Przepis na sukces na EURO? Janusz Panasewicz: To może być dominujący trend podczas mistrzostw [NASZ WYWIAD]

Przepis na sukces na EURO? Janusz Panasewicz: To może być dominujący trend podczas mistrzostw [NASZ WYWIAD]
Michal Gaciarz / PressFocus
Napisać, że to największy ekspert wśród polskich gwiazd rocka i jednocześnie największa gwiazda rocka wśród ekspertów, to nic nie napisać. Futbol śledzi od niemal 60 lat, a ponieważ ogląda niemal wszystko, to wszystko już w piłce widział. Wciąż jest jednak głodny kolejnych boiskowych doznań. O Euro, Lewandowskim, Sousie, Grosickim i Legii - zapraszamy na rozmowę z Januszem Panasewiczem, wokalistą legendarnej grupy Lady Pank.
KUBA MAJEWSKI: W sportowych mediach dominującym tematem staje się Euro 2020. Czy Pan też odczuwa już przedmistrzowską gorączkę?
Dalsza część tekstu pod wideo
JANUSZ PANASEWICZ: No właśnie jeszcze nie, w przeciwieństwie do poprzednich lat. Niewątpliwie wpływ na to ma pandemia, przez którą przesunęły nam się rozgrywki jeszcze w ubiegłym roku, a ligowy sezon dopiero się skończył. Ale jestem przekonany, że z dnia na dzień to napięcie będzie wzrastało. Każdy jest przecież ciekawy, jak to będzie wyglądało. Poziom Euro to duża niewiadoma.
We wszystkich ligach problemem były kontuzje.
Strasznie się wykruszali, co jest oczywiście efektem napiętego terminarza. Widać to było nawet w Anglii, w której są przecież przyzwyczajeni do częstej gry, ale im też trudno było znieść ciągłą rywalizację co 2-3 dni. Dochodzi do tego znużenie piłką. Zawodnicy przed mistrzostwami powinni mieć możliwość zresetować głowy, odciąć się od tego całego zamieszania, piłkarskiej codzienności. Tej szansy nie dostali i to również może mieć wpływ na jakość gry podczas Euro.
W tym samym czasie odbędzie się też Copa America.
No i zastanawiam się, czy te mistrzostwa nie będą ciekawsze. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że znakomita większość piłkarzy z tamtych reprezentacji gra w Europie i mają te same problemy, ale zawsze Copa kojarzyła mi się z pewną nieprzewidywalnością. Nazywam to “dzikszą piłką”. Jadą na spontanie, wyniki to zawsze duża niewiadoma, wiele bramek pada w końcówkach. Zobaczymy, jak to będzie. W każdym razie obie te imprezy będę śledził z dużym zainteresowaniem.
Często mówi się, że finały wygrywa się defensywą. A czy Pana zdaniem, w pandemicznym futbolu gra obronna, rzetelność, konsekwencja, stały się kluczem do zwyciężania również na dłuższym dystansie? No na przykład podczas Euro?
Wystarczy spojrzeć na Atletico, które zdobyło mistrzostwo Hiszpanii żelazną defensywą, grając przez cały sezon równo, bez większych wzlotów i upadków, a przy tym z kapitalnym bramkarzem Oblakiem. Przyglądam się zespołom, które awansowały na mistrzostwa i uwagę zwracam przede wszystkim na to, jakich mają obrońców, w jakiej formie, czy są w pełni sił. Wcale więc bym się nie zdziwił, gdyby po triumf w Europie sięgnęła drużyna, która nie będzie błyszczała, ale za to potrafiła bronić dostępu do własnej bramki. To może być zresztą dominujący trend podczas mistrzostw.
Skoro mowa o bronieniu, to warto wspomnieć o strzelaniu. Rekord Lewandowskiego w Bundeslidze robi wrażenie.
