Poznajcie talizman Realu Madryt. Nie gra, ale przynosi szczęście. Bellingham się nie mylił

Poznajcie talizman Realu Madryt. Nie gra, ale przynosi szczęście. Bellingham się nie mylił
alberto gardin / Shutterstock.com
Mateusz - Jankowski
Mateusz Jankowski02 Jun 2024 · 08:00
Wciąż nie zadebiutował w seniorach Realu Madryt. Uważa się jednak, że to dzięki niemu “Królewscy” wygrali Ligę Mistrzów. Jeremy de Leon stał się ich talizmanem.
Niebo jest niebieskie, trawa zielona, a Real Madryt pozostaje niekwestionowanym królem Starego Kontynentu. W sobotni wieczór ekipa z Santiago Bernabeu dokonała kolejnej konkwisty. Sięgnęła po Puchar Europy po raz 15. w historii i siódmy w XXI wieku. Podopieczni Carlo Ancelottiego udźwignęli presję faworyta i pokonali Borussię Dortmund. Ten sukces mistrzów Hiszpanii miał oczywiście wielu ojców. Można i należy chwalić zarówno kunszt trenera, jak i piłkarzy, którzy zrobili swoje na murawie. Po cichu swoją cegiełkę do sukcesu dołożył też… Jeremy de Leon. 20-latek nie rozegrał ani jednego meczu w pierwszej ekipie “Los Blancos”, ale już stał się synonimem zwycięstw. On nie musi nic robić. Wystarczy, że jest. Naprawdę.
Dalsza część tekstu pod wideo

Kim on jest?

Historia De Leona rozpoczyna się w portorykańskim San Juan. Tam przyszedł na świat i został wychowany przez mamę i babcię. Praktycznie całe dzieciństwo spędził z piłką przy nodze, marząc o występach na Santiago Bernabeu. Już jako berbeć zakochał się w Realu Madryt, jego pierwszą koszulką był trykot “Los Blancos” z sezonu 2009/10. Przez kilka lat największym marzeniem chłopca pozostawała przeprowadzka na Półwysep Iberyjski i możliwość walki o angaż w ekipie ze stolicy. W końcu przekonał do tego swoją mamę.
- To była jedna z najtrudniejszych decyzji, jakie podjęłam w życiu. Ale to było coś, czego pragnęłam. Musiałam rzucić wszystko, żeby tu przyjechać, i żeby mógł spełniać marzenia. Piłka nożna od zawsze była jego największą pasją. Uczył się z piłką, chodził z nią, psuł nią wszystko w domu. Ale naprawdę tego chciał. Przed wyjazdem mówił mi: "Mamo, będę grał w Hiszpanii" - opowiedziała na łamach Golsmedia.com Vilmaris de Leon.
Jeremy najpierw trafił na 10-dniowe testy do CD Castellon. Wykorzystał ten czas w najlepszy możliwy sposób. Podczas meczu kontrolnego z młodzieżówką Villarrealu strzelił aż cztery gole, więc od razu podjęto decyzję o zaproponowaniu mu umowy. Szybko dał się poznać jako uzdolniony skrzydłowy z bardzo dobrą lewą nogą. Do jego głównych zalet należą kreatywność, technika użytkowa i umiejętność gry na małej przestrzeni. Zwykle operuje na prawym skrzydle, ale ciągnie go do centrum. Pod tym względem przypomina nieco Bernardo Silvę czy Riyada Mahreza.
W wieku 17 lat zanotował oficjalny debiut na trzecim poziomie rozgrywkowym w Hiszpanii. W kolejnych dwóch sezonach wyrósł już na ważną postać ekipy z Castellon de la Plana. W październiku ubiegłego roku przykuł uwagę, notując asystę z Realem Madryt Kastylia. Jego ekipa wygrała wtedy 4:1 i wskoczyła na pierwsze miejsce w tabeli. Po siedmiu kolejkach miała 19 z 21 możliwych punktów.
- Potrafi przeprowadzić akcje, które sprawiają, że ludzie wstają z krzeseł. Wszyscy, którzy z nim pracowali, opowiadają o nim same dobre rzeczy. Musi poprawić się pod względem fizycznym, nabrać mięśni. Bardziej lubi atakować niż bronić - opisało go źródło z klubu Castellon w rozmowie z Relevo.
JDL wzbudził ogromne zainteresowanie. O jego usługi mieli zabiegać w Villarrealu i Valencii. Oferowano mu angaż w rezerwach z perspektywą szybkiego awansu na poziom seniorski. On marzył jednak tylko o Realu Madryt. I faktycznie, w styczniu “Królewscy” zgłosili się po nieoszlifowany diament. Negocjacje przebiegły szybko, ponieważ Castellon nie mogło sobie pozwolić na utratę zawodnika, któremu za pół roku wygasał kontrakt. Tak oto Jeremy został drugim Portorykańczykiem w historii, który przywdział barwy “Los Blancos”. Poszedł w ślady Eduardo Ordoneza, który występował w Realu w latach 1926-27, a zatem za czasów piłkarskiej prehistorii.
- Próbowaliśmy przedłużyć z nim kontrakt. Jego marzeniem była jednak gra dla Realu Madryt, więc zaakceptowaliśmy ofertę. To bardzo uprzejmy chłopiec, pracowity i spokojny. Ale ma wewnętrzną pewność siebie - ocenił Bob Voulgaris, prezes Castellon.

