Ta dwójka ma coś do udowodnienia. Ostatni finał PP zawalili, teraz mogą dać złote medale

Pogoń Szczecin po raz drugi z rzędu zagra w finale Pucharu Polski. Na PGE Narodowym drużynę do końcowego triumfu mają poprowadzić ci, którzy rok temu w tym samym miejscu najbardziej zawiedli.
Zero tituli. To hasło od lat jest kojarzone właśnie z "Portowcami". Choć ambicje klubu bywały wielkie, a pierwsze trofeum wydawało się czymś na wyciągnięcie ręki, zawsze finalnie kończyło się jedynie niepowodzeniem i rozczarowaniem.
Tak było choćby przed rokiem, gdy Pogoń grała na PGE Narodowym z Wisłą Kraków. Do 99. minuty prowadziła 1:0, a wszystko wskazywało na pierwszy triumf "Dumy Pomorza". Ale w ostatniej akcji drugiej połowy "Biała Gwiazda" wyrównała, a później wszystko posypało się jak domek z kart. Wtedy chyba nikt nie spodziewał się, że szansa na rehabilitację przyjdzie dokładnie rok później.
Nad przepaścią
Jeszcze 3-4 miesiące temu trudno było zakładać taki scenariusz, bo Pogoń miała ogromne problemy. Klub popadł w wielomilionowe długi, którym poprzedni prezes i właściciel, Jarosław Mroczek, nie był już w stanie sprostać. Na starcie zimowych przygotowań zawodnicy w ramach strajku odmawiali nawet wyjścia na treningi. Później zaczęła się telenowela z Nilo Efforim i Alexem Haditaghim w rolach głównych.
Temu ostatniemu początkowo odmówiono sprzedaży klubu, ale finalnie Pogoń trafiła właśnie w jego ręce. Kanadyjczyk irańskiego pochodzenia szybko dał się poznać jako biznesmen, który lubi stawiać na swoim. Widać było to także przy okazji finału Pucharu Polski.
Z jednej strony mamy bowiem zamieszanie z biletami. Te w kategorii I sprzedawane były nawet za 690 złotych, razem z voucherami na karnet na przyszły sezon, podczas gdy PZPN oferował je za kwotę prawie pięciokrotnie niższą (140 złotych). Początkowo Haditaghi nie mógł też dojść do porozumienia z grupą ultrasów, która groziła bojkotem finału. Ostatecznie wypracowano kompromis. Jeśli Pogoń wygra, sprawa zapewne zostanie zapomniana. Jeśli przegra - część winy z pewnością spadnie na Haditaghiego.
Jednocześnie nie ma jednak wątpliwości, że nowy właściciel dał pieniądze, które potrzebne były "na już". Spłacił zadłużenie wobec sztabu szkoleniowego i piłkarzy, opłacił zaległe faktury i spłacił największego wierzyciela klubu, Karola Zaborowskiego. A na dodatek zaoferował piłkarzom rekordową premię. Za ewentualną wygraną w finale Pucharu Polski dostaną do podziału aż 2,5 miliona złotych.
- To jest wasz moment - historyczny moment, aby zrobić coś naprawdę niezwykłego. W 77-letniej historii naszego klubu - ponad 180 000 minut gry w piłkę nożną - żadna drużyna Pogoni nie zdobyła ważnego trofeum. Wy, teraz, macie szansę, aby to zmienić. Aby zrobić to, czego nie udało się ponad 630 zawodnikom przed wami. Aby dokonać tego, do czego rok temu zabrakło zaledwie minuty. To coś więcej niż tylko mecz. To historia czekająca na napisanie. Kiedy wejdziecie na boisko na finał Pucharu Polski, nie zagracie tylko dla siebie - napisał Haditaghi w specjalnym liście do piłkarzy, który cytował Goal.pl.
- Pierwszy miesiąc rządów nowych właścicieli przyniósł sporo pozytywów, bo spłacono zadłużenie wobec piłkarzy czy największego wierzyciela klubu. Efektem tego jest przyznana Pogoni licencja na kolejny sezon, co dwa miesiące temu wcale nie było to takie pewne. Alex Haditaghi i jego współpracownicy nie boją się podejmować trudnych i niepopularnych decyzji. Podniesiono przecież ceny biletów na mecze domowe Pogoni, a zamieszanie z biletami na finał Pucharu Polski było ogromne. Wszystko to ma jednak pomóc Pogoni w ostatecznym rozrachunku wyjść na prostą - mówi nam Daniel Trzepacz z serwisu Pogonsportnet.pl.