Oczywiście, to niesamowita sprawa. Robert przeszedł do historii nie tylko niemieckiej, ale i światowej piłki. Przy czym zauważyłem, w mojej ocenie, niezdrowe nakręcanie atmosfery. Dziennikarze liczyli Lewandowskiemu, ile zostało mu jeszcze bramek do strzelenia, ile kolejek. Rekordy w futbolu są oczywiście interesujące, ale tak naprawdę liczą się w skokach, czy lekkoatletyce. W sportach drużynowych najważniejszy jest jednak rezultat końcowy zespołu, a nie osiągnięcia jego członka.
O Lewandowskiego pytam również dlatego, że Pan ogląda piłkę od lat. Widział Pan w polskim futbolu właściwie wszystko, co najwspanialsze. Patrząc z tej perspektywy, to chyba wielka radość, że mamy takiego zawodnika.
Poza tym, że jest sportowcem najwyższej światowej klasy, wszędzie rozpoznawalnym, to jeszcze niezwykle pożytecznym dla reprezentacji. Co oczywiste, strzela dużo goli, ale widzę też jak wiele daje tej kadrze. To na nim skupia się uwaga przeciwników, którzy próbują podwajać, a nawet potrajać krycie go. Dzięki temu robi się więcej miejsca i pola do popisu dla innych piłkarzy, jak choćby Zieliński i Krychowiak, a może podczas mistrzostw będzie to też niezwykle utalentowany Świerczok. Oni nie są już tak skrupulatnie pilnowani i mogą wykonać decydujące zagrania. “Lewy” wykonuje dla nas ogromną pracę i warto to zaznaczyć.
Paulo Sousa będzie umiał z tego skorzystać?
Od zawsze bacznie przyglądam się reprezentacji. W pracy Portugalczyka rzuca się w oczy przede wszystkim zmiana nastawienia. Szukamy gry do przodu, ofensywnej, nie kryjemy się z tyłu, nie podajemy do boku. Widać to było w meczu z Rosją, gdy po odbiorze piłki momentalnie przechodziliśmy do ataku - a to kontratakiem, a to długim podaniem. Swoją drogą w tym znakomicie odnajdował się Klich, pokazując swoje najcenniejsze walory, z których zasłynął w Anglii. Mateusz w wysokiej formie jest kluczowym piłkarzem w środku boiska i Sousa z pewnością ma pomysł, jak najlepiej wykorzystać jego umiejętności.
A co sądzi pan o decyzjach personalnych Portugalczyka? Można chyba uznać, że na Euro powołał rzeczywiście najlepszych. Dyskusję wzbudza jedynie pominięcie Grosickiego.
Kamil to mój kolega. Poznaliśmy się parę lat temu, gdy z Lady Pank graliśmy koncert w Hull, na który on przyszedł ze swoim towarzystwem. To bardzo serdeczny człowiek i znakomity sportowiec. Niezwykle trudno mi więc być obiektywnym. Ale... Kamil nie grał od pół roku. Zimą podjął świadomą decyzję, że zostaje w West Bromwich, mimo że na występy nie mógł liczyć. Wiedział, że najprawdopodobniej oznacza to brak powołania na Euro. Dokonał więc wyboru.
Doskonale przy tym wiemy, że żadne treningi nie zastąpią rytmu meczowego, wybiegania na murawie określonej liczby minut. Jednocześnie myślę, że dla trenera to też nie był łatwy wybór. Wiedział przecież, że trzonem tej kadry są Szczęsny, Glik, Krychowiak, Lewandowski i właśnie Grosicki. Oni tworzą pewną wspólnotę, a jednocześnie, z racji doświadczenia, sztafetę pokoleń, która cementowała kadrę. Pod tym względem może więc Kamila brakować, ale nie musi. Widocznie Sousa to wszystko wyważył. Trzeba zatem stwierdzić, że selekcjoner podjął słuszną decyzję. Z całym szacunkiem dla “Grosika”.
Kiedy gramy na mistrzostwach, zawsze pada to pytanie, a może nawet bardziej teza? Niemniej trzeba tę kwestię poruszyć. Pierwszy mecz będzie tym kluczowym?
