Powrót dawnego Mourinho. Na tym punkcie ma obsesję, znów go kochają. "Wóz albo przewóz"
Jose Mourinho zalicza drugi sezon z rzędu z finałem europejskiego pucharu. Portugalczyk, któremu miał już “odjechać peron”, udowadnia, że wciąż jest specjalistą od rozgrywek pucharowych, a jego czas jeszcze całkowicie nie przeminął. Dziś może na stałe zapisać się w historii Romy.
Wydawało się, że nieudany pobyt w Tottenhamie będzie stanowił symboliczny koniec ery Jose Mourinho. Popularny “The Special One” rozczarował w Londynie, gdzie pokładano w nim spore nadzieje. Pod koniec przygody wyglądał na zgorzkniałego i zawiedzionego - dokładnie tak, jak przedstawiali go jego najbardziej zagorzali krytycy. Po objęciu Romy odzyskał jednak sporą część dawnej charyzmy. Znowu widzimy człowieka do bólu pewnego siebie, lekko egoistycznego, ale i czującego się komfortowo. A przede wszystkim - świadomego tego, że może spełnić swoje ambicje, przynajmniej w krótkiej perspektywie. Rok temu poprowadził “Giallorossich” do pierwszego europejskiego trofeum od ponad sześciu dekad. Teraz może wstawić do gablotki kolejne. Choć nie jest pozbawiony wad i zatrudnienie go niesie ze sobą pewne problemy, potrafi jeszcze przynieść wiele radości kibicom, co właśnie udowadnia w Rzymie.
Upadek legendy?
Zdążyliśmy już przywyknąć do tego, że rozstania Jose Mourinho z klubami przebiegają w nienajlepszej atmosferze. Drugi pobyt w Chelsea, okres pracy w Manchesterze United czy przygoda w Tottenhamie to przykłady rozdziałów zakończonych zwolnieniami, które pozostawiły sporą zadrę na wizerunku Portugalczyka. W każdym z tych przypadków zostawiał on te zespoły w trudnym położeniu, a szatnie podzielone i niechętne do współpracy.
Wiosną 2021 roku, gdy 60-letni dziś menedżer został wyrzucony z pracy przez “Koguty”, powszechna stała się opinia, że to jego koniec. W oczach wielu kibiców, a nawet i ekspertów mocno stracił. Uważano, że nie umie się odnaleźć w realiach współczesnego futbolu. Metody, nastawienie mentalne i taktyczne oraz sposób traktowania piłkarzy przez “Mou” zdawały się działać coraz bardziej destruktywnie. Krótko mówiąc: wielki Jose stawał się “passe”.
Jeden z najbardziej rozpoznawalnych menedżerów w świecie piłki nożnej, trenerska legenda XXI wieku, wyglądał na kogoś, kto powoli upada. Wtedy jednak rękę wyciągnęła do niego AS Roma, poszukująca drogi do wyczekiwanych sukcesów. Wyposzczony klub o wielkich ambicjach z 13-letnią serią bez trofeum postawił na skreślonego już przez wielu utytułowanego szkoleniowca.
- Na początku nie byłem wielkim entuzjastą sprowadzenia Mourinho do Romy. Oczywiście szanowałem jego dokonania w przeszłości, ale po jego pobycie w Tottenhamie myślałem, że jest już “po drugiej stronie rzeki” - mówi nam Marcin Ostrowski, sympatyk klubu ze stolicy Włoch, redaktor “Calcio Merito”. - Kibice “Giallorossich” we Włoszech od pierwszych dni mieli zupełnie inne podejście. Potraktowali go jak zbawcę i oddali klucze do miasta. Zbudował narrację, że wszyscy są przeciwko nim i stara się chronić swoje "dzieci", skupiając całą uwagę na sobie.
Sprawdzone metody
Po powrocie do Serie A wrócił menedżer kochany właśnie w Italii, znany z czasów Interu - egocentryczny i bezczelny, ale też potrafiący uwieść własnych fanów. Jeśli gdzieś miał położyć kłam zdaniu, że jego era dobiega końca, to właśnie tam. Naturalnie, wciąż hołdował swoim ideałom. Od zawsze wyznawał zasadę, że wyniki są ważniejsze od stylu. Momentami gra jego podopiecznych może przyprawiać o ból zębów i męczyć widzów. Pomimo tego trybuny chciały wierzyć, że sprawdzone metody zagwarantują powody do radości.
- Roma nie gra widowiskowo, a dla neutralnego widza (poza atmosferą na Stadio Olimpico) nie może być atrakcyjna. Kibice “Giallorossich” doceniają jednak pracę wykonywaną przez “The Special One”. Portugalczyk wreszcie zbudował szczelną linię obrony, co nie udawało się od kilku lat - mówi Ostrowski. - Zespół dobrze wygląda kontratakując, niemal osiągnął perfekcję przy ofensywnych stałych fragmentach gry i, ku zdziwieniu niektórych, menedżer regularnie wprowadza młodych piłkarzy. W zeszłym sezonie odkrył Nicolę Zalewskiego, w tym Edoardo Bove, zdobywcy gola na wagę awansu do finału Ligi Europy.
