL Wolfsburg.
To z kolei oznacza, że “Wilki” mogą sobie pozwolić na rynku transferowym na zdecydowanie więcej niż inne ekipy i nie muszą się martwić, że excel zapali się na koniec roku na czerwono. Biorąc pod uwagę ostatnie 25 lat, tylko trzykrotnie zdarzyła się sytuacja, w której mieli dodatni bilans transferowy (czyli więcej zarobili niż wydał). Po raz ostatni - w sezonie 2016/17. Od tamtej pory zanotowali minus rzędu aż 200 mln euro, a przecież w tym okresie tylko raz udało im się zakwalifikować do Ligi Mistrzów. I co? I nic. Nie zbudowano za tę fortunę zupełnie niczego, a w rachunkach nadal widnieje 0.
Po trzecie - stadion w Wolfsburgu, mimo iż należy do najmniejszych w lidze, nie zawsze jest w komplecie wyprzedany, co jest solą w oku niemieckich kibiców, którzy chełpią się najlepszą frekwencją w Europie na swoich stadionach. Biorąc pod uwagę procent wypełnienia stadionu, gorzej od Wolfsburga wypada tylko Hoffenheim, przy czym są to jedyne kluby w ligowej stawce, w których obłożenie stadionu w skali całego sezonu wynosi mniej niż 90% jego pojemności.
Po czwarte wreszcie - VfL nie jest klubem, z którym można by było wiązać dalekosiężne plany, a sam Wolfsburg nie jest miastem, w którym chciałoby się osiąść na stałe po karierze. Piłkarze od lat traktują VfL jako trampolinę do większych i lepszych, a kiedy mają wolny czas, to uciekają z Wolfsburga - a to do Brunszwiku, a to do Berlina, jak to zwykli robić choćby Max Kruse i Julian Draxler podczas okresu swojej gry dla VfL. Poza Maximilianem Arnoldem, który też przecież nie pochodzi z Wolfsburga, a do tego deklaruje się jako zagorzały fan Dynama Drezno, trudno znaleźć kogoś, kto w pełni identyfikowałby się z tym miejscem.
Jednowymiarowa porażka
Kończący się właśnie sezon to też jedno wielkie rozczarowanie. Miały być puchary, przy dobrych wiatrach nawet atak na Ligę Mistrzów, a jest miejsce na przełomie środka i dołu tabeli oraz bieżąca seria siedmiu meczów bez zwycięstwa. Drużyna Ralpha Hasenhuettla nastawia się na fazy przejściowe i stałe fragmenty gry. Mimo wielu zaawansowanych technicznie piłkarzy, nie lubi trzymać piłki przy nodze i ma ogromne problemy w ataku pozycyjnym. Z dziewięciu meczów w tym sezonie, w których Wolfsburg miał większe posiadanie piłki niż przeciwnik, wygrał zaledwie raz, strzelając w sumie tylko sześć goli. W ofensywie VfL bazuje głównie na szybkości Amoury, Tomasa i Wimmera. Jednowymiarowość zespołu aż bije po oczach i nie jest niczym dziwnym, że głośno w mediach o potencjalnej wymianie trenera po sezonie. Bo można mieć uzasadnione wątpliwości, czy pod wodzą Hasenhuettla “Wilki” są w stanie wejść na wyższy poziom.
Jak w tym wszystkim odnajdują się nasi piłkarze? Pamiętacie Borussię Dortmund Juergena Kloppa? Była dla polskich kibiców niczym Familiada. Siadało się do obiadu, nalewało rosół albo nakładało schabowego, a w tle leciał sobie meczyk z trzema Polakami w składzie. I z dużą dozą prawdopodobieństwa można było przyjąć, że przynajmniej jeden z nich albo strzeli gola, albo dorzuci asystę. Jakby kto powiedział klasyk - zasiadaliśmy jak do telenoweli i żyliśmy życiem zastępczym. Ale czasy się trochę pozmieniały. W kadrze Wolfsburga w minionym sezonie też mieliśmy trzech Polaków, ale to tyle, jeśli chodzi o podobieństwa.
Jeden zostanie, dwóch odejdzie?
Wolfsburg, co oczywiste, nie generuje takich emocji jak BVB. Z dwóch powodów - po pierwsze, nie gra o najwyższe cele, a po drugie - nasi piłkarze nie odgrywają w nim wiodących ról. No, może poza Kamilem Grabarą, ale umówmy się - bramkarz nie przyciąga uwagi kibiców aż tak bardzo, jak skuteczny napastnik. Inna sprawa, że Kamil też lekko spuścił z tonu. Po bardzo udanej jesieni nastała gorsza wiosna, pojawiły się błędy, a przynajmniej interwencje, po których można się było zastanawiać, czy mógł zrobić coś więcej, aby zapobiec utracie gola. Przez długi czas utrzymywał się w czołowej trójce najróżniejszych klasyfikacji bramkarskich. Obecnie jest na dziewiątym miejscu w bramkarskiej klasyfikacji kickera i na szóstym w oficjalnej klasyfikacji Bundesligi, która na bazie własnych algorytmów, bazujących na współczynniku xG, wylicza, ile goli udało się bramkarzowi wybronić. Wolfsburg, po kolejnym nieudanym sezonie, czeka latem przebudowa (nic nowego), ale Grabara nie ma powodów do zmartwień. Jego pozycja jest niezagrożona, wiąże go z klubem długi kontrakt i ze spokojem może czekać na następny sezon.
Takiego spokoju nie ma i nie może mieć Jakub Kamiński. To tradycyjnie wygrany wszelkich przygotowań, zewsząd chwalony, zbiera świetne recenzje, a potem przychodzi liga i wszystko weryfikuje. Ten sezon nie jest aż tak nieudany jak ten poprzedni, ale też choćby w połowie nie tak dobry, jak ten pierwszy w Niemczech. Kuba miewał przebłyski, w kilku meczach pokazał się z niezłej strony, dawał impuls wchodząc z ławki, ale nie był w stanie wywalczyć sobie pewnego miejsca w składzie. (Źródło: Transfermarkt)
Biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki, zdołał uzbierać tylko trzy asysty i tych liczb diametralnie mu brakuje. Latem musi się z agentem mocno zastanowić nad przyszłością. Stracił w zasadzie dwa ostatnie lata i chyba zbyt dużym ryzykiem byłoby pozostanie w Wolfsburgu na kolejny rok. Potrzebuje klubu, w którym będzie mógł regularnie grać i sądzę, że byłby w stanie taki znaleźć, nawet na poziomie 1. Bundesligi. Abstrahując od kwestii finansowych, widziałbym go jako gracza pierwszego składu czy to w St. Pauli, czy w Heidenheim. Zwłaszcza ta pierwsza opcja, po planowanym odejściu Eliasa Saada, byłaby dla reprezentanta Polski korzystna. Tym bardziej, że w drużynie Alexandra Blessina mógłby grać zarówno na obu wahadłach, jak i wyżej, a St. Pauli nie stroni od wypożyczeń piłkarzy z innych klubów.
O tym trzecim, czyli Bartoszu Białku, nawet ciężko coś napisać, bo nie rozegrał w tym sezonie ani jednego meczu. Zaliczył niezłe - okraszone golami - wejście do Bundesligi przed pięcioma laty, ale permanentne problemy zdrowotne z kolanami zniweczyły jego starania. Klub już zdążył ogłosić, że Bartek musi sobie szukać nowego miejsca, bo umowa z nim nie zostanie przedłużona. Wypada trzymać mocno kciuki za to, by znalazł swoje miejsce na ziemi i zdołał jeszcze popchnąć karierę na właściwe tory.