Kapitan przez wielkie "K"
Nie ma chyba jednak w Pogoni osoby, które bardziej zależy na zwycięstwie, wliczając w to nawet Haditaghiego, niż Kamil Grosicki. Choć wielokrotny reprezentant Polski grał choćby w ćwierćfinale mistrzostw Europy, to największa presja towarzyszyła mu właśnie przed rokiem na Narodowym. Po końcowym gwizdku ze łzami w oczach przepraszał kibiców, mając świadomość straconej szansy. Ta mogła się już nie powtórzyć, a powtarza się już po 12 miesiącach. W kapitanie Pogoni zaszła od tego czasu ogromna przemiana.
- Jestem spokojny o drużynę. Widzę w niej ogromną dojrzałość. Ostatnio nawet powiedziałem jednemu z kolegów, że piłkarzem, który w ostatnich 2-3 latach rozwinął się najbardziej, nie jest żaden z młodych zawodników, a Kamil Grosicki. Przemiana osobowości Kamila jest niesamowita. Grosik jest twarzą tej drużyny, czuje się za nią odpowiedzialny i widzę, że ma na nią ogromny wpływ - przyznaje Trzepacz. - Tu zaszła ogromna przemiana osobowościowa. Pogoń kadrowo jest przecież "szczuplejsza" niż rok temu - nie ma Gorgona, Zecha, Biczachcziana, Zahovicia… Trener Robert Kolendowicz potrafił jednak poukładać drużynę tak, że ta wiosną radzi sobie fenomenalnie - dodaje.
Z pewnością nie byłoby to możliwe bez Grosickiego. To on trzymał całą drużynę w ryzach, gdy przyszłość klubu stanęła pod znakiem zapytania. W ogromnym gazie jest także Efthymios Koulouris, zmierzający po koronę króla strzelców PKO BP Ekstraklasy. Ale wiele zależeć będzie także od zawodnika, który zeszłoroczny finał zawalił chyba najbardziej.
Niespodziewany lider
Leo Borges rok temu był jednym z antybohaterów meczu z Wisłą. To on w dogrywce podał piłkę prosto pod nogi Angela Rodado. Hiszpan strzelił gola na wagę tytułu, a Brazylijczyk przez długi czas nie mógł dojść do siebie.
- To właśnie on po końcowym gwizdku najbardziej przeżywał porażkę. Borges przez długi czas siedział we własnym polu karnym. Co chwilę podchodził do niego któryś z kolegów, próbując pocieszyć. Bezskutecznie - pisałem TUTAJ na gorąco po zeszłorocznym finale.
Wówczas Borges niezbyt dobrze radził sobie na boku obrony, tylko czasami występując na środku defensywy. Robert Kolendowicz zrobił jednak z niego pewnego siebie stopera. Odkąd 44-latek zastąpił Jensa Gustafssona, Brazylijczyk tylko raz nie wyszedł na boisko w pierwszym składzie, licząc spotkania o stawkę. Pauzował wtedy za nadmiar żółtych kartek. I to właśnie defensywa Pogoni może okazać się tym razem kluczem do sukcesu.
- Najłatwiej na bohatera byłoby wskazać pewnie Efthymiosa Koulourisa, bo napastnik z Grecji jest w wyśmienitej formie. Chciałbym jednak, żeby świetną formę potwierdzili nasi obrońcy. W Niepołomicach nie wyglądało to najlepiej z tej perspektywy. Jeśli po meczu będziemy mogli chwalić defensywę, to będzie oznaczać, że wracamy z pierwszym w historii pucharem, bo myślę, że z przodu coś wpadnie - ocenia Trzepacz.
Tym razem to nie Pogoń będzie "na musiku". To nie Pogoń wskazywana jest przez ekspertów jako faworyt spotkania finałowego. Ale to właśnie "Portowcy" marzą o tym, aby do Szczecina przywieźć upragniony puchar. A z hasłem "zero tituli" zerwać raz na zawsze.