Oczywiście, bez wątpienia. Zwycięstwo ze Słowacją najprawdopodobniej otworzyłoby nam drzwi do wyjścia z grupy, ale nie tylko. Taka wygrana ma niezwykłą moc psychologiczną, napędza zespół, dodaje mu pewności siebie. Zawsze, gdy zwyciężaliśmy na początku jakiejś imprezy, to potem było nieźle. Ale jeszcze nie wygraliśmy. Nie możemy dopisywać sobie tych punktów nie tylko z tradycyjnego szacunku dla rywala, ale również dlatego, że Słowacy to obecnie silna drużyna, fizyczna, mająca zawodników z ogromnym doświadczeniem. W mojej ocenie lepsza niż Czechy. To będzie bardzo trudny mecz. Na miejscu Sousy skupiłbym się teraz tylko na nim. Dopiero potem na Hiszpanii i Szwecji. Nie kalkulowałbym.
Step by step, niczym Leo Beenhakker?
Tak, nie stawiałbym nam żadnych innych celów poza najbliższym spotkaniem. Niech każda gra w finałach będzie jakby była o wszystko, a punkty możemy liczyć dopiero po dobrym wyniku.
A propos finałów, to jak się panu podobały te Ligi Europy i Ligi Mistrzów?
Od lat lekko sympatyzuję z Manchesterem United i jestem zawiedziony ich postawą podczas meczu w Gdańsku. Zagrali bez werwy, nie dali z siebie wszystkiego. Właściwie tylko Cavani i McTominay nie zawiedli, widać po nich było, że im zależy, nawet po ruchach, gestach, czy spojrzeniu. Mam wrażenie, że United nieszczególnie zależało na wygranej, a już na pewno nie tak bardzo jak Villarrealowi. I właśnie tą determinacją Hiszpanie sięgnęli po puchar.
A Champions League?
Jeszcze jesienią, gdy komentowałem te rozgrywki w Polsacie, mówiłem, że “The Blues”, po wzmocnieniach jakich dokonali latem, są w stanie dojść bardzo daleko. Wtedy jednak drużynę prowadził jeszcze Frank Lampard i okazało się, że chyba nieco go to wszystko przerosło. Thomas Tuchel ułożył te klocki w trybie ekspresowym. Jestem pod ogromnym wrażeniem pracy, którą wykonał. Po raz trzeci z rzędu ograł Pepa Guardiolę i nie bez przyczyny używam tego sformułowania. Uważam bowiem, że Chelsea zwyciężała właśnie dzięki pomysłom, planom Niemca na te mecze. Po obserwacji spotkań w lidze i w Pucharze Ligi to londyńczycy byli dla mnie faworytami i ich triumf nie był żadnym zaskoczeniem.
Guardiola od 10 lat nie zdobył Pucharu Europy.
Przegrywał z Bayernem w półfinałach, potem miał problem nawet by na ten poziom awansować z City. Przez lata budował zespół w Manchesterze i gdy już dotarł do decydującego starcia, to znów poniósł porażkę. Mam wrażenie, że po raz kolejny przekombinował z ustawieniem i to znakomicie wykorzystał Tuchel. Jego zespół grał mniej skomplikowanie, a za to bardziej zdecydowanie, szybciej. Jednocześnie rzucało się w oczy, że Chelsea lepiej wyglądała fizycznie, była silniejsza w starciach bezpośrednich. Możliwe, że wpływ na to miała liczba meczów, które rozegrali “Obywatele”, ale mimo wszystko taka różnica w spotkaniu finałowym to coś niecodziennego. W każdym razie zespół Niemca wygrał zasłużenie.
A czy zasłużenie Legia zdobyła mistrzostwo?
Pamiętam czasy, gdy rywalizacja o tytuł była niezwykle zacięta. Legioniści bili się do końca z GKS-em Katowice, Górnikiem, czy Widzewem. Od paru lat tego niezwykle brakuje. Próbował Lech, próbowała Jagiellonia. Dziś mam wrażenie, że podczas obozów przygotowawczych trenerzy tych silniejszych zespołów nie myślą jak zdobyć tytuł, tylko jak sięgnąć po drugie miejsce. Brak prawdziwego wyścigu o złoty medal szkodzi i lidze, i Legii, która zwycięża z łatwością, rzadko wspinając się na wyżyny, nie rozwijając się przy tym. No i potem przychodzą eliminacje do europejskich pucharów, gdzie trzeba grać z rywalami, którzy wcale się nie boją.
Wydawało się, że w tym sezonie to Lech może przynajmniej napędzić stracha “Wojskowym”.
Z dużą przyjemnością oglądałem występy poznaniaków na początku rozgrywek, zwłaszcza w eliminacjach do Ligi Europy. Przede wszystkim grali do przodu, ofensywnie, bez strachu i w oparciu o swoich wychowanków. Awansowali do grupy i można było spodziewać się, że będzie tylko lepiej, ale nie potrafili pogodzić rywalizacji w pucharach z Ekstraklasą. Coś w tej drużynie pękło, a potem wszystko się posypało. Owszem, odszedł Moder, który wiele potrafi, ale przecież nie był to zawodnik, od którego wszystko zależało. Lech to dla mnie największy zawód sezonu. Nie mam pojęcia, dlaczego tak fatalnie się to potoczyło, ale w sumie w Poznaniu też nie wiedzą.
Czego zatem możemy się spodziewać po Legii w pucharach?
Prawdę mówiąc drażni mnie to wyliczanie, że jak przejdziemy dwie rundy, to mamy zapewniony awans do Ligi Konferencji. Jak się w ten sposób myśli to... Cholera jasna, to jest bardzo słabe. Takie zadowolenie z byle czego, by tylko zminimalizować straty. Moim zdaniem trzeba zawsze walczyć o pełną pulę, myśleć o zajściu jak najdalej w eliminacjach Ligi Mistrzów, może nawet do fazy grupowej? Pamiętajmy, że na Białorusi, Słowacji, Węgrzech, Bułgarii, występy w tych rozgrywkach nie są żadnym kosmosem.
My się zaś kisimy.
We własnym sosie. To jest też bardzo złe dla rozwoju piłki w Polsce. Dzieciaki kopiące piłkę widzą, że w poważny futbol gra się tylko za granicą i ich celem jest jak najszybszy wyjazd, najlepiej jeszcze w wieku juniora, by się rozwijać i móc potem rywalizować z najlepszymi, zarabiać pieniądze. Rodzice też to widzą i ci, których stać, wysyłają swoje pociechy do Anglii, Niemiec, czy nawet Szwajcarii.
U nas nie ma bodźców w postaci sukcesów. Za rzadko, by nie powiedzieć że prawie w ogóle gramy z dużymi rywalami, gdy przyjeżdżają gwiazdy piłki. Minęło pięć lat od kiedy Legia grała w Lidze Mistrzów, gdzie mierzyła się z Realem, czy Borussią. Przez ten czas odpadaliśmy głównie z anonimowymi zespołami. To wszystko podcina skrzydła. Do tego dochodzi brak stabilności w kadrach zespołów. Nie sposób się przywiązać do zawodnika, bo ten zaraz czmycha z Polski, jeśli się tylko wyróżni, a zostają ci wszyscy przeciętniacy, którzy u kibiców wzbudzają co najwyżej wzruszenie ramion.
W tym roku świętujemy 40-lecie Lady Pank. A ile lat kibicowania ma pan na swoim liczniku?
Ohoo hoo... Znacznie więcej. Pamiętam swój pierwszy mecz, którego słuchałem w radio z ojcem. Transmisja była ze Szczecina, a reprezentacja mierzyła się z Norwegią. Wygraliśmy 9:0, a ja słuchałem jak zaczarowany. Z tego spotkania zapamiętałem przede wszystkim debiut piłkarza, który nazywał się Włodzimierz Lubański. To był 1963 r. Ojciec powiedział mi wtedy: “To jest Lubański. On gra w Górniku Zabrze”. I tak jakoś, pewnie też z racji wieku, Lubański stał mi się bliski, zacząłem śledzić jego karierę, kupować “Przegląd Sportowy”, słuchać transmisji, potem je oglądać. To był więc strzał, który mnie w tę piłkę porwał. Zaraz więc minie 60 lat. Trochę więc się tych meczów naooglądałem (śmiech).

Przeczytaj również