Pod szczęśliwą gwiazdą

- Nadszedł moment, o którym śniłem od początku kariery. Spełniłem największe marzenie i mogę z dumą powiedzieć, że będę nosić koszulkę najlepszego klubu świata. Dziękuję wszystkim, którzy sprawili, że to stało się możliwe - napisał De Leon po podpisaniu kontraktu.
Początkowo Portorykańczyk grał ogony w trzecioligowych rezerwach prowadzonych przez Raula Gonzaleza. Już w lutym został jednak dostrzeżony przez Carlo Ancelottiego. Włoch kilka razy zaprosił go na treningi z pierwszą drużyną. Dzieciak, który rozpoczął sezon w dość anonimowym zespole, nagle mógł dzielić szatnię z gigantami pokroju Toniego Kroosa, Viniciusa Juniora czy Luki Modricia.
W połowie kwietnia doszło do zaskakującej sytuacji. Portorykańczyk nie został zgłoszony do Ligi Mistrzów, ale pojechał z drużyną na rewanż przeciwko Manchesterowi City. W hiszpańskiej przestrzeni medialnej powstała ciekawa “teoria spiskowa”. Rok wcześniej Real poległ bowiem na Etihad Stadium 0:4. Przebąkiwano wówczas o zatruciu pokarmowym całej kadry “Królewskich” podczas obecności w Anglii. Tym razem madrytczycy chcieli uniknąć najmniejszych problemów, więc według wielu kibiców - pół żartem, pół serio - “wykorzystali” zawodnika rezerw. Głównym potwierdzeniem słuszności tej teorii były nietypowe rytuały mistrzów Hiszpanii. Po przybyciu do Manchesteru De Leon wszystko robił przed swoimi kolegami. Jako pierwszy wysiadł z autokaru, jako pierwszy wszedł do hotelu, jako pierwszy pojawił się na murawie przed treningiem. Tester jakości.
Obecność De Leona przyniosła szczęście. “Królewscy” w heroicznych okolicznościach wyeliminowali obrońców tytułu. Przez ponad dwie godziny bronili się na Etihad, aby wyrwać awans w serii rzutów karnych. To nie Kevin De Bruyne był rudowłosym pomocnikiem, który miał powód do świętowania.

Amulet

- Kiedy trenujemy, potrzebujemy 20 zawodników z pola. Ostatnio mieliśmy 19, więc dołączył do nas De Leon. Rozmawiałem z Raulem i powiedział mi, że to bardzo odpowiedzialny, pracowity piłkarz, który ma jakość - tłumaczył Ancelotti cytowany przez dziennik AS. - To zawodnik, który na pewno ma przyszłość w Realu Madryt. W tym sezonie jeszcze będzie w Kastylii, ale w przyszłym powinien trafić do pierwszego zespołu. Zrobimy wszystko, aby mu to ułatwić - wtórował Raul Gonzalez.
Żaden z trenerów oczywiście nie powie, że De Leon najzwyczajniej w świecie przynosi szczęście. Szkoleniowcy skupiają się za to na umiejętnościach, których na pewno mu nie brakuje. Młody talent dotychczas rozegrał jeden mecz od pierwszej minuty w rezerwach i od razu uczcił go golem, 18 maja przy okazji wygranego starcia z CF Intercity.
Mimo wszystko najwięcej o De Leonie mówi się po meczach, w których nawet nie występuje. Uznano go bowiem za człowieka, który po prostu urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Pojechał do Manchesteru i Real przełamał klątwę Etihad. Zjawił się w Monachium i zespół wywiózł cenny remis, który finalnie pozwolił awansować do finału Ligi Mistrzów. Sami zawodnicy z drużyny nie omieszkali zresztą utrwalić specyficznej roli Jeremy’ego. Dani Ceballos nazwał go amuletem, Jude Bellingham talizmanem. Tej łatki już nie zdoła odczepić.
- Jeśli Real Madryt wygra Ligę Mistrzów, Jeremy de Leon nie otrzyma medalu, ponieważ nie jest zarejestrowany do rozgrywek UEFA. Pojedzie jednak na Wembley, ponieważ Carlo Ancelotti postrzega go jako talizman. Tam, gdzie jest, zespół wygrywa - opisała MARCA przed meczem z Borussią Dortmund.
I wygrał. Podopieczni Ancelottiego zwieńczyli fantastyczny sezon, triumfując w Lidze Mistrzów, a De Leon znów był w centrum wielkiego sukcesu “Królewskich”. Przy aprobacie kolegów podniósł nawet słynne trofeum.
Nieoczywisty bohater.

Przeczytaj również