“Mou” pracuje nie tylko nad stroną futbolową. Dba o to, by kreować odpowiedni wizerunek samego siebie. Prowadzenie lekko satyrycznego konta na Instagramie, konsumowanie pizzy w pociągu, ekspresyjne reakcje przy linii bocznej i “życie” meczem wraz z trybunami - a innym razem stoicki spokój nawet po kluczowych bramkach. Człowiek-enigma frapuje i intryguje, czym pracuje na sympatię wymagającej rzymskiej publiki. Naturalnie w ich łaski wkupił się również, wstawiając do gablotki puchar Ligi Konferencji Europy.
Coś za coś
Puchary europejskie to naturalnie nie wszystko. Choć tam “Giallorossim” idzie bardzo dobrze, to w Pucharze Włoch odpadli ze słabiutkim Cremonese. W Serie A z kolei już na pewno nie zakwalifikują się do Ligi Mistrzów. Ba, mogą nawet spaść za ukarany odjęciem punktów Juventus. Gorsze wyniki w rozgrywkach ligowych to trend powtarzający się u Mourinho od kilku lat. Od ostatniego mistrzostwa kraju, zdobytego w 2015 roku z Chelsea, tylko raz finiszował na podium. Z drugiej strony - szykuje się właśnie do szóstego pucharowego finału w tym okresie. Trzy z dotychczasowych pięciu wygrał. Teraz zalicza trzeci sezon z rzędu z awansem do decydującej rundy w przynajmniej jednych rozgrywkach - zanim wylądował w Rzymie, w Tottenhamie wyrzucono go tuż przed finałem Pucharu Ligi i nie było mu dane go rozegrać.
Oczywiście, triumf w Lidze Europy z Manchesterem United czy Lidze Konferencji z Romą trudno nazwać epokowymi osiągnięciami, bo mowa o zespołach wymienianych w gronie ścisłych faworytów w rozgrywkach “niższej kategorii”. Należy za to dostrzec, że “The Special One” wciąż ma smykałkę do pucharów. Ten rodzaj rywalizacji odpowiada jego konserwatywnemu stylowi. Nie boi się też poświęcić ligi na ich rzecz, jak robi to również w tym sezonie.
- Roma nie ma wystarczająco szerokiej kadry na walkę na dwóch frontach. W lidze straciła dużo punktów, podobnie jak jej konkurenci w walce o czołową czwórkę. Dodatkowo “Giallorossich” notorycznie prześladują kontuzje. Regularnie wypada Paulo Dybala, najlepszy piłkarz w tym sezonie. Urazy łapie szef obrony Chris Smalling. Oprócz tego przez problemy zdrowotne praktycznie cały sezon opuścił Georginio Wijnaldum, z którym wiązano duże nadzieje. Myślę, że gdyby ta ekipa wcześniej odpadła z pucharów, skończyłaby sezon w czwórce, jak Lazio - uważa Ostrowski.
Finisz za plecami lokalnych rywali, nieefektowny styl gry i kłopoty z rzuceniem rękawicy ligowej czołówce stanowiłyby problem, gdyby Jose nie dorzucał czegoś “ekstra” na innym polu. W Rzymie jednak potrzebowali właśnie kogoś takiego. Człowieka zafiksowanego na tym, aby wygrać cokolwiek, ceniącego każde trofeum, niezależnie od jego prestiżu. Ignorującego styl, wierzącego jedynie w to, co pokazują plansza z wynikiem po końcowym gwizdku i wystawka w klubowym muzeum. Na Stadio Olimpico wszyscy się zgodzą, że kolejne cacko w gablotce przypudruje wszelkie rysy.
- Finał Ligi Europy to będzie wóz albo przewóz. Jeden mecz zaważy tak naprawdę na całym sezonie. Jose Mourinho podczas swojej kadencji miał przywrócić Romę do Ligi Mistrzów. Jeśli tego nie zrobi przez dwa sezony, na pewno pojawi się rozczarowanie. Oczywiście, na dłuższą metę takie granie męczy, bo oglądanie meczów powinno sprawiać przyjemność. W środowisku kibiców Romy coraz częściej pojawia się niechęć do defensywnej postawy, ale dopóki przynosi ona skutek, każdy musi ją zaakceptować - podsumowuje redaktor “Calcio Merito”.
Jeżeli kibice czekają na jakikolwiek sukces od ponad dekady, to każdy taki przyjmą z ogromną radością. A temu, kto go zagwarantuje, wybaczą niemal wszystko. Właśnie dlatego “The Special One” trafił idealnie. Aby z nim wytrzymać, trzeba bowiem przymknąć oko na jego przywary, których ostatnio jest coraz więcej. Jeśli jednak wygra Ligę Europy, żółto-czerwona część Wiecznego Miasta znowu założy różowe okulary. Co więcej, ewentualna wygrana pozwoli upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Poza zdobytym pucharem uda się też przyklepać miejsce w Champions League. A rzymski wilk będzie tak syty, jak dawno